Ludzie listy piszą

Edward Kabiesz

GN 18/2015 |

publikacja 29.04.2015 00:15

Czy F.D. Roosevelt przeczytał list 14-letniego Fidela Castro z prośbą o 10 dolarów? „Pokażę panu największe żelazo w tym kraju” – deklarował Castro łamaną angielszczyzną.

Fidel Castro (ur. 1926),  dyktator Kuby (zdjęcie z 1940 r.) ARCHIVIO GBB Contrasto /east news Fidel Castro (ur. 1926), dyktator Kuby (zdjęcie z 1940 r.)

Przyszłemu przywódcy rewolucji na Kubie i dyktatorowi tego kraju chodziło o ujawnienie krajowych złóż rud żelaza. Chłopiec doczekał się od władz jedynie standardowej odpowiedzi, niestety bez zielonego banknotu. Żartując, można założyć, że brak załącznika wywarł wpływ na jego późniejszy stosunek do Stanów Zjednoczonych. To oczywiście żart. List Castro, odkryty w rządowych archiwach USA w 1977 roku, stanowi część obszernej antologii „Listy niezapomniane”, opracowanej przez Shauna Ushera, która właśnie znalazła się w księgarniach. Dawniej list odgrywał większą rolę, bo często przeznaczony był nie tylko do wiadomości konkretnego adresata, ale za zgodą nadawcy i odbiorcy stanowił swego rodzaju namiastkę prasy. Antologia Ushera dowodzi, że w każdej epoce – a znalazła się tu nawet korespondencja sprzed trzech tysięcy lat, czego przykładem jest pokorna prośba skierowana do egipskiego faraona Amenhotepa IV przez zarządcę pewnego miasta, tłumaczącego swoje militarne niepowodzenia – ludzie korespondowali z podobnych powodów. Listy przechowywano latami, część z nich trafiała do archiwów. To one, a nie pisane po latach lukrowane wspomnienia są najlepszym świadectwem epoki, w jakiej żyli ich nadawcy.

Leonardo prosi o pracę

W „Listach niezapomnianych” znalazła się korespondencja bardzo różnorodna. Od listów znanych osobistości, polityków, twórców, odkrywców i naukowców, piszących o ważnych i mniej ważnych nurtujących ich problemach, po rozpaczliwe prośby o pomoc i wstrząsające listy pisane w obliczu śmierci, jak na przykład pożegnalny, pełen godności list napisany przez królową Szkocji Marię Stuart na sześć godzin przed jej ścięciem.

W antologii znalazło się również kilka listów, które można byłoby dzisiaj śmiało nazwać podaniami o pracę. Do najciekawszych należy list Leonarda da Vinci wysłany około 1453 roku do władcy Mediolanu, księcia Ludwika Sfor- zy. Artysta proponuje, że ujawni księciu swoje tajemnice dotyczące budowy nowatorskich machin wojennych. Wymienia aż 10 takich tajemnic. „Stworzę także pancerne pojazdy, bezpieczne i nie do zdobycia, które zdolne będą penetrować siły wroga oraz jego artylerię. Nie istnieje taki tłum uzbrojonych wojowników, którego nie przebiłaby ta maszyna. Za wynalazkiem tym bezpiecznie i bez przeszkód maszerować może piechota” – opisuje Leonardo jeden ze swoich projektów. Podobny charakter nosi list Galileusza skierowany do weneckiego doży. Wielki uczony proponuje mu, że przeprowadzi odczyt o matematyce w pracowni w Padwie, a przy okazji zaprezentuje zbudowany przez siebie teleskop. „Zapewniam Waszą Wysokość, iż trzymam ten nowy wynalazek w wielkim sekrecie i mówię o nim jedynie Waszej Wysokości… Umożliwia on ujrzenie statków wroga dwie godziny przed ukazaniem się ich naszym oczom…” – zapewnia Galileusz.

W liście uczony opisał sam instrument i po raz pierwszy narysował cztery największe odkryte przez siebie księżyce Jowisza. Niektóre z listów i dzisiaj potrafią wzruszyć czytelnika. Należy do nich list pozostawiony przy małym chłopcu podrzuconym w nowojorskim Przytułku dla Podrzutków, podpisany przez niejaką panią Cooper. Przytułek, który funkcjonuje do dzisiaj, założyła s. Irena Fitzgibbon, katolicka zakonnica, wstrząśnięta ogromną liczbą niemowląt porzucanych na ulicach miasta i wzrostem fali dzieciobójstwa. Było to ówczesne okno życia. Matki bez żadnych wyjaśnień mogły w nim pozostawić dzieci, których z różnych powodów nie były w stanie wychować. „To jest mały chłopiec jutro ma miesiąc… to jest mały biedny chłopiec… jego matka nie może nic zrobić z tym małym nazywa się Walter Cooper i nie jest ochrzczony… byłam zamężna 5 lat i brałam ślub w wierze i nie widziałam, że mój mąż to zły człowiek… nie mogłam z nim zostawić moich dzieci…” – pisała chaotycznie, niewyrobionym pismem pani Cooper.

Wśród zamieszczonej w książce korespondencji nie brakuje listów, które można nazwać apelami do sumień czytelników popularnych i wpływowych tytułów prasowych, a szczególną popularnością cieszył się londyński „The Times”. Dzisiaj na nagłaśniane przez telewizję apele o pomoc dla organizacji charytatywnych, dzieci i dorosłych potrzebujących z różnych powodów wsparcia odpowiedzieć można SMS-em czy wziąć udział publicznej zbiórce. W XIX wieku, kiedy opinię publiczną kształtowała prasa dostępna do ograniczonego ze względu na powszechny analfabetyzm kręgu odbiorców, podobne apele spotykały się również z pozytywnym przyjęciem. Szczególnie, jeżeli autor listu potrafił wzruszyć czytelnika, przedstawiając dramatyczną sytuację osoby, która znalazła się w trudnym położeniu. Takim talentem obdarzony był niewątpliwie Francis Carr-Gomm, przewodniczący komisji zarządzającej Królewskiego Szpitala w Londynie. Redaktor antologii umieścił w niej, co jest wyjątkiem, aż dwa listy Carr-Gomma, prawdopodobnie ze względu na rozgłos, jaki zyskał pacjent zarządzanego przez niego londyńskiego szpitala. Zresztą nazwisko pacjenta jest dzisiaj bardziej znane niż lekarzy, którzy nieśli mu pomoc. 4 grudnia 1886 roku na łamach „The Times” ukazał się obszerny list Carr-Gomma. Autor opisał w nim historię niezwykłego pacjenta, który „przedstawia sobą widok tak okropny, że nie sposób nawet wyprowadzić go za dnia do ogrodu… Równie okropne jak jego zdeformowane ciało jest to, że kobiety i co bardziej wrażliwi mężczyźni uciekają z krzykiem na jego widok, przez co nie może szukać normalnego zarobku, choć jest człowiekiem bardzo inteligentnym, potrafi czytać, pisać, zachowuje się spokojnie i łagodnie, może nawet wytwornie”. Tym pacjentem był Joseph Merrick.

Jego historia stała się później inspiracją dla wielu pisarzy i scenarzystów. To on właśnie był bohaterem głośnego filmu Davida Lyncha „Człowiek-słoń”. List Carr-Gomma to właściwie krótkie opowiadanie o tragicznym losie człowieka straszliwie zniekształconego przez nieuleczalną chorobę. Postępująca z wiekiem deformacja sprawiła, że nie mógł on znaleźć żadnej pracy i ostatecznie wylądował w objazdowym teatrzyku, gdzie za opłatą pokazywano go jako cyrkową atrakcję. W 1866 roku, po wielu perypetiach, trafił do Królewskiego Szpitala w Londynie. Autor listu prosił czytelników o wsparcie dla nieszczęśnika i nie zawiódł się. Przesłane przez ofiarodawców środki pozwoliły sfinansować pobyt Merricka w szpitalu, gdzie troskliwie się nim opiekowano. W kwietniu 1890 roku, kilka dni po jego śmierci, „The Times” opublikował kolejny list Carr-Gomma.

Tym razem autor dziękował za hojność ofiarodawców, dzięki której „…biedny pan Merrick mógł przeżyć u nas trzy i pół roku w wygodzie i spokoju… Pan Merrick mógł korzystać z duchowych nauk naszego kapelana, a dr Walsham How, ówczesny biskup Bedford, udzielił mu bierzmowania”. Jednocześnie Carr-Gomm rozliczał się z otrzymanych środków, a niewielką sumę, która pozostała, przeznaczył na potrzeby szpitala.

Koszmar Karola Dickensa

Mniej szczęścia miał Karol Dickens, wybitny angielski powieściopisarz. W 1849 roku „The Times” opublikował apel pisarza po wydarzeniach, jakich był świadkiem przy Horsemonger Lane w południowym Londynie. Tam właśnie znajdowało się największe angielskie więzienie, przed którym dokonywano egzekucji. 13 listopada przed więzieniem stracono małżeństwo Manningów, które z premedytacją zamordowało swego przyjaciela. Żądny sensacji tłum zaczął się gromadzić już w nocy, by zająć miejsce jak najbliżej szafotu. „Atracyjności” widowiska dodawał fakt, że była to podwójna egzekucja. Dickens udał się tam z zamiarem obserwacji reakcji zgromadzonych. To, co zobaczył, wstrząsnęło nim do tego stopnia, że kilka godzin później zaczął pisać list do londyńskiego dziennika. Zaznaczył w nim, że nie ma zamiaru dyskutować na temat argumentów zwolenników i przeciwników kary śmierci. Chciał natomiast doprowadzić do reformy prawnej znoszącej egzekucje publiczne. Nie wahał się też przytoczyć drastycznych szczegółów zachowania otaczającego szafot tłumu.

„Ohydę szubienicy i zbrodni, która przywiodła do niej morderców, przyćmiła okrutna postawa, zachowanie i skandaliczny język zgromadzonych widzów. Kiedy o północy pojawiłem się na miejscu zdarzenia, wrzaski i okrzyki wznoszone przez zebranych w najdogodniejszych miejscach chłopców i dziewcząt zmroziły mi krew w żyłach…” – pisał Dickens, dochodząc do konkluzji, że „żadna społeczność nie może prawidłowo funkcjonować, jeśli tuż przed domami jej członków rozgrywają się sceny tak koszmarne…”. Chociaż rozpaczliwy list Dickensa nie przyniósł natychmiastowych rezultatów, stał się mocnym argumentem za zniesieniem egzekucji publicznych, co nastąpiło 19 lat później. Torba listonosza w dzisiejszej epoce mejli wcale nie stała się lżejsza. Tyle że zamiast listów wypełniają ją w znacznej części rozmaite druki reklamowe. Czy sztuka korespondencji znalazła się w zaniku? Jaki los czeka w przyszłości internetowe e-maile czy telefoniczne SMS-y?• Listy niezapomniane, oprac. Shuan Uher, Wydawnictwo SQN, Kraków 2015 ss. 416

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.