Mistrz Jedi mówi „Zdrowaś, Maryjo”

Marcin Jakimowicz

GN 01/2016 |

publikacja 30.12.2015 00:15

Zanim jako Obi Wan wyratował z opresji księżniczkę Leię, sam został uratowany. Pomocy doświadczył w Kościele, którego… nie znosił.

Mistrz Jedi mówi „Zdrowaś, Maryjo” EAST NEWS

Ta historia nie zapowiadała się dobrze. W niczym nie przypominała efektownego happy endu rodem z Hollywoodu, z niebem skrzącym się sztucznymi ogniami oraz nieodłącznym „i żyli długo i szczęśliwie”.

Alec Guinness był bękartem. Urodził się w 1914 roku w ubogiej rodzinie „z problemami”. Nigdy nie poznał ojca. Zaledwie domyślał się, kto mógł nim być. A to – wierzcie mi – nie ułatwiło mu wejścia w dorosłe życie. Co musiało się wydarzyć i jak wiele rzeczy musiało ulec przewartościowaniu, skoro po latach George Lucas, amerykański reżyser, producent i scenarzysta, zatrudniając go do roli w „Gwiezdnych wojnach”, wyjaśniał: „Wziąłem Guinnessa, bo szukałem kogoś, kto jest jednocześnie uosobieniem siły i łagodności; spokoju, zaufania, autorytetu i mocy”.

Kim był Obi Wan Kenobi? Rycerzem, a następnie mistrzem Jedi. Zazwyczaj posługiwał się niebieskim mieczem świetlnym. Był pierwszym nauczycielem Anakina Skywalkera (przyszłego Dartha Vadera).

Jak płachta na byka

Alec wychował się jako anglikanin (będąc młodym chłopcem, myślał nawet przez chwilę o tym, by zostać anglikańskim księdzem), ale później, jak sam opowiadał, „stracił wiarę”. Zaczął szukać sensu życia w wielu różnych ideologiach, filozofiach i religiach (fascynował się marksizmem, buddyzmem).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.