Wojciech Kilar działa

Barbara Gruszka-Zych

GN 51/2015 |

publikacja 17.12.2015 00:15

– Musi pani napisać jeszcze jedną książkę z wyznaniami ludzi, na których działa przykład życia Wojciecha Kilara – słyszę często od czytelników mojej książki „Takie piękne życie”.

Życie duchowe Wojciecha Kilara staje się powodem do przemiany życia tych, którzy go poznają roman koszowski /foto gość Życie duchowe Wojciecha Kilara staje się powodem do przemiany życia tych, którzy go poznają

Ale zamiast książki piszę ten tekst, z nadzieją, że może przydać się ks. Jarosławowi Paszkotowi – proboszczowi parafii kompozytora pw. Najświętszych Imion Jezusa i Maryi w Katowicach-Brynowie. Usłyszałam od niego, że dobrze by było, aby ktoś zebrał wszystkie świadectwa duchowych przemian, które dokonały się pod wpływem życia nie tylko Wojciecha Kilara, ale i jego ukochanej żony Barbary (z domu Pomianowskiej). Może za jakiś czas będą mogły się przydać w ewentualnym procesie beatyfikacyjnym małżeństwa Kilarów. Kiedy w niedzielę Świętej Rodziny, 29 grudnia 2013 r., około 9 rano podano w mediach, że zmarł Wojciech Kilar i że zostanie pochowany obok swojej żony, wielu mówiło, iż jego odejście w to właśnie święto nie jest przypadkiem. Kilarowie, mimo że bezdzietni, żyli jak Święta Rodzina, pokazując, co jest w związku najważniejsze. Po żadnej z moich wcześniejszych publikacji książkowych nie otrzymałam tylu sygnałów od odbiorców, którzy przyznali, że przykład jej bohatera miał na nich taki wpływ. Zresztą sama, dopiero po napisaniu portretu Wojciecha Kilara, zdziwiłam się, jak dużo miejsca zajmuje w nim opis życia duchowego kompozytora.

Jestem ateistą

Niedawno w związku z promocją tej książki zostałam zaproszona na rozmowę do Radia TOK FM w Warszawie. Prowadzący ją dziennikarz wyszedł odprowadzić mnie na korytarz, choć czekał na niego kolejny rozmówca. – Jestem ateistą – powiedział mi. – Ale podczas lektury zrozumiałem, że wiara była dla Wojciecha Kilara realną rzeczywistością, i ten fakt nie daje mi spokoju. Nie umiem być tym samym człowiekiem co przedtem. W telewizji komercyjnej po skończonym nagraniu przeprowadzający ze mną wywiad zaczął mi opowiadać o swojej sytuacji życiowej. Zwierzył się, że ma troje dzieci, z których najmłodsze, 8-letnie, jest niepełnosprawne. Żona spędza przy nim całą dobę i kilka razy przychodziło im do głowy, żeby choć na krótki czas oddać je do ośrodka opiekuńczego. – Kiedy dowiedziałem się, jak Wojciech Kilar, sam cierpiący na różne dolegliwości, do końca opiekował się schorowaną żoną, wyrzuciłem wcześniejsze myśli z głowy – powiedział. – Już teraz nie przyjdzie mi pokusa, żeby w taki sposób odpocząć od choroby dziecka. Paweł Krzemiński – bohater opublikowanego w tym numerze GN tekstu „Bóg zmienia pieluchy” – zdecydował się na danie publicznego świadectwa, bo z mojej książki dowiedział się, że kompozytor, tak jak on, nawrócił się, mając 38 lat. – Jeżeli pan Kilar nie wstydził się wyznania błędów z czasów, które zamykał w słowach „wino, kobiety i śpiew”, dlaczego ja miałbym tego nie zrobić, by zapewnić innych, że da się z tego wyjść – powiedział i zdecydował się na opowieść o swoich doświadczeniach.

Dostał w przydziale

Michał Fita nie kryje, że nawrócił się pod wpływem słuchania muzyki Wojciecha Kilara. Dziś jest dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Kuźni Raciborskiej, radnym Rady Miasta Racibórz, współorganizatorem wielu inicjatyw muzycznych i muzykiem zespołu Przecinek. – Mam wrażenie, że Wojciech Kilar dostał mnie jakoś w przydziale od Pana Boga na zasadzie: „Masz się nim zaopiekować” – opowiada. – 18 lat temu jego muzyka doprowadziła mnie do powrotu do zakopanej gdzieś głęboko wiary.

Znajomi pamiętają mnie z tamtego czasu jako antysystemowca i antyklerykała, ubranego w spodnie o różnokolorowych nogawkach, luźne, dziurawe swetry i kurtkę z naszywkami. Przyznaje, że on, miłośnik ostro i ciężko brzmiących zespołów, posługujących się „mrocznymi środkami przekazu”, nagle został odbiorcą muzyki Mistrza: – Trafiłem kiedyś na prelekcję o polskich górach – wspomina. – Prowadzący ją Krystian Szczęsny do pokazu slajdów dobrał właśnie muzykę Kilara. Tak mnie poruszyła, że podszedłem do niego i zacząłem pytać o autora. Dwa tygodnie po spotkaniu od prowadzącego otrzymałem przesyłkę z płytami CD z tą muzyką. Był tam też „Angelus”, składający się z powtarzanych fraz „Zdrowaś, Maryjo”. Za sprawą tych kompozycji po latach omijania kościoła poszedłem do spowiedzi i Komunii św. Sam, śpiewając i grając, zacząłem coraz bardziej chwalić Pana. Niedawno znów przeżywałem problemy i lektura książki o Kilarze przypomniała mi, że kompozytor już „działał” w moim życiu, a więc i teraz pewnie mi pomoże. Poczułem, jakby znowu wziął udział w przeprowadzaniu mnie przez ciemną dolinę, będąc jak kij w ręku Pasterza.

Klękać przed Basią

Krystyna Kajdan, dyrektorka Teatru Lalki i Aktora „Ateneum” w Katowicach, współparafianka kompozytora, przechowuje wspomnienia ich wspólnego proboszcza – ks. Eugeniusza Krasonia, spisane dwa lata po śmierci Barbary Kilar. Pan Wojciech wielokrotnie podkreślał, że to żona swoim przykładem nawróciła go i pomogła w uwolnieniu z nałogów. – Ograniczę się do lekcji, jaką dała mi pani Basia podczas naszych powitań – zanotował ks. Krasoń. – Kiedy na początku znajomości uścisnąłem jej dłoń, tak po chłopsku, zauważyłem ból na twarzy – cierpiała na przewlekły gościec, miała zdeformowane ręce. Mimo to serdecznie mnie ucałowała, i tak już było zawsze. Zrozumiałem, że miłość wymaga delikatności. Trzeba uważać, by nie sprawiać drugiemu bólu, nawet przy serdecznym powitaniu. Odtąd witałem się z nią bardzo ostrożnie. W ostatnim okresie jej życia często bywałem w domu państwa Kilarów, przynosząc pani Basi Komunię św. Kiedy chciałem się przywitać z chorą, to po prostu przyklękałem koło jej łóżka czy fotela, by ją ucałować. Czasem od drzwi wołałem: „Już idę, żeby się na kolanach z panią przywitać”. W jej ogromnym cierpieniu rozpoznawałem cierpiącego Jezusa, w którego krzyżu miała swój udział. Myślałem, że tak jak klękam przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie, tak mogę przed Nim klękać i czcić Go w drugim człowieku”.

Zstępowanie do głębi

Krystyna Kajdan wspomina, że w 2010 r., kiedy jej mąż chorował na nowotwór, niespodziewanie otrzymała list od Wojciecha Kilara. Był krótki, ale treściwy: „Droga Pani Krystyno! »Jeden drugiego brzemiona noście« mówi Pismo. Modlę się za Pani Męża i za Panią. I proszę o modlitwę za Basię i za mnie”. – Jego słowa uświadomiły nam z mężem, jakim wsparciem jest intensywna modlitwa – pamięta. – Od tamtego czasu codzienna modlitwa za Barbarę i Wojciecha Kilarów jest moim miłym „obowiązkiem”, to oni mi w tym pomogli. Lektura książki „Takie piękne życie” przypomniała mi, że warto – za przykładem jej bohaterów – stawiać Pana Boga na pierwszym miejscu. Grzegorz Hajkowski, nauczyciel, poeta, przyznaje, że od jakiegoś czasu modli się za wstawiennictwem Barbary i Wojciecha Kilarów. – Nie mam wątpliwości, że orędują za nami – opowiada. – Przykład życia kompozytora uruchamia we mnie pragnienie prawości, przyzwoitości, dobroci – słowem: wszystkiego, co jest z Pana Boga. Jego postawa pomaga mi zstąpić do głębi – konstruktywnie i szczerze rozmawiać ze swoim sumieniem. Przypomina mi, że tylko święci potrafią w bezładzie dostrzec jedną z faz przywracania harmonii. A harmonią ducha nazwał Jan Paweł II stan, który ogarnął słuchaczy podczas wykonania „Missa pro pace” Kilara w Watykanie. Marek Rapnicki, redaktor „Almanachu Prowincjonalnego”, pisarz, poeta, bez namysłu przyjechał z Raciborza na pogrzeb twórcy „Exodusu”. – W środku zimy wybrałem się pożegnać człowieka, którego nie znałem osobiście, przekonany, że jestem w polu jego promieniowania. Jako „biorca” jego muzyki należę do kategorii dłużników. Pozostał w dźwiękach, ale co byłaby warta twórczość bez jego codziennych – spełnianych bez rozgłosu – uczynków solidarności, miłosierdzia, o których dowiadujemy się z książki? Aż chce się je naśladować – uważa.

Czysta jak łza

Jan Mieńciuk, poeta, emerytowany pracownik kolei, tercjarz dominikański i wolontariusz w chorzowskim hospicjum, po lekturze mojej książki zachwycił się, jak mówi, czystą jak łza miłością małżeństwa Kilarów. – Pan Kilar nie wyznaje małżonce w uniesieniu wielkich uczuć, ale żyje nimi na co dzień – opowiada. – Czytając tę historię wielkiej miłości, miałem przez chwilę wątpliwość, czy to prawda. Kilka razy przeżywałem takie wzruszenie, że musiałem przerywać, bo zaczynało mi się coś dziać z oczami.

Chciałbym to ich uczucie naśladować. Ostatnio, kiedy w Salezjańskiej Wspólnocie Rodzin „Nazaret” w Lubinie opowiadałam o uczuciu łączącym państwa Kilarów, po spotkaniu podeszło do mnie małżeństwo, mówiąc, że też chce być tak święte jak moi bohaterowie. Przykład miłości Kilarów stał się dla nich motywacją. Marta Gomola, studentka prawa, przyznaje, że Wojciech Kilar odgrywa dużą rolę w jej życiu. – Jego muzyka jest równie piękna jak jego biografia, najpierw szalona, później wyciszona i ascetyczna – zwierza się. – Biorąc przykład z kompozytora, sama chcę prowadzić życie spokojne, a jednocześnie bogate w miłość do muzyki i drugiego człowieka. Z książki dowiedziałam się, że dla pana Wojciecha najważniejsza była miłość. Taka dojrzała miłość, jaką on kochał, to poświęcenie, troska, wierność. To wymaga wiele wysiłku, ale przynosi prawdziwe szczęście. Każdego dnia uczę się bycia zdolną do poświęcenia dla kochanych osób, a kierunek temu nadał właśnie „mój kompozytor”.

Oswajanie śmierci

Joanna Holdenmajer, pielęgniarka ze Ścinawy, członkini Salezjańskiej Wspólnoty Rodzin „Nazaret” w Lubinie, od kilku miesięcy pracuje z mocno schorowanymi starszymi osobami. – Zauważyłam, że bardzo boją się śmierci, to dla nich temat tabu – opowiada. – W ich obecności nie wolno wymawiać słowa „śmierć”. W większości są to osoby wierzące, spełnione, otoczone miłością bliskich i wydawałoby się, że powinny być przygotowane na ostateczność, ale tak nie jest. Nieraz zastanawiałam się, jak mogłabym z nimi porozmawiać na ten temat. Lektura książki „Takie piękne życie”, poprzez fragmenty przedstawiające umieranie pana Kilara, uczy, jak mówić o przechodzeniu na drugą stronę, gdzie czekają ci, którzy już zmarli. Teraz lepiej i skuteczniej będę potrafiła przekazywać swoim pacjentom radość i pokój z przechodzenia do lepszego życia. Muszę przyznać, że pani Joanna uspokoiła mnie tymi słowami, bo dotarło do mnie, że opisanie umierania kompozytora, które kosztowało mnie tak wiele, miało sens.

Krzysztof Masłoń w tekście o mojej książce „Świadectwo życia Wojciecha Kilara”, zamieszczonym w „Do Rzeczy”, napisał: „(…) Sherwin B. Nuland, autor książki »Jak umieramy«, po długich latach praktyki lekarskiej i obcowaniu z umierającymi doszedł do wniosku, że największa godność, jakiej możemy się doczekać w śmierci, to godność poprzedzającego je życia. (…) Życie Wojciecha Kilara (…) wzbogaca tę tezę o pierwiastek duchowy, religijny (…). Jeśli nie udaje nam się oswoić śmierci i jeżeli cokolwiek czujemy w tych godzinach najtrudniejszych z trudnych, gdy odchodzą nasi bliscy lub też do nas samych zbliża się to, co nieubłagane, to lektura »Takiego pięknego życia« powinna pomóc”. – Śmierć jest po stronie życia, musimy ją przeżyć, by znaleźć się po drugiej stronie – powiedział mi Piotr Fronczewski. Przykład Wojciecha Kilara może pomóc w umieraniu, ale przede wszystkim w pięknym życiu. To ważne, tym bardziej że uczy nas tego wybitny artysta tworzący muzykę, przy słuchaniu której chce się żyć.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.