Bóg na lipowej desce

Justyna Liptak

publikacja 14.04.2016 06:00

Pudła i pojemniczki. Na każdej półce kartki i deski. W kubkach pędzle, gdzieniegdzie stoją pigmenty. Są też jajka i białe wino do przygotowania tempery. Ale nawet taki arsenał bez słowa Bożego jest bezużyteczny.

– Dzieci mają duchowość. Ich wrażliwość na to, co nadprzyrodzone, bywa dla nich... dziecinnie prosta i jasna – podkreśla Ewa Sielicka jarosław najdowski – Dzieci mają duchowość. Ich wrażliwość na to, co nadprzyrodzone, bywa dla nich... dziecinnie prosta i jasna – podkreśla Ewa Sielicka

Bo ikona nie powstaje tylko z linii, światła, cienia i koloru. Rzemiosło jest ważne, ale nie ważniejsze niż modlitwa. Dopiero rozmowa z Bogiem umożliwia ikonopisowi skończenie dzieła, które nie będzie „puste”.

bliżej z głowy do ręki

Ewa Sielicka powoli przygotowuje się do lekcji. Do sali wchodzi Zuzia. – Proszę pani, co będziemy dzisiaj robić? – pyta uczennica. – Obejrzymy film – odpowiada pani Ewa. – Szkoda, wolałabym dzisiaj pisać... – mówi Zuzia. W tej samej sali na korkowej tablicy równo, jeden obok drugiego, wiszą wizerunki Jezusa. Te ikony zostały napisane przez dzieci. Bo od września ubiegłego roku w Szkole Podstawowej „Lokomotywa” w Sopocie w ramach lekcji religii raz w tygodniu odbywają się zajęcia nauki pisania ikon. Prowadzi je E. Sielicka, która ikonopisaniem zajmuje się na co dzień.

Początkowo uczniowie pisali na kartkach A4. – Była to zwykła biała kartka papieru z podlinnikami, czyli wzornikami. Dzieci najbardziej cieszyły się, że same mogą przygotować medium (spoiwo farby), każdy dostawał pędzelek z włosia wiewiórki i „wyruszał” w trochę dla nich tajemniczy świat – mówi ikonopisarka. Bo ikona to istna skarbnica... symboli.

– Pamiętam, jak pokazywałam im ikony po raz pierwszy. Pytam: „Co widzicie”? A że dzieci są do bólu szczere, usłyszałam, że „jakiś brzydki, pokrzywiony obraz” – śmieje się pani Ewa. Dopiero z czasem mali adepci ikonopisarstwa nauczyli się odczytywać symbole, którymi rządzi się ikona, a które należy rozszyfrować, żeby dotrzeć do sedna obrazu. Z czasem również zwykłe kartki, na których dotychczas pisali, zostały zamienione na tablice malarskie. – To jest wstęp do profesjonalnego ikonopisania. Właśnie na takich tablicach zaczęliśmy pisanie głowy anioła z ikony Trójcy Przenajświętszej św. Andrzeja Rublowa – pokazuje E. Sielicka.

Ikonopisarka wspomina, że po pierwszych przeprowadzonych przez nią lekcjach podeszła Marysia. – To dziewczynka z III klasy. Powiedziała mi, że ona chce pisać prawdziwe ikony – na desce. Porozmawiałam z jej rodzicami i okazało się, iż mała jest zafascynowana ikonami tak, że o niczym innym nie mówi. Jej zamiłowanie wzrosło po wizycie w Supraślu, a obecnie mogę zaryzykować stwierdzenie, że jest małym ekspertem w tematyce ikon, bo chłonie wszelką dostępną w tym temacie wiedzę – wyjaśnia pani Ewa.

Marysia nie była jedyną zainteresowaną pisaniem prawdziwych ikon. Początkowo zebrała się grupka 3 uczniów, następnie 8, a w rezultacie uzbierało się 12, podzielonych na dwie grupy, którzy poza zajęciami w szkole, raz w tygodniu, piszą ikony metodą dorosłych, czyli na desce. – Chociaż rączka dziecka jest niepewna, drżąca, wydaje mi się, że piszę się im łatwiej, bo mają „blisko” z głowy do ręki – nie boją się stawiać linii. Nie zastanawiają się, czy potrafią. Dorosły natomiast ma zazwyczaj w sobie blokadę i zanim zabierze się do działania, musi pokonać wszystkie swoje słabości w postaci: „Ja się do tego nie nadaję”, „Ja tego nie umiem”, „Przecież ja nawet nie wiem, jak się za to zabrać”. Dlatego znajduję taką radość w uczeniu najmłodszych sztuki pisania ikon – mówi ikonopisarka.

Pozalekcyjne warsztaty są miejscem, gdzie dzieci doświadczają prawdziwej atmosfery powstawania ikon. – Pisanie jest próbą wprowadzenia skupienia, uwagi i ciszy w życie dziecka. Bo obecnie dzieci żyją w zwariowanym świecie, pełnym nowych bodźców. Przecież żeby uciszyć dziecko, najczęściej trzeba głośniej nastawić telewizor. Rodzice cały czas wynajdują swoim pociechom nowe zajęcia. Obecnie dziecko nie umie pójść i pobawić się kamyczkami na podwórku – mówi pani Ewa. – A pisanie ikon bardzo absorbuje – uczy, że jest taka czynność, która wymaga ciszy i skupienia. Są uczniowie, którzy potrafią powiedzieć do swoich rówieśników: „Słuchaj, jak się pisze ikonę, to trzeba być cicho”. Poza tym dzieci uczą się, że gdy piszesz ikonę, to nie porównujesz z nikim powstałego obrazu – podkreśla ikonopisarka.

Edyta Gronowska, dyrektor szkoły, podkreśla, że w „Lokomotywie” niezwykle ważny jest duchowy rozwój dziecka. – Bardzo o to dbamy, aby nasi uczniowie wzrastali w wierze. Ikona daje możliwość dotknięcia słowa Bożego poprzez ten naniesiony na podłoże obraz. Dzieci są tym pisaniem zafascynowane. Podczas zajęć wyciszają się – wyjaśnia dyrektor i dodaje z uśmiechem – chociaż, oczywiście, nie wszystkie.

Ikona w korporacji

Zanim panią Ewę ikony wciągnęły na dobre, była kobietą sukcesu, PR-owcem. Pracowała dla dużej amerykańskiej korporacji. – Na polu zawodowym odniosłam wiele sukcesów. Tworzyłam kampanie, zakładałam fundacje, realizowałam się. To, co się obecnie dzieje w moim życiu, nazywam skutkiem rozpoznania darów otrzymanych od Boga – daru pisania ikon i daru słowa Bożego – mówi. Przyznaje, że pracy w firmie i ikonopisarstwa na dłuższą metę nie dało się pogodzić. Postanowiła przerwać karierę zawodową, zamknąć za sobą korporacyjne drzwi i otworzyć się całkowicie na działanie Boga, który nie kazał na siebie długo czekać.

– Zgłosiła się do mnie dyrektor „Lokomotywy” z propozycją, żeby poprowadzić takie eksperymentalne zajęcia, które przybliżałyby uczniom Biblię właśnie poprzez ikony – opowiada pani Ewa. Kiedy powiedziała znajomym ikonografom o tym, że uczy dzieci, reakcje były skrajne. – Łapali się za głowy, bo uważają, że jest to zaprzeczenie idei pisania ikon. No dobrze, ale kto powiedział, że doskonała modlitwa jest domeną zamkniętego w klasztorze mnicha? Dzieci mają duchowość, którą chciałabym rozwijać właśnie przez ikony. Ich intencje są bezinteresowne. Nie piszą ikon dla siebie, ale dla mamy, taty albo cioci. Dorośli najczęściej tworzą dla siebie i często brakuje im tej dziecięcej hojności – mówi E. Sielicka.

Oczywiście w czasie dziecięcych warsztatów modlitwa jest również obecna. – Rozpoczynamy modlitwą, czytamy Biblię, następnie modlimy się w trakcie pisania, bo przecież o to chodzi w procesie powstawania ikony – o kontakt z Bogiem żywym. Nie adoruje się kawałka drewna, ale postać kryjącą się za wizerunkiem, dlatego postrzegam ikonę jako drzwi, które otwierają nam drogę do Jezusa właśnie przez modlitwę, kontemplację i wyciszenie – podkreśla ikonopisarka.

Przyznaje, że miała to szczęście, iż pierwszą ikonę św. Mikołaja napisała pod kierunkiem ks. mitrata Leoncjusza Tofiluka, twórcy Studium Ikonograficznego w Bielsku Podlaskim. Ikona napisana jest poprawnie, a w czasie jej powstawania zachowane zostały wszelkie kanony – włącznie z tymi dotyczącymi ubioru ikonopisa. Od momentu warsztatów w Bielsku Podlaskim pani Ewa cały czas chciała podnosić swoje kwalifikacje i szkolić rzemiosło. Organizowała warsztaty, wystawy, poszukiwała ikonopisów, którzy mogliby podzielić się swoimi umiejętnościami. Wspomina, jak zafascynowana ikonami po pierwszych warsztatach w Słupsku pojechała do tartaku za Wejherowem.

– Kupiłam pół metra wysuszonej lipy – z tyłu była jeszcze kora. Bo gdy bierzesz drzewo z lasu i piszesz na tym ikonę, to tak, jakbyś przywracał Bogu miejsce tu, w tym świecie. W końcu to jest jego lipa, a nam się wydaje, że cały świat należy do nas. Bóg w naszym mniemaniu stracił prawo własności wszystkiego, co ziemskie – nawet człowiek już nie jest Jego – mówi ikonopisarka.

Pisała i rozdawała kolejne ikony. – W pewnym momencie dotarło do mnie, że nie samo rzemiosło jest najważniejsze. Owszem, ikonopis jest rzemieślnikiem i nie da się tego rozgraniczyć, ale przychodzi taki czas, że zauważasz, jak ikona „sama spływa” na deskę. Ty się trudzisz, bo uczysz się prowadzenia linii, cieniowania, próbujesz, zaczynasz od początku, ale i tak niczego nie zdziałasz, jeżeli Bóg ci w tym pisaniu nie pomoże – mówi. Jednak gdyby nie warsztaty lectio divina, byłaby nadal „tylko” rzemieślnikiem. – Tam zrozumiałam, że czytanie słów zawartych w Biblii nie wystarczy. Ze słowem należy się spotkać. Ono skierowane jest do ciebie, jest żywe, a ty musisz dać się dotknąć temu słowu – najlepiej prosto w serce – podkreśla kobieta. To dotknięcie słowa sprawia, że ikona zaczyna patrzeć na nas.

– Jak zawsze w środku nocy dopracowywałam szczegóły na ikonie Pantokratora. W pewnym momencie zobaczyłam, że pisana przeze mnie twarz Jezusa „przemówiła”. I już nie musiałam poprawiać kolorów na szatach, przestałam cyzelować włosy na głowie, bo obraz był skończony – na tej zwykłej lipowej desce zobaczyłam twarz żywego Boga – mówi pani Ewa.

Pisanie ikon to proces złożony – może trwać „chwilę” albo nawet kilka lat. – Od 10 lat piszę ikonę zstąpienia do Otchłani, jest mi szczególnie bliska, ale jakoś nie mogłam nigdy przebrnąć przez zbyt dużą liczbę umieszczonych na niej szczegółów. Bo i tak bywa, że mimo szczerych chęci i modlitwy, ikona nie wychodzi. Jakiś czas temu pochłonęły mnie ikony o. Marca Rupnika i tam znalazłam wzór, który mogę nazwać „moim” – jest świeży, bo odbiegający od klasycznych przedstawień – tłumaczy.

Dziedzictwo wieków

Historia ikon sięga czasów Bizancjum. – Dlatego są dziedzictwem chrześcijaństwa. Człowiek od zawsze szukał sposobu, aby przedstawić swoją wiarę, a sztuka przyszła mu z pomocą. Można w niej bowiem zawrzeć pewne symbole, które Biblia przekazuje słowem, a my na ikonie możemy to przedstawić jako obraz – podkreśla E. Sielicka.

Kościół wschodni do dziś przechował żywą tradycję związaną z ikonami. W Kościele greckokatolickim w centrum każdej liturgii znajduje się właśnie ikona, a ikonostas wprowadza wiernych w mistyczną tajemnicę dziejącą się w miejscu ołtarzowym. – Ikona jest integralną częścią wystroju świątyni, w której sprawowane są liturgia i wszystkie inne nabożeństwa. Bez jej obecności trudno sobie wyobrazić modlitwę, gdyż jest objawieniem i obecnością w naszym życiu świata nadprzyrodzonego – świata niebieskiego. Wpatrując się w ikony, możemy już tu, na ziemi, doświadczyć nieba, do którego przecież każdy z nas zmierza. Bo w ikonie są moc i łaska Boża. To objawiony, a nie przedstawiony obraz przebóstwionego świata, którego można „dotknąć” – podkreśla ks. mitrat Józef Ulicki, proboszcz greckokatolickiej parafii św. Bartłomieja w Gdańsku.

– W Kościele wschodnim ikona postrzegana jest jako łącznik człowieka z Bogiem. Ale i u nas, w Kościele katolickim, ikona powraca – dodaje E. Sielicka.

TAGI: