Piękno katolicyzmu: Maryja

ks. Jerzy Szymik

GN 18/2015 |

publikacja 29.04.2015 00:15

Dlaczego w ostatnich dwustu latach (mniej więcej) mieliśmy tak wiele maryjnych objawień? I to, oczywiście, biorąc pod uwagę tylko i wyłącznie te, które zostały uznane oficjalnie przez Kościół.

Piękno katolicyzmu: Maryja Henryk Przondziono /Foto Gość Ks. Szymik o mnogości objawień maryjnych

Było ich naprawdę sporo. I prawie zawsze odbywały się w tym samym stylu: w jakimś zapadłym zakątku świata, wobec „nieważnych” ludzi (dzieci, chorzy, grzesznicy, analfabeci) i zawsze z podobnym przesłaniem (pokuta, nawrócenie, modlitwa).

Dlaczego? Skąd to natężenie?

Próbując to wyjaśnić, w 2010 roku, w Fatimie, Benedykt XVI mówił, że kiedy w 1917 roku „otwarło się niebo nad Portugalią”, było to „jak okno nadziei”, które Bóg otwiera, „gdy człowiek zamyka przed Nim drzwi”. Oto więc Maryja i Jej objawienia są otwartym oknem łaski, miłosierną reakcją Boga na zaryglowane przed Nim drzwi świata, zatrzaskiwane przez ateistyczny racjonalizm i krwawe dyktatury. W naszej epoce rozwój wiary wiąże się (między innymi) właśnie z tym: z coraz mocniejszym wkraczaniem w świat Matki Bożej jako drogowskazu. Ona – od wieków czczona jako „Przewodniczka chrześcijan”, „Przewodniczka w drodze” (Hodegetria – na Wschodzie) – jest światłem od Boga, w którego blasku widać drogę przez nasze czasy, także przez nam współczesne mroki bezbożności. Trójca Przenajświętsza nam Ją daje, by nas prowadziła z troską i pokorą Matki, która ukazuje się swoim małym dzieciom (czyli nam, bezradnym) i mówi im to, co istotne: wiara, nadzieja, miłość są ważne, pokuta: to róbcie. Mamy tym samym odzyskać wzrok umożliwiający dojrzenie Boga w naszym świecie, z jego wszystkimi ograniczeniami i całym jego zamknięciem na Stwórcę.



Właśnie Ją, miłość do Niej, prawdę o Niej; trwanie przy Niej, pod Jej płaszczem, jesteśmy jako katolicy winni naszemu współczesnemu światu. Miłość do Matki Bożej jest wielką siłą katolicyzmu. To olbrzymi dar i wielkie zadanie katolicyzmu – miłość do Maryi; pielęgnować ją, nią żyć i zarażać nią świat, leczyć nią jego rany.

Zaiste: Ona jest oknem nadziei, które otwiera Bóg, gdy człowiek zamyka przed Nim drzwi. I naszym, katolickim zadaniem jest, by było ono stale otwarte.



Dlaczego Maryja i nauka o Niej, pobożność maryjna, Jej poświęcone sanktuaria, różance i majowe nabożeństwa są tak ważne? Za Benedyktem XVI, jasno, w punktach:

Bo wszystkie cztery dogmatyczne prawdy maryjne (o dziewictwie, o Bożym macierzyństwie, o niepokalanym poczęciu i o wniebowzięciu) chronią autentyczną wiarę w Chrystusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Strzegą też właściwego kierunku życia (ku niebu) i zagrożoną dziś wiarę w Boga Stworzyciela, mającego suwerenną władzę nad materią.

Bo maryjność Kościoła utrwala nierozerwalny związek między Biblią i Tradycją. Cztery dogmaty maryjne mają zakorzenienie w Biblii. Tkwią w niej jak ziarno, które wzrasta i daje owoc w życiu Tradycji.

Bo Ona, hebrajska dziewczyna, matka Mesjasza, łączy w jedno, żywotnie i niepodzielnie, starożytny i nowożytny Lud Boży, Izrael i chrześcijaństwo, Synagogę i Kościół. W Niej dokonuje się synteza obu Testamentów.

Bo pobożność maryjna gwarantuje wierze harmonijne współistnienie w Niej rozumu i serca. Maryja chroni Kościół przed niedoszacowaniem któregoś z nich bądź przed któregoś przerysowaniem (dominacja uczuć nad logiką rozumu lub odwrotnie, pycha i ciasnota rozumu niezdolnego do symbiozy z czymkolwiek poza sobą). Maryja chroni Kościół, w którym człowiek jest (ma być) zawsze jednością obu tych wymiarów.


Bo Maryja jest jednocześnie „obrazem” i „wzorem” Kościoła. Ona chroni go (a właściwie „ją”, pamiętając, że „Kościół” jest w grece, łacinie i wielu językach nowożytnych rodzaju żeńskiego) przed maskulinizacją (!) i jakąkolwiek instrumentalizacją (przekształceniem w partię, stowarzyszenie, grupę nacisku czy interesu wyłącznie doczesnego; w abstrakcję – ta nie potrzebuje Matki).

Bo Maryja rozjaśnia zadania wyznaczone przez Stwórcę każdej kobiecie, broni jej równości i godności wobec mężczyzny. Jej dziewictwo i macierzyństwo nadają tajemnicy kobiety najwyższe znaczenie. Jest ona kwintesencją biblijnej kobiecości; wcieleniem odwagi i posłuszeństwa, kontemplacji i czynu.

Najkrócej, streszczając tych sześć punktów: Maryja chroni pełnię wiary, całość Biblii, istotę Kościoła, prawdziwe dobro człowieka jako mężczyzny i kobiety. Dlatego o Niej nigdy zbyt wiele, także dlatego Jej i jakiejkolwiek nieprawdzie (kłamstwu o Bogu i człowieku, herezji, sekciarstwu itp.) tak zdecydowanie nie po drodze, że aż w nieprzyjaźń i zmiażdżenie głowy ducha kłamstwa (por. Rdz 3,15). W pogrom…



W ten sposób ujawnia się maryjna, wewnętrzna strona Kościoła (bo istnieje też Piotrowa, równie konieczna). Co nie jest tym samym co „strona kobieca”, ale blisko. Bo już z samej kobiecości promieniuje w kierunku mężczyzny, za pośrednictwem tajemniczej i nieprzeniknionej komunikacji, coś z blasku zbawienia i szczęścia, cierpienia i wstawiennictwa Matki Bożej. Dla jasności: nie każda kobieta jest Maryją (to jasne), ale Maryja jest kobietą i Jej świętość oraz nieporównywalna z żadną inną rolą w historii zbawienia mają formę i geniusz kobiece.

Tak że maryjność-kobiecość dzieje się w przestrzeni tajemnic wiary ze szczególną, właściwą tylko sobie inteligencją i wrażliwością, absolutnie konieczną dla integralności Kościoła i dróg zbawienia. Genialnie wyraził płynącą z tego faktu syntezę i swoistą zbawczą równowagę św. Augustyn: „Nie traćcie nadziei, mężczyźni: Chrystus zechciał być mężczyzną. Nie traćcie nadziei, kobiety: Chrystus zechciał narodzić się z kobiety. Obydwie płci przyczyniają się do zbawienia”. Jest równość w darach łaski, w miłości, w godności. Nie ma prostej symetrii.



Dlatego też z Maryi chrześcijaństwo jest religią serca. Maryja zrodziła chrześcijańską serdeczność. Benedykt XVI:

„Postać Maryi w szczególny sposób porusza ludzkie serca. Zarówno serca kobiet, które czują się rozumiane i bliskie Maryi, jak i serca mężczyzn, którzy nie zatracili niezbędnej wrażliwości wobec macierzyństwa i dziewictwa. Mariologia zrodziła chrześcijańską serdeczność. Właśnie tutaj chrześcijaństwo jawi się jako religia ufności, otuchy. A te pierwotne, proste modlitwy, które ułożyła ludowa pobożność i które nigdy nie straciły na świeżości, podtrzymują chrześcijan w ich wierze, ponieważ dzięki Matce czują się oni tak blisko Boga, że religia nie jest już ciężarem, lecz otuchą i pomocą w życiu”.

Kontrapunkt do powyższych słów jest taki: „Uczucia zawsze muszą być kontrolowane i oczyszczane. Nie mogą się wyradzać w czysty sentymentalizm, który nie stąpa po ziemi i nie potrafi poznać wielkości Boga. Ale od czasów oświecenia obserwujemy – współcześnie mamy do czynienia z nowym oświeceniem – tak ogromne dążenie do racjonalizacji i purytanizacji, że serce występuje przeciw tym trendom i trzyma się mariologii”.


Dla maryjności charakterystyczna jest synteza dwóch wymiarów, istotnych dla chrześcijaństwa – personalistycznego i inkarnacyjnego. Pierwszy „ściąga” stale akcent ze struktur i instytucji na osobę i osoby, z procedur na żywego człowieka; drugi nie pozwala wiary chrześcijańskiej „odcieleśnić”, „przeduchowić”. Puenta byłaby taka: ze względu na oba te wymiary pierwiastek maryjny implikuje domenę serca, sferę afektywną, i w ten sposób osadza wiarę na najgłębszych podstawach człowieczeństwa.

Niezrównane jest tutaj nauczanie Jana Pawła II, bardziej nam znane. Ale i Benedykt XVI, którego nauczanie staram się tu przybliżyć, jest maryjny do szpiku kości, do samego rdzenia swej katolickiej duszy... Do tematu maryjnego – jednego z jemu najdroższych – wracał często, nieraz wznosząc się na wyżyny literackiego i teologicznego kunsztu, płomiennie, nie bojąc się czułości… Oto zdania, które, przeczuwam, przetrwają wieki, posłuchajmy ich siły i piękna:

„Aby móc zrealizować swe Przymierze, Bóg szukał młodego serca i znalazł je u Maryi, »młodej kobiety«”. Cześć dla Niej, „dla tej Kobiety, w której łonie przyjął On ludzką naturę i odczuwał bicie Jej serca; dla tej Kobiety, która z delikatnością i szacunkiem towarzyszyła Mu przez całe Jego życie, aż do momentu śmierci na krzyżu”. Ona „żyje z sercem nieustannie zwróconym ku Bogu”. Ona „ukazuje nam, czym jest miłość i gdzie ma swoje źródło”, a także, „w jaki sposób taka miłość jest możliwa”. „Mamy Matkę w niebie. Niebo stoi nam otworem, Niebo ma serce”.



By to ostatnie się stało, Benedykt XVI przypomina za encykliką Redemptoris Mater Jana Pawła II słowa czwartej Ewangelii w dosłownym przekładzie: „I od tej godziny uczeń wziął Ją sobie do własnego wnętrza” (J 19,27). I obaj wielcy papieże apelują: chodzi o nawiązanie z Nią bardzo osobistej relacji, o dopuszczenie Maryi do samego wnętrza życia umysłowego i duchowego, powierzenie się Jej kobiecości i macierzyństwu, wzajemne zaufanie sobie.

Ona nie jest tamą dla strumienia miłości Boga, ale akweduktem – według genialnego obrazu św. Bernarda z Clairvaux. Podstawowe znaczenie mają tu Jej pokora i płynąca zeń wolność (od siebie samej), które sprawiają, że nie zatrzymuje Ona dla siebie żadnego z darów. Wielki Bernard tak radził:

„W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach […] myśl o Maryi, przyzywaj Maryję. Niech Ona nigdy nie schodzi z twoich ust, niech nie opuszcza nigdy Twojego serca, a żeby Jej modlitwa była ci pomocna, nigdy nie zapominaj przykładu Jej życia. Postępując z Nią, nie zbłądzisz; modląc się do Niej, unikniesz rozpaczy, myśląc o Niej, nie zboczysz z drogi. Gdy Ona cię wspierać będzie, nie upadniesz; gdy opiekować się tobą będzie, nie zlękniesz się; gdy przewodniczyć tobie będzie, nie doznasz znużenia; gdy łaskawa dla ciebie będzie, dojdziesz do celu”.

A w modlitwie znanej jako Memorare dodawał rzecz w naszym kruchym i niedoskonałym świecie niesłychaną:

„Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka”.

Nigdy. Zaiste bowiem jest Ona oknem Boga.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.