Muzyka jak modlitwa

Grażyna Myślińska

Gość Niedzielny 39/2016 |

publikacja 22.09.2016 00:00

Jeśli zechcą, mogą ożywić umarłego albo sprawić, że kamień zapłacze – mówią ci, którzy słuchali, jak grają. Muzykolodzy są zgodni: to najlepsza huculska kapela, jaka kiedykolwiek istniała. I ubolewają, że zespół nie nagrał żadnej płyty.

Huculszczyzna – pejzaże, które zapadają w pamięć i duszę. Huculszczyzna – pejzaże, które zapadają w pamięć i duszę.

Jeśli wydamy płytę, komu będzie potrzebna Karpacka Tajstra? – pyta Jura Daszkiewicz, lider zespołu. – Gramy muzykę żywą, która jest w naszych genach. Nie ma nośnika, który przekaże to, co gramy – dodaje po chwili. Jura jest fenomenalnym skrzypkiem. I właściwie na tym stwierdzeniu trzeba poprzestać. Opisywanie jego umiejętności i emocji, jakie wywołuje w słuchaczach, musiałoby trącić grafomanią. Skąd ten talent u syna zduna, trudno powiedzieć. Pozostaje faktem, że Jura już jako dziecko grał na wszechzwiązkowym festiwalu w Moskwie. Wtedy był jeszcze samoukiem. Później skończył konserwatorium w Czerniowcach. Wrócił do rodzinnych Kisielic pod Putiłą. Uczy muzyki w szkole. Po pracy wymyśla nowe aranżacje i ćwiczy ze swoim zespołem. W soboty, niedziele i święta gra najczęściej na weselach, ale zdarzają się inne uroczystości: urodziny, rocznice, chrzciny. W dolinie Putiły żadna uroczystość nie może się obyć bez żywej muzyki. Jest ona tu niemal tak ważna jak modlitwa. Towarzyszy ludziom od narodzin aż do śmierci.

Religia jest na pierwszym miejscu. Obecna w modlitwie przed posiłkiem, w przydrożnych kapliczkach, przed którymi przechodnie i pasażerowie samochodów czynią znak krzyża, licznych cerkwiach, nawet w znakach stawianych na pograniczu gmin, gdzie podróżnym życzy się, by jechali z Bogiem. Obecna jest w codziennych powitaniach, gdzie słowa „dobroho dnia”, „daj Boh wam zdarowie” są czymś zwyczajnym. Na tej ziemi zmieniającej co kilkadziesiąt lat państwową przynależność, gdzie drogi pozbawione są asfaltu, czas jakby się zatrzymał. Nawet okres, kiedy była to część ZSRR, nie odcisnął tu swego piętna. Dziwi się temu Ingo Buttner, obserwator OBWE, który w asyście dwóch tłumaczek przyjechał tu badać miejscowe stosunki. – Czuję się jak w skansenie – mówi. – Ten rejon ma niesamowity potencjał turystyczny, klimat, krajobraz, folklor. Ale potrzebne są porządne drogi, bo przecież nikt tu nie przyjedzie, żeby się tłuc po gruntówkach – dzieli się refleksją. – Brak dróg ocalił nas przed komunizmem – słyszy w odpowiedzi.

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.