publikacja 01.09.2016 00:00
Jeden z wątków słowackiego filmu, zatytułowanego „Czerwony kapitan”, dotyczy relacji pomiędzy czechosłowacką służbą bezpieczeństwa a Kościołem.
materiały dystrybutora filmu
Detektyw Krauz (Maciej Stuhr) i Marián Geišberg (Eduard Burger)
nie zdają sobie sprawy z tego, że zagraża im śmiertelne niebezpieczeństwo.
Po raz pierwszy od lat na ekrany naszych kin trafia film słowacki. No, może nie do końca, bo został nakręcony w koprodukcji, ale jego twórca jest Słowakiem. Kiedyś filmy ze Słowacji trafiały do naszych kin studyjnych, chociaż nie było ich wiele. Starsi widzowie z pewnością pamiętają filmy Juraja Jakubiska, najwybitniejszego słowackiego reżysera, autora znakomitej „Tysiącletniej pszczoły” czy „Pani Zimy”. Ale to było dawno, bo jego ostatnie filmy, w tym „Hrabina Bathory”, nie dorównują wcześniejszym, żadnego z nich zresztą nie oglądaliśmy w kinach. Był co prawda „Janosik”, ale nakręciła go polska reżyserka Agnieszka Holland.
„Czerwony kapitan”, który pojawi się w naszych kinach, również powstał we współpracy z Czechami i Polską. Udział strony polskiej jest znaczący, bo część zdjęć kręcono w Krakowie, a ich autorem jest Polak, Kacper Fertacz. Już jednak na wczesnym etapie produkcji reżyser Michal Kollár na odtwórcę roli głównej wybrał Macieja Stuhra, który zagrał w towarzystwie słowackich i czeskich aktorów. Film okazał się największym rodzimym tegorocznym hitem na Słowacji. Czy równie dobrze poradzi sobie w Polsce? Nie bardzo w to wierzę, bo to film kryminalny, reklamowany jako thriller, który niczym specjalnie się nie wyróżnia. Podobnych, i to znacznie lepszych, powstało i powstaje na całym świecie wiele. Ale warto go obejrzeć z jednego, co prawda pozaartystycznego, powodu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.