Wiara dała mi bazę

Edward Kabiesz

publikacja 12.07.2016 04:30

Mój rozwój biznesowy szedł równolegle z duchowym. Bogu dziękuję, że tak było.

W hali firmy Lucjana Siwczyka (na zdjęciu) realizowane są produkcje dla najważniejszych stacji telewizyjnych. jakub szymczuk /foto gość W hali firmy Lucjana Siwczyka (na zdjęciu) realizowane są produkcje dla najważniejszych stacji telewizyjnych.

Autor tych słów z pewnością może powiedzieć o sobie, że jest człowiekiem sukcesu. W swojej działalności biznesowej osiągnął wiele, czego dowodem może być olbrzymia hala w Szeligach, widoczna już z daleka z obwodnicy Warszawy. Dzisiaj uwijają się w niej pracownicy firmy, którzy ładują na ciężarówki sprzęt potrzebny do oświetlenia specjalnych stref na czterech stadionach Euro 2016. Siwczyk zawsze podkreśla, że to pracownicy stanowią dziś siłę i jakość jego firmy. W hali realizowane są produkcje dla najważniejszych stacji telewizyjnych. Transcolor, firma Lucjana Siwczyka, od lat jest potentatem w dziedzinie oświetlenia scenicznego, obsługuje koncerty, festiwale i imprezy plenerowe. Jego nazwisko w branży było dobrze znane, ale szerszą uwagę mediów zwróciła dopiero sprawa „tajemniczego inwestora”, który wyłożył środki na dokończenie zdjęć do filmu „Smoleńsk”.

Lucjan Siwczyk startował, nie posiadając żadnego finansowego zaplecza. Hobby stało się jego pracą. Nie lubi słowa sukces, bo kojarzy mu się z pychą. Jeżeli go używa, zawsze podkreśla, Komu go zawdzięcza. – Często człowiek osiągając jakiś sukces, czuje dumę, która szybko przeradza się w pychę. A ja żyję ze świadomością, że wszystkie swoje sukcesy zawdzięczam Bogu – wyjaśnia. – Wiele razy miałem tego dowody, jak na przykład w biznesie, w sytuacjach propozycji korupcyjnych, kiedy odmawiałem i nie dostawałem zlecenia. Za chwilę skądinąd przychodziła lepsza oferta, a za kilka dni jeszcze lepsza. Czyż to nie jest opatrzność Boża?

Swoją wiarę Siwczyk wyniósł z domu, ale przyznaje, że w latach 80. znacznie ją pogłębił. – Trafiłem do duszpasterstwa akademickiego przy krypcie katowickiej katedry. Chodziłem tam często na Msze św., rekolekcje i spotkania. Klimat, treści i środowisko, które stworzył tam wówczas ks. Stanisław Puchała, bardzo mi odpowiadały. Wtedy, mając 23 lata, tak naprawdę się nawróciłem. Stawiając Boga na pierwszym miejscu, stopniowo zauważałem, jak wiele innych rzeczy w moim życiu układa się we właściwym porządku. Słowo Boże i modlitwa stawały się dla mnie coraz ważniejsze. Wcześniej, owszem, wierzyłem, chodziłem do kościoła, na religię, jednak było to dość powierzchowne. W wieku kilkunastu lat buntowałem się, kontestując również wiarę. Ale pierwiastek Boży zasiany w małym dziecku prędzej czy później wydaje owoce – tłumaczy Siwczyk. – To prosta wiara mojej mamy dała mi tę bazę, do której wciąż mogę wracać. Dzisiaj chodzę do Kościoła, bo chcę, modlę się, bo chcę, po prostu Pan Jezus jest moim bliskim Przyjacielem!

 

Od 1984 r. Lucjan Siwczyk corocznie chodzi z pielgrzymką warszawską do Częstochowy. Żonę poznał w czasie jednej z nich. – Stworzyliśmy takie małe środowisko pielgrzymkowe, czyli grupkę ludzi, którzy nadają na tych samych falach.

Kariera elektryka

Lucjan Siwczyk pochodzi ze śląskiej biednej rodziny. – Mimo że czytałem w dzieciństwie bardzo dużo książek, to uczyłem się słabo. Jedyną moją pasją była gra w piłkę. Chciałem zostać piłkarzem i wyrwać się z tej biedy. Jednak poważna kontuzja kolana w wieku 19 lat szybko pozbawiła mnie złudzeń i zakończyłem karierę – wspomina tamte lata. – W początkach „Solidarności” piłkarzy zatrudnionych na kopalnianych etatach skierowano do pracy pod ziemią. Przez dwa lata pracowałem jako górnik, później jako elektryk. Wtedy, a był to czas stanu wojennego, z przyjacielem z Warszawy planowaliśmy ucieczkę na Zachód, bo to była jedyna droga, by poprawić sobie życie.

Do ucieczki ostatecznie nie doszło. Obaj trochę przypadkowo znaleźli pracę w Katowicach. Z dnia na dzień przyjęto ich, jako elektryków, do pracy w Spodku. Siwczyk poznał nieznany mu do tej pory świat. W Spodku występowały dziesiątki zespołów, bo lata 80. były okresem boomu rockowego. Po roku przeniósł się do Estrady Śląskiej, gdzie koncerty oświetlał już samodzielnie.

Zachodnie zespoły przywoziły własny sprzęt. – Często miałem okazję go rozładowywać i montować. Kiedy w 1984 r zobaczyłem koncert Eltona Johna i tę feerię świateł, oniemiałem... Ten koncert zdopingował go do działania. – Postanowiłem wtedy zrobić własne oświetlenie. W ciągu półtora roku ręcznie wykonałem 120 reflektorów, dzięki czemu miałem lepsze światła niż sama Estrada. Dość powiedzieć, że oświetlaliśmy wtedy Rawę Blues czy festiwal „Odjazdy” w katowickim Spodku. Wtedy też rozpocząłem prywatną działalność pod nazwą „Oświetlenie Estradowe – Lucjan Siwczyk”. Swoje obowiązki starałem się wykonywać jak najlepiej, zawsze byłem uprzejmy, grzeczny, trzeźwy, po prostu solidnie pracowałem. Okazało się, że takimi prostymi cechami krok po kroku zyskiwałem uznanie i robiłem coraz więcej.

Kiedy przyszła transformacja w 1989 r., wraz z przyjacielem założył firmę transportową, która zajmowała się dystrybucją prasy niemieckiej. – Dzień w dzień woziliśmy gazety z Berlina. Wynegocjowaliśmy z Niemcami stawki zachodnioeuropejskie. Mieliśmy takie dochody, że po dwóch latach zacząłem myśleć o ponownej inwestycji w światła. Tym razem profesjonalne.

W tamtym czasie powstawało wiele nowych imprez, festiwali, stacji telewizyjnych i zapotrzebowanie na porządne oświetlenie było coraz większe. – Do 1997 r. rozwijaliśmy się wolno. Oświetlaliśmy trasy koncertowe popularnych wówczas zespołów, takich jak De Mono czy Varius Manx, sporadycznie koncerty telewizyjne. Ale byliśmy już rozpoznawalną marką. W 1997 r. nastąpiła rewolucja. Na polski rynek weszła holenderska firma Endemol. Zostaliśmy wybrani do obsługi ich produkcji. Do dzisiaj jesteśmy głównym dostarczycielem światła dla dużych show TVN.

– Całe lata 90. to była ciężka praca, wiele dni poza domem. Cierpiała na tym rodzina i małe dzieci – Lucjan Siwczyk czuje, że coś utracił. – Zawsze myślałem, że robię to wszystko dla dobra rodziny. Jednak dzisiaj, z perspektywy wielu lat, przychodzi czasem refleksja, że można było trochę „odpuścić”, nie brać wszystkich zleceń.

Nie mogłem stać obok

Właściciel Transcoloru podkreśla, że jest zwolennikiem radykalnych zmian w sferze gospodarczej i politycznej. – Jestem konserwatywnym prawicowcem. Jednak znaczenie prawicy rozumiem jako prawość, która wywodzi się wprost z prawa Bożego, czyli można się uczciwie bogacić i trzeba dzielić się z potrzebującymi. Jestem za tym, aby wreszcie po 45 latach komuny i po ponad ćwierć wieku tzw. wolności przywrócić Polskę narodowi. Mimo że cały okres rozwoju mojej firmy następował w ostatnich 25 latach, nie uważam, żebym III RP cokolwiek zawdzięczał. Sądzę, że gdyby nie potężne patologie tego systemu, to takie firmy jak moja byłyby daleko dalej – definiuje Siwczyk swoje poglądy polityczne. – Po prostu gospodarka nie może się efektywnie rozwijać, jeśli rząd wyprzedał najzdrowsze i najbardziej efektywne sektory gospodarcze, a mityczny kapitał zagraniczny traktuje nas jedynie jako tanią siłę roboczą. Oczywiście kilkanaście procent Polaków ma się bardzo dobrze. Ale kilkadziesiąt procent naszych Rodaków ugrzęzło w biedzie na pokolenia. Dlatego tak bardzo cieszy mnie to, co się wydarzyło w Polsce w 2015 roku.

Przyznaje, że Smoleńsk był dla niego momentem przełomowym. – Nie mogłem uwierzyć, że zabito prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wiele ważnych osób, i nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności. – Siwczyk nie wierzy w oficjalnie przyjętą przyczynę katastrofy. – Godzinę po katastrofie byłem na Krakowskim Przedmieściu, żeby zapalić znicz. Nie mogłem spokojnie patrzeć na to, co później nastąpiło. Na te wszystkie kłamstwa i kampanię nienawiści. Pomyślałem, że nie mogę stać obok. Postanowiłem wesprzeć te grupy, które próbują dojść do prawdy o Smoleńsku. Zdałem sobie też sprawę, że elity III RP świadomie dechrystianizują Polskę.

Siwczyk wyłożył znaczące fundusze na wsparcie „Gazety Polskiej”, zainwestował też w powstającą Telewizję Republika, mając nadzieję, że zintegruje ona najlepszych prawicowych dziennikarzy.

Był także owym „tajemniczym inwestorem”, który włożył znaczne pieniądze w produkcję „Smoleńska”. Jednak nie – jak pisały niektóre media – już po wygranych wyborach w 2015 r., lecz dwa lata wcześniej. Dzisiaj nie ukrywa, że jest zmartwiony tym, że film jeszcze nie miał swojej premiery. – Mam nadzieję, że będzie gotowy jesienią.

Większość projektów medialnych, w które się zaangażował, nie przyniosła mu zysków, ale niczego nie żałuje. – Najważniejszy efekt został osiągnięty. Przekonałem się jedynie, że wielu ludzi pracuje dla idei, ale jeszcze więcej na idei. Dzięki wsparciu Bożej opatrzności, w co wierzę, nastąpiła w Polsce dobra zmiana. Najbardziej jednak cieszę się, że dzięki tej dobrej zmianie kilka milionów polskich dzieci otrzymuje wsparcie w postaci programu 500+. Wiem, że miałem w tym pomyśle swój skromny udział.