Kultura ze znakiem jakości

publikacja 10.04.2016 06:00

O nowym „Pegazie”, telewizji z misją i wychodzeniu z niszy z Markiem Horodniczym rozmawia Szymon Babuchowski

Marek Horodniczy Dziennikarz, publicysta, pracownik Narodowego Centrum Kultury. W latach 2005–2007 kierował „Frondą”, a następnie magazynem „44/Czterdzieści i Cztery”. Jest autorem telewizyjnego cyklu „Portret trumienny”, współredagował i współprowadził program „Koniec końców”. Od 2 marca wraz z Agnieszką Szydłowską na antenie TVP 1 poprowadzi magazyn „Pegaz”. jakub szymczuk /foto gosć Marek Horodniczy Dziennikarz, publicysta, pracownik Narodowego Centrum Kultury. W latach 2005–2007 kierował „Frondą”, a następnie magazynem „44/Czterdzieści i Cztery”. Jest autorem telewizyjnego cyklu „Portret trumienny”, współredagował i współprowadził program „Koniec końców”. Od 2 marca wraz z Agnieszką Szydłowską na antenie TVP 1 poprowadzi magazyn „Pegaz”.

Szymon Babuchowski: Zostałeś właśnie jednym z prowadzących reaktywowany program „Pegaz”. Po co wskrzeszać magazyn wymyślony pół wieku temu?

Marek Horodniczy: Jest coś niezwykłego w niektórych markach wypracowanych przez telewizję jeszcze za czasów PRL-u, a kojarzących się z dobrą jakością. Przykładem są właśnie te programy, co do których zapadły decyzje o ich kontynuacji. Myślę tutaj o „Sondzie” i „Pegazie”. To marki mówiące o tym, że telewizja może wypełniać swoją misję w sposób kompetentny, ciekawy, nie unikając tematów poważnych. Kilkakrotnie – już za czasów wolnej Polski – mieliśmy do czynienia z próbą reaktywacji „Pegaza”. Ta audycja skupiała osoby z bardzo różnych bajek światopoglądowych, ale zarówno wyszukana strona graficzna, jak i sama koncepcja prowadzenia programu wbijały się w pamięć. Zgodziłem się przyjąć zaproszenie m.in. dlatego, że widzę w tej marce potencjał do stworzenia programu wpływowego, inspirującego nie tylko w obszarze kultury popularnej, ale również tej poważniejszej.

Zamierzasz czerpać z tradycji poprzedników czy stworzyć coś zupełnie nowego?

Oczywiście będziemy musieli nawiązywać do poprzednich edycji „Pegaza”, ponieważ jesteśmy związani nazwą, która zobowiązuje. Już sama czołówka autorstwa Wojciecha Zamecznika była niezwykle intrygująca – prosta, ale tak przygotowana, że w moim pokoleniu, dzisiejszych czterdziestolatków, wywołuje skojarzenie z pogranicza obrazu i dźwięku. Nawet jeśli nie do końca przypominamy sobie, co w tych „Pegazach” było, kojarzą nam się one z kulturą wysoką, z refleksją na temat teatru, filmu czy literatury.

Natomiast chcę wyraźnie powiedzieć, że pomysł na tego „Pegaza” jest pomysłem nowym, zmieniającym dość kameralną konwencję na rzecz widowiska. Program będzie trwać 40 minut, ma się w nim znaleźć m.in. mała scena muzyczna, stałe miejsce na czytanie fragmentów sztuk czy książek przez aktorów. Będzie też czas na dużą debatę dotyczącą jednego czy dwóch ważnych wydarzeń z zakresu kultury. Studio za każdym razem będzie wyglądało trochę inaczej, a zatem już z punktu widzenia realizacyjnego ten program będzie zupełnie inny. Poprowadzi go dwoje dziennikarzy – Agnieszka Szydłowska i ja. Każde z nas ma inny sposób patrzenia na kulturę i sztukę. Te różnice wrażliwości będą się w naszych programach wyraźnie zaznaczać.

Będą gorące spory jak w „Sondzie” albo programie „Koniec końców”, który prowadziłeś z Pawłem Kukizem?

Te skojarzenia z „Sondą”, które pojawiały się przy okazji programu prowadzonego z Pawłem, traktowałem zawsze jako komplement. Bardzo lubię rozmawiać z osobami, które mają inną wrażliwość estetyczną czy inny pogląd na świat. Dyskusja między ludźmi o podobnych poglądach jest raczej nudna i jałowa, natomiast w gorących sporach rodzą się rzeczy ciekawe.

Nie będzie zatem wyłącznie „narodowo”, jak obawiają się niektórzy publicyści?

Ludzie, którzy posługują się tym pojęciem, chcą mu nadać wydźwięk pejoratywny, tak jakby kultura narodowa miała być z definicji gorsza. Myślę, że wszystko zależy od tego, jak do tematu się podejdzie. Oczywiście można spotkać się z całym mnóstwem ekspresji artystycznych, które zaliczane są do kultury narodowej, a nie zasługują na to, by poświęcić im nawet trzy minuty uwagi. Ale trzeba pamiętać, że do kultury narodowej możemy też zaliczyć „Wesele” Wyspiańskiego i raczej nikt nie dyskutuje z jakością tego dramatu.

Przez kilka lat redagowałeś „Frondę”. Bliski jest Ci duch kontrkulturowy, prowokacja. Czy program kulturalny w publicznej telewizji też taki może być?

To się okaże. Faktycznie, moje autonomiczne działanie w zakresie kultury w ostatnich kilkunastu latach było naznaczone kontrkulturową wrażliwością i chęcią wkładania kija w mrowisko. Teraz może nie tyle sam chciałbym prowokować, ile raczej prowokacje obserwować, analizować. Kłócić się z nimi albo zakrzyknąć: to jest właśnie to, czego potrzebuje współczesna polska kultura.

Ale czy ambitny program kulturalny ma dziś w ogóle szansę zaistnieć w świadomości telewidzów przyzwyczajonych do telenowel?

Pamiętaj, że mówimy o programie, który będzie emitowany w dzień powszedni o 22.30. To jest niezły czas antenowy, ale nie jest to oczywiście czas najlepszy. Poza tym często zdarza się, że dzieło ambitne, będąc skrajnie niekomercyjne, uzyskuje zaskakująco dobre efekty sprzedażowe. Przykładem może być fenomen książek Szczepana Twardocha czy Łukasza Orbitowskiego. Podobnie dzieje się z filmami Petera Greena- waya, Andrieja Zwiagincewa czy Larsa von Triera. To nie są filmy łatwe, ale mają całkiem pokaźną liczbę odbiorców. To mit, że dzieła ambitne, ciekawe, intrygujące nie mogą liczyć na swoją publiczność. Dlatego jeżeli można zastosować nowoczesne środki audiowizualne do przedstawienia tych dzieł we współczesnej telewizji – trzeba próbować to robić. Bo alternatywą jest promowanie szmiry. Trzeba sobie też powiedzieć jasno: mówimy o telewizji publicznej, która ma kształtować gusta.

Myślisz, że da się znaleźć równowagę między misją a rozrywką?

Tak, jeżeli głównym kryterium nie będzie pieniądz. Bo jeśli ustawimy media publiczne na takiej pozycji, w której główną rolę będzie odgrywał rachunek ekonomiczny, to trudno będzie to zbilansować. Wiadomo, że publiczność najchętniej będzie oglądała kabarety albo podobne widowiska, które nie angażują specjalnie intelektu. Potrzeba zatem decyzji, że robimy coś ambitnego, ciekawego, ze smakiem. Z tego, co wiem, Dwójka próbuje też przywrócić „Wielką grę”. To był program autorski, niemający swojego odpowiednika na świecie. Bazował na gigantycznej wiedzy osób, które tam przychodziły. Promował wiedzę na takim poziomie, który się nie śni przeciętnemu zjadaczowi chleba. A przy tym był niezwykle popularny. Sądzę więc, że ta równowaga jest możliwa, ale wymaga bardzo odważnych decyzji. Oglądalność oczywiście jest w pewnym stopniu miernikiem, ale nie może być miernikiem ostatecznym. Gdyby tak było, nie miałyby racji bytu takie „podstacje” jak TVP Kultura czy TVP Historia. To są kanały skazane na oglądalność dosyć niską, jednak cały czas funkcjonują, działają, ponieważ są rzeczy ważniejsze niż komercja i gigantyczna oglądalność.

Ale też powstanie tych stacji zepchnęło kulturę do telewizyjnej niszy.

To prawda. Z jednej strony mnóstwo znajomych mówi mi, że ogląda przede wszystkim TVP Kultura. A z drugiej – faktycznie był to świetny pretekst dla telewizyjnych decydentów, żeby tzw. kulturę wysoką wypchnąć z telewizji. To napięcie jest ciągle obecne. Dlatego liczę na to, że te „mocne” anteny – Jedynka i Dwójka – będą teraz mogły pójść bardziej zdecydowanie w kierunku Kultury przez duże K, jednocześnie łącząc to z godziwą, fajną rozrywką, która przecież w nowoczesnej telewizji powinna się znaleźć.

Czyli nie jesteś zwolennikiem ostrego podziału na wysoką i niską kulturę?

Nie, absolutnie. Ja tego podziału w ogóle nie lubię. Sądzę, że w „Pegazie” powinno się znaleźć i to, i to. Bo zarówno popkultura może być wysokiej jakości, jak i tzw. kultura wysoka może aspirować do takiego miana, a wcale nią nie być.

Jesteś człowiekiem zakorzenionym w chrześcijaństwie. Postrzegasz współczesną kulturę jako mocno ateistyczną, czy też wiara jest jednak ciągle odnawiającym kulturę źródłem?

Chciałbym, żeby było takim źródłem, ale niestety tak nie jest. Chrześcijaństwo stało się jednym z „produktów” na targu rozmaitych idei; budulcem, z którego się czerpie przy tworzeniu własnych opowieści. Uważam, że bardzo trudno znaleźć dzisiaj taki nurt w kulturze, który można by było nazwać nurtem chrześcijańskim, a który byłby nośny, dyskutowany i dobrze przyjmowany społecznie. Jeżeli pojawiają się w kulturze wątki chrześcijańskie, to są raczej w pewien sposób „używane”. Przykładem jest tutaj cały nurt kina apokaliptycznego. Apokalipsę postrzega się w nim wyłącznie jako zniszczenie – bez obecności Jezusa Chrystusa. A przecież Apokalipsa św. Jana jest księgą objawienia, którego trudno szukać w tych opowieściach. One zafałszowują faktyczny wydźwięk jednej z kanonicznych ksiąg Nowego Testamentu. Więc pod tym względem jestem sceptykiem, aczkolwiek ciągle z dużą radością i determinacją wypatruję rozmaitych wątków związanych z chrześcijaństwem we współczesnej sztuce.

Odnajdujesz je?

Mogę podać przykład bardzo mi bliski, w którego realizacji uczestniczyłem. Myślę tutaj o płycie Michała Jacaszka „Pieśni”. To przykład zderzenia dwóch, wydawałoby się, trudnych do połączenia światów: tradycji chrześcijańskiej, estetyki związanej z pieśniami katolickimi, z nową muzyką elektroniczną, bardzo wyszukaną, docenioną na całym świecie. Raptem okazuje się, że to połączenie może mieć niezwykły zupełnie rezonans wśród słuchaczy i krytyków. Kiedy ta płyta była omawiana w TVP Kultura, Zdzisław Pietrasik, krytyk filmowy z „Polityki”, opowiadał o niej z wielkim wzruszeniem. Mówił, że mimo swego dystansu do Kościoła i religii, słuchając tej muzyki, przeniósł się do świata dzieciństwa i przypomniał sobie te chwile, kiedy jako dziecko uczestniczył w procesjach Bożego Ciała. To było dla niego tak mocne i piękne doświadczenie, że jest w tej płycie zakochany. Oczywiście mówimy tutaj o dziele niezwykle wyszukanym, hermetycznym, którego zakres oddziaływania nie jest zbyt duży. Ale skoro taki efekt udaje się uzyskać, trzeba się cieszyć z tego, że podobne dzieła powstają.

Będzie dla nich miejsce w nowym „Pegazie”?

Będę robił wszystko, żeby tak było.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony