Po łacinie i z dulcjanem w ręku

Justyna Jarosińska

publikacja 06.05.2015 06:00

Odziane w historyczne stroje „Szczygiełki” wiele lat temu szturmem opanowały zamki i pałace najpierw w województwie lubelskim, a później na całym świecie.

Stroje z epok, jakie prezentują chórzyści, wzbudzają równie duże zainteresowanie jak sama muzyka z tego okresu Justyna Jarosińska /Foto Gość Stroje z epok, jakie prezentują chórzyści, wzbudzają równie duże zainteresowanie jak sama muzyka z tego okresu

Szczygieł to ptak ciekawie ubarwiony i niezbyt znany, choć pospolity. Podobno ładnie śpiewa. Dobra nazwa dla zespołu to podstawa. – Większość chórów dziecięcych w Polsce miała w nazwie jakieś śpiewające ptaszki. Pomyślałem, że nasz śpiewający chórek z małej miejscowości, którą trudno odszukać na mapie, nazwiemy właśnie „Szczygiełki” – wyjaśnia Witold Danielewicz, który od czterdziestu lat, wraz z żoną Danutą, prowadzi jedyny w Polsce dziecięcy chór śpiewający muzykę dawną.

Droga na szczyt

Była połowa lat 70. Do Szkoły Podstawowej w Poniatowej przyszła młoda nauczycielka muzyki pani Danusia. Przyniosła ze sobą „magiczną walizeczkę”, w której znajdowały się różne instrumenty, głównie perkusyjne. Pani Danusia wybrała kilkoro dzieci. Tak powstały chórek i orkiestra.

Ówcześnie w Poniatowej nie było wielkiego wyboru kół zainteresowań, a miasto traktowano nie jako Polskę B, ale C. Dopiero powstanie „Szczygiełków” zmieniło tę sytuację. Dzieci w zespole z roku na rok przybywało. Małżeństwo Danielewiczów powołało do życia Ognisko Pracy Pozaszkolnej. Dla wszystkich „Szczygiełków” zostały utworzone pewne formy awansu, a tym samym przed młodymi śpiewakami zarysowała się konkretna ścieżka chóralnej kariery. W zależności od wieku i swych umiejętności najpierw były małymi szczygiełkami, potem średnimi, w końcu szczygiełkami, po to, by dalej stać się szczygiełkami grandi lub fenix. Tak jest do dziś, mimo że od pierwszych występów zespołu z Poniatowej minęło już czterdzieści lat.

Piękna niedoceniana

Od działających w Polsce chórów dosyć mocno się różnią. Nie tylko dlatego, że podczas występów grają na instrumentach, których nazwy często nie sposób zapamiętać, jak choćby chrotta czy dulcjan. Młodzi ludzie z Poniatowej prezentują muzykę, którą dziś rzadko można usłyszeć. – W Polsce muzyki dawnej nie znamy – mówi Witold Danielewicz. – Za muzykę dawną uważa się u nas muzykę Bacha. Dziś nikt nie uczy dzieci w szkołach, że istnieje muzyka np. z XIV w. i że może być piękna. Nam udało się w epoce popu, rapu i metalu zainteresować bardzo wielu młodych ludzi właśnie muzyką dawną – dodaje.

Jak podkreślają Danielewiczowie, muzyka dawna niedoceniana jest w zasadzie głównie w Polsce, bo na świecie wzbudza wielki entuzjazm. Założyciele „Szczygiełków” wraz ze swymi podopiecznymi mogli się o tym przekonać w trakcie swych ponad stu podróży zagranicznych. – Byliśmy zapraszani do Meksyku, Japonii, Australii i wielu innych krajów – opowiadają małżonkowie. – Wszędzie nasze występy spotykały się z owacjami. Nie ma się co dziwić. Rzadko spotyka się dzieci w średniowiecznych, barokowych czy renesansowych strojach grające na nietypowych instrumentach. – Nasze stroje mają prawie 30 lat – opowiada W. Danielewicz. – Żeby je zdobyć, trzeba było prawie cudów dokonywać – śmieje się muzyk. Podobnie było z instrumentami. Dla swych podopiecznych Danielewiczowie ściągali je z całej Europy. – Podczas naszych występów proponujemy muzykę dawną wokalno-instrumentalną, ale też działania teatralne i akrobatyczne – podkreśla pani Danuta Danielewicz. – Prezentujemy tym samym 500 lat kultury europejskiej.

Każdy jest zdolny

„Szczygiełki” spotykają się codziennie w budynku przy ul. Młodzieżowej. Trzy piętra każdego popołudnia tętnią życiem. Na zmianę uczą się tu śpiewać, grać na różnych instrumentach, ćwiczą balet i umiejętności aktorskie. Państwo Danielewiczowie, absolwenci muzykologii KUL, jako jedyni w Polsce uchowali się do tej pory ze swym założonym przed laty ogniskiem. – Bardzo lubimy tu przycho- dzić – przekrzykują się dzieci, które w Ognisku Pracy Pozaszkolnej spędzają często po kilka godzin w tygodniu. W sumie małych muzyków jest tu trzy- stu. – Tyle dzieci maksymalnie możemy przyjąć – wyjaśnia Witold Danielewicz. – Kiedyś robiliśmy przesłuchania. Dziś przyjmujemy w zasadzie prawie każde dziecko, które chce śpiewać, bo nie ma dzieci nieuzdolnionych muzycznie – podkreśla założyciel chóru.

Ognisko prowadzone przez Danielewiczów można nazwać szkołą muzyczną, ale żeby dziecko mogło się tu uczyć grać na jakimś instrumencie, musi najpierw śpiewać. – To jest nasza podstawa teorii umuzykalniania – podkreśla Danielewicz. – Kto chce z nami być, musi być w chórze. W chórze dzieci przechodzą wstępne umuzykalnianie. Potem mogą podjąć lekcje gry na skrzypcach, flecie, mandolinie czy fortepianie. Witold Danielewicz jest autorem książki zatytułowanej „Nie ma dzieci nieuzdolnionych muzycznie”. Z doświadczenia wie, że śpiewu nauczyć się może każdy. – Nie ma co obwiniać Bogu ducha winnego słonia o to, że nam na ucho nadepnął. Ten, kto nie śpiewa, nie śpiewa, bo mu się nie chce albo dlatego, że rodzice zaniedbali jego muzyczne kształcenie – twierdzi.

Chórzysta matematyk

Grupa „Szczygiełków”: wraz z panią Danutą w jednej z sal ćwiczy „Ave Maria” na głosy. Większość z nich śpiewa w chórze już kilka dobrych lat. Nawet ci, którzy mają po 10 lat, już mogą poszczycić się chóralną karierą. Filip kończy podstawówkę. Jest jednym z niewielu chłopców w grupie. Nie przeszkadza mu to. Nie przeszkadza mu także, że śpiewa z maluchami. – Śpiew rozwija logiczne myślenie i poprawia zdolności matematyczne. Uczę się tu też języków obcych – zauważa chłopak. Nie jest jedynym starszym w grupie. Najstarsza aktualnie jest Beata, gimnazjalistka. Jak wyjaśnia pani Danuta, dziewczyna dołączyła do chóru całkiem niedawno, więc musi przejść swoją drogę. Siedzi obok 8–9-letnich koleżanek, które mają nieco większe doświadczenie, i – zgodnie z założeniem – uczy się śpiewać.

– Te dzieci weszły do świata, który dla ich rówieśników jest szczelnie zamknięty – zauważa W. Danielewicz. – Wielu nie rozumie tego, co robią. Choć założyciel zespołu nie kryje, że dla dzieci próby i nauka w OPP mogą być pewnego rodzaju trudnością, to jednak na zainteresowanie udziałem w „Szczygiełkach” narzekać nie mogą. Dzieci są tu po kilka razy w tygodniu przywożone z całego powiatu, ale także z Lublina. – Pamiętam do dziś rodziców, która zimą przywoziła dwójkę swych pociech traktorem przez zaspy 11 km – wspomina. – Potem godzinami siedzieli w oczekiwaniu na nie. Intuicyjnie wiedzieli, co dla ich dzieci było dobre.

40-letnia tradycja

A w ognisku prowadzonym przez Danielewiczów nie chodzi tylko o muzykę. Tu dzieci uczą się także zasad życia. – Zaimplementowaliśmy w nie konkretne reguły. U nas pewne rzeczy się robi, a pewnych się nie robi – podkreślają Danielewiczowie. Być może dlatego w szkole nie ma kamer, młodzi muzycy czują się bezpieczni, a wielu z nich, gdy osiągną wiek niepozwalający na dalsze śpiewanie, przysyła do ogniska swoje dzieci.

Danuta i Witold Danielewiczowie od lat prowadzą społecznie także znany na całym świecie chór, który wyłonił się z większej grupy dzieci należących wcześniej do „Szczygiełków” – „Scholares Minores pro Musica Antiqua”. W zespole oprócz szczygiełków są także dorośli muzycy, którzy swego czasu współpracowali z państwem Danielewiczami. Dziś chóry przygotowują się do koncertów jubileuszowych. W tym roku „Szczygiełki” świętują swoje 40-lecie. Z tej okazji do Poniatowej przybędzie zespół ze Stanów Zjednoczonych, by stworzyć polsko-amerykański festiwal muzyki chóralnej. – Poznaliśmy się w zeszłym roku w Meksyku – wyjaśnia W. Danielewicz. – Oni zachwycili się naszą młodzieżą i bardzo chętnie nas odwiedzą.

TAGI: