Z Matką Bożą w walizce

publikacja 20.11.2015 05:43

W sąsiedztwie głowy bizona, antylopy, obok broni stoi obrazek… Matki Bożej Piekarskiej. Stoi i broni Ślonzoków z Teksasu.

Od prawej: ks. Adrian, kapłan z Somalii pracujący w Teksasie,  oraz ks. Adam Zdjęcia Archiwum prywatne Od prawej: ks. Adrian, kapłan z Somalii pracujący w Teksasie, oraz ks. Adam

Mowa o potomkach Ślązaków, którzy w połowie XIX wieku emigrowali do Stanów Zjednoczonych. Dziś jest ich blisko 200 tys. i od prawie 30 lat w Teksasie opiekuje się nimi ks. Franciszek Kurzaj. To on pomaga odkryć im polskie korzenie.

W październiku m.in. Teksas, Pittsburgh, Nowy Jork i Chicago odwiedzili dwaj wikarzy piekarskiej bazyliki: ks. Adam Zgodzaj i ks. Adrian Lejta. Razem z nimi wędrowała kopia cudownego obrazu Matki Bożej. Wikarzy wrócili, a obraz został. Znaleźć go można w najstarszym polskim kościele w Teksasie w miejscowości Panna Maria. – To pierwsza polska osada w Ameryce – mówi ks. Lejta. – Można więc powiedzieć, że dla Polaków Amerykę odkryli Ślązacy.

Częstochowa w Teksasie

W Teksasie się nie godo, tam, jak na Opolszczyźnie, się rzondzi, oczywiście ze śmiesznym amerykańskim akcentem. – Jak się po polsku do nich mówi, to nie do końca rozumieją. Dla nich po śląsku – to po polsku – tłumaczy ks. Adrian. – Swego czasu był tam ksiądz mówiący po polsku i niestety parafianie z Panny Marii nie byli zadowoleni. Cieszyli się, kiedy przyjechał ks. Franciszek Kurzaj, bo godoł. „Teroz momy księdza, kierego rozumimy” – mówili – uzupełnia ks. Adam.

Mimo że dziś rzondzoncych jest coraz mniej, zdarzają się i tacy, którym ten język przypomina się chwilę przed śmiercią. Tak było w przypadku pewnej pani, która w szpitalu zapomniała angielskiego. Śląskiego dawno już nie używała, ale do lekarzy zaczęła rzondzić. Innym razem ks. Kurzaj szedł do chorych. Wchodzi do domu, a tam po śląsku rozmawia z nim… Murzynka. – Myśmy nawet w kościele byli w stanie wskazać, kto jest Polakiem. Widać to po naszych słowiańskich rysach. „Patrz, Ślonzoczka, to nie jest Amerykanka” – wspominają ze śmiechem kapłani z Piekar.

Ślązacy z Teksasu co jakiś czas przyjeżdżają do Polski, gdzie w parafiach, na cmentarzach szukają swoich korzeni. – Myśmy też jeździli po cmentarzach. I rzeczywiście, rzadko spotkać tam można amerykańskie nazwisko. Wszystkie zazwyczaj są śląskie – przerobione na amerykańskie: „Respondek, Moy, Długosh” – tłumaczy ks. Lejta. A ksiądz Zgodzaj zwraca uwagę na kolejny amerykański fenomen. – Jedzie się przez teren półpustynny, gdzie są jakieś drzewka, kaktusy, stoją pompy pompujące ropę. Typowy Teksas. Pełno bydła, biegające konie i nagle w środku widzi się napis: „Częstochowa”, „Kościuszko”, „Święta Jadwiga”, (oczywiście bez polskich znaków). Albo napisy na sklepach, stacjach benzynowych, typu „Pruski” – jest to coś niesamowitego.

Kolęda na pogrzebie

Innym razem kapłani z obrazem uczestniczyli w pogrzebie Ślązaka. – Nazywał się Werner Pruski, nigdy nie był na Śląsku, ale myślę, że to było coś niezwykłego, że Matka Boża Piekarska przyjechała na jego pogrzeb – wyjaśnia ks. Adam. – Tłumy ludzi modliły się przed tym obrazem. Wielu z nich dzisiaj nie potrafi już mówić po polsku, ale jak ks. Franciszek zaintonował w czasie Różańca przed pogrzebem pieśń „Serdeczna Matko”, to przeszły nas ciarki, bo zaśpiewał ją cały kościół. – Znają dwie pieśni: „Serdeczna Matko” i „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. Śpiewają je wszędzie – uzupełnia ks. Adrian.

– Po tym pogrzebie pewna pani zgłosiła do ks. Franciszka pretensje, że jeszcze nie śpiewaliśmy: „Pójdźmy…”. Więc przed spuszczeniem trumny wyśpiewaliśmy… „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. Bywało i tak, że u amerykańskich Ślązaków, którzy wcześniej odwiedzili już Piekary, znaleźć można było kopię cudownego obrazu Maryi. – Wjeżdżamy na ranczo i nagle na kominku między głową bizona i antylopy, obok broni, bo tam wszyscy mają broń, stoi obraz Matki Bożej Piekarskiej – mówi ks. Adam.

Naprawdę Boże dzieło

Wyjazd kapłanów do USA miał dwa wymiary. Pierwszym były peregrynacja obrazu i szerzenie kultu Matki Bożej Piekarskiej wśród Polonii. Drugim – prośba o wsparcie budowy domu rekolekcyjno-pielgrzymkowego „Nazaret”. – Wszędzie spotkaliśmy się z ogromną życzliwością i z wieloma osobami, które mają świadomość śląskich korzeni. Ludzie ze łzami w oczach podchodzili i mówili, że w Ameryce wszystkiego by się spodziewali, ale nie tego, że pewnego dnia, wchodząc do swojego kościoła parafialnego, spotkają obraz Matki Bożej Piekarskiej. Taka była reakcja jednej z osób, która pochodzi z Piekar Śl.-Kamienia – tłumaczy ks. Adam.

– Poruszaliśmy się wszystkimi możliwymi środkami lokomocji, ale nigdy sami samochodu nie prowadziliśmy. Zawsze znalazł się ktoś, kto nas zawiózł. Przykład: do zakrystii po różaniec przychodzi pani i pyta, gdzie jedziemy później i czy mamy jak się tam dostać. „No nie mamy”. Więc ona nas zawiezie. Przy okazji dała nam obiad. I właściwie na tej zasadzie tam żyliśmy. Z Opatrzności – mówi ks. Adrian. – To był taki wyjazd z Matką Bożą w walizce – dodaje ks. Adam. – Pan Bóg wszystko zaplanował za nas. I dopiero chyba w ostatnim tygodniu do nas dotarło, że to naprawdę jest Boże dzieło, nie nasze – dodaje ks. Adam.

Jajecznica u biskupa

Wyjazd był lekcją także dla nich jako kapłanów. – Jechaliśmy autem z ks. Franciszkiem na obiad. Ujechaliśmy może z kwadrans i dzwoni telefon. Jakaś kobieta mówi, że chce z nim porozmawiać. siedzi przed probostwem i płacze. On na to: „Będę za 5 minut”. Zastanawialiśmy się, jak my byśmy się zachowali. Może powiedzielibyśmy: „Za godzinkę albo jutro”, „Mam gości”, „Jestem w drodze”. A ks. Franciszek na środku drogi zawrócił samochód, przycisnął gaz i porozmawiał z nią. Myśmy w tym czasie siedzieli w aucie. Wrócił i powiedział: „No, załatwione, możemy jechać na obiad” – mówi ks. Zgodzaj. – Tam nie mam bariery między księdzem a wiernymi. Ksiądz po Mszy wychodzi przed kościół, rozmawia z ludźmi – uzupełnia ks. Adrian, dodając, że piekarscy wikarzy śniadania jadali w barze z kowbojami.

Ciekawa historia spotkała ich też w  Nowym Jorku, gdzie na parafii zatrzymali się u Polaka, proboszcza i biskupa w jednej osobie. – Zawsze rano robił nam jajecznicę. Ściągał pierścień, krzyżyk do kieszonki… – obrazuje ks. Adrian. – Śmialiśmy się, że to tak głupio, że biskup robi nam śniadanie, więc ks. Adrian mówił: „żeby była choćby namiastka Polski, to pozmywam” – śmieje się ks. Adam. Naszych kapłanów zaskoczyła także pobożność Amerykanów. – Na jednej ulicy jest 7 kościołów i wszystkie w niedzielę są pełne. Oczywiście kościoły są różnych wyznań: protestanci, metodyści, baptyści... Myślę, że możemy uczyć się od nich np. nowej ewangelizacji. Oni modlitwę w intencji ochrony życia organizują pod kliniką aborcyjną – mówi ks. Adam, wspominając Teksas. Podobnie było z Różańcem, odmawianym nie w kościele, a na skrzyżowaniu dróg.

Z Giewontem w tle

Kapłani wspominają też spotkanie z Polonią w Chicago. Różni się ona od tej z Teksasu, ponieważ są wśród niej rodacy, którzy Polskę opuścili 20–30 lat temu. Kapłani spotkali się tam m.in. ze Związkiem Ślązaków i grupą Podhalan. Przyznają, że czuli się, jakby byli w Zakopanem. Były tańce, muzyka, stroje. – Był nawet duży plakat z Giewontem, gdzie można było sobie zrobić zdjęcie. Widać tam siłę tradycji. W Chicago spotkaliśmy też duży obraz Matki Bożej Piekarskiej w domu przewodniczącego Związku Ślązaków – wyjaśnia ks. Zgodzaj. W Ameryce, jak w specjalnym liście do potomków Ślązaków sugerował abp Wiktor Skworc, została kopia cudownego obrazu Matki Bożej. A w tym roku w piekarskim Betlejem znaleźć będzie można… kukłę kowboja z Teksasu.

TAGI: