Nie jestem targetem

Gdański Gość Niedzielny

publikacja 17.09.2015 06:21

O dzieciństwie w Gdańsku, NZS, kolportażu ulotek i polskiej tożsamości z Kubą Sienkiewiczem, neurologiem i muzykiem rockowym, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.

 Lider zespołu jest doktorem nauk medycznych ks. Rafał Starkowicz /foto gość Lider zespołu jest doktorem nauk medycznych

Ks. Rafał Starkowicz: Urodził się Pan w Warszawie, tam także skończył Pan studia. Jakie są Pana związki z Gdańskiem?

Kuba Sienkiewicz: Mniej więcej od 3. roku życia do IV klasy szkoły podstawowej mieszkałem w Gdańsku-Oliwie. To kawał mojego wczesnego życia. Czuję bliski związek z katedrą oliwską, gdzie przyjąłem chrzest i Pierwszą Komunię. Chodziłem do tzw. czerwonej szkoły, tuż obok katedry. Znam tę okolicę jak własną kieszeń...

Często powraca Pan do tej krainy dzieciństwa?

Co kilka lat odświeżam sobie tę topografię. Przyjeżdżam tu i chodzę po okolicy... Patrzę, jak to wszystko dzisiaj wygląda.

Dzieciństwo jest czasem kształtowania człowieka...

Ważny wpływ wywarły na mnie koncerty organowe w katedrze oliwskiej. Chodziłem na nie, ponieważ mieszkałem niedaleko. Po wyjeździe z Gdańska bywałem tam już raczej sporadycznie. Zależało mi jednak zawsze, aby trafić na Festiwal Muzyki Organowej. Mam nawet płyty prof. Peruckiego. Oczywiście, analogowe...

Był Pan członkiem NZS-u. Jak Pan wspomina tamte dni?

W 1980 roku właśnie zdałem na studia. Najpierw były wakacje, potem obowiązkowe wówczas praktyki robotnicze. Kiedy rozpoczął się rok akademicki, niejako automatycznie zapisałem się do NZS. Był to wyraz postawy światopoglądowej i poparcia dla „Solidarności”. Nie chodziło nawet o to, by być działaczem walczącym o konkretne, socjalne prawa studentów, tylko zwyczajnie o udział w organizacji niezależnej. To była oczywista deklaracja poglądów.

Zaangażował się Pan w działania związku?

Merytorycznie to zaangażowanie było niewielkie. Co prawda, chodziłem na zebrania. Ale przede wszystkim zależało mi na działalności artystycznej. Zrobiliśmy radiowęzeł, który funkcjonował podczas pierwszej fali strajków studenckich, a więc na początku roku 1981. Podobnie było w czasie drugiej fali, która bezpośrednio przeszła w czas stanu wojennego. To były jesień i zima 1981.

Miał Pan przygodę z konspiracją?

Tak jak wszyscy brałem udział w kolportażu ulotek. To była naturalna postawa...

Część Pana piosenek mówi o historii Polski. Dlaczego ważne jest jej opowiadanie?

To jest nasza tożsamość. Refleksja historyczna nas określa. Bardzo ważna jest pełna znajomość historii. Nie może opierać się jedynie na interpretacjach czy gotowych recenzjach. Trzeba poznać faktografię. To daje pełny obraz i możliwość wczucia się w to, co przeżywali ludzie w tamtych chwilach.

Po płycie „Historia” można było odnieść wrażenie, że mainstream się na Pana obraził.

Mainstream obraził się na zespół Elektryczne Gitary już pod koniec lat 90. XX w., nie w związku z płytą „Historia”. Standardy w piosence historycznej wyznaczył Jacek Kaczmarski. Staraliśmy się tylko ich za bardzo nie popsuć.

Jest w Pana tekstach sporo ironii wobec ludzkiej głupoty.

Raczej autoironii. To od początku było materiałem do naszych piosenek. Jeśli chodzi o głupotę, trzeba zaczynać od siebie.

Mam wrażenie, że nieźle się przy tym bawicie...

To prawda. Ale rzeczy ważne warto podawać lekko. Niekoniecznie tak, żeby słuchacz się męczył. Od początku o to dbaliśmy, żeby nasza piosenka, która w końcu wywodzi się z piosenki autorskiej, była opakowana lekko i przystępnie.

Jak Pan widzi współczesne polskie społeczeństwo?

Ja już nie znam tego społeczeństwa. Posługuję się kodem kulturowym, który powoli odchodzi. Dlatego chętnie śpiewam o tym, że ja już nie jestem targetem. W moim repertuarze pojawiają się takie motywy, jak starość czy inne związane z przemijaniem. Stopniowo, kiedy coraz mniej rozumiem społeczeństwo, przechodzę do piosenek bardziej osobistych albo coraz bardziej historycznych.

Jest Pan mistrzem w pokazywaniu znaczenia słów i sformułowań. Na ile jest ważne słowo w kształtowaniu ludzi?

Zabawa językowa jest działaniem dydaktycznym. Pozwala słuchaczowi na lepsze poznanie języka i własne z nim eksperymenty. Ja do tego zachęcam. Czasem o sposób wyrazu pytają mnie ludzie, którzy piszą. Odpowiadam, że drogą jest eksperyment, nawet deformowanie języka i poddawanie go obróbce. To dobra metoda.

Cytując: „luzak robiący za katalizator” chce kształtować to społeczeństwo?

To jest poniekąd nasza misja. Tworząc zespół Elektryczne Gitary, bardzo poważnie do tego podchodziliśmy. Chcemy promować pewien rodzaj estetyki.

To nie są teksty w stylu „Mydełko Fa”. Czasem od ludzi się odbijają...

Tak. To prawda.

Plany na przyszłość?

Przygotowujemy teraz nowy program, który zaprezentujemy jesienią tego roku. Będziemy grali bezpośrednio na antenie rozgłośni regionalnych radia publicznego w kilku polskich miastach. W zależności od tego, jakie możliwości będą miały studia koncertowe, czasem będą to koncerty z widownią, czasem bez niej. Podczas nich będziemy prezentować nowy materiał, testować go na żywym organizmie widowni i poddawać selekcji. Dzięki temu płyta, która pojawi się w przyszłym roku, będzie bardziej świadoma.

Gdzie w Waszych piosenkach ukryty jest klucz do zrozumienia świata?

Zostawiamy duże pole do interpretacji naszych utworów. To jedna z naszych receptur, żeby nie dopowiadać wszystkiego do końca.

Ta wieloznaczność budzi myślenie?

Przy okazji tak, ale nie warto za dużo myśleć i to jest właściwa pointa naszej rozmowy.