Rycerze-rabusie, czyli pomysł na promocję

Roman Tomczak

publikacja 08.10.2016 20:39

Od XIV-XVI w. terroryzowali wsie i miasta od Legnicy do Jeleniej Góry a nawet Oławy! Najsłynniejsi, jak Hans von Zedlitz, przeszli do legendy. Dziś ta legenda może stać się towarem eksportowym naszego regionu.

Rycerze-rabusie, czyli pomysł na promocję Roman Tomczak /Foto Gość Mapa z XIX w. z granicami średniowiecznych księstw dolnośląskich z zaznaczonymi zamkami rycerzey-rabusiów

Von Zedlitz był spokrewniony z innym rycerzem-łupieżcą, Czarnym Krzysztofem. Obaj mieli na naszym terenie swoje zamki - von Zedlitz w Godzieszowej, Czarny Krzysztof w Olszanicy. Takich jak oni było na naszym terenie co najmniej kilkunastu. Wszyscy byli synami najznakomitszych rycerskich rodów dolnośląskich, oprócz dwóch wymienionych,  także z von Reibnitzów, von Tschirnów czy von Schaffgottschów. Jednak tylko z von Zeidlitzów aż trzech rycerzy parało się łupiestwem. Swoim procederem przeczyli etosowi rycerza bez skazy, powstałego i pielęgnowanego przez całe średniowiecze.

Ale średniowiecze chyliło się ku końcowi. Coraz mniej było wypraw, coraz mniej łupów, za to coraz więcej bogatych miast, zamkniętych za wysokimi murami. Rycerze-rabusie napadali więc na karawany kupieckie,  miasta, folwarki a nawet na wsie. Zagarniali złoto i drogie przedmioty, ale nie gardzili bydłem czy... kurami. Po napadach chronili się razem ze swoją drużyną w  zamkach, takich jak Niesytno, Olszanica, Wleń, Chojnik, Godzieszowa, Płonina, Jawor czy Siedmickie Skały.

Mimo, że mordowali rzadko (tak przynajmniej mówią archiwa), to na miano Janosików Robin Hoodów nie zasłużyli. Większość z nich kończyła żywot na stryczku lub pod katowskim mieczem. Jednak dziś ich postacie powracają na forum publiczne, dyskutowane nie tylko przez historyków, ale także nauczycieli i pasjonatów. Jak to się stało, że rycerze-rabusie, znani do tej pory raczej z egzotycznych opowieści z tysiąca i jednej nocy, pojawili się na naszym terenie? Arkadiusz Muła, dyrektor Muzeum Regionalnego w Jaworze wyjaśnia, że wszystkiemu winne były wojny husyckie i związany z tym słabość miejscowych książąt oraz niewydolność sądownicza.

- Tam, gdzie władza zwierzchnia nie mogła sprawować kontroli nad administrowanym przez siebie terenem, dochodziło do ekscesów, których „bohaterami” byli także rycerze, uznawani w historiografii za wzór cnót - mówi. Konkretnych powodów słabości ówczesnych władców jest kilka. Do najważniejszych należały trwające od końca XIV w. najazdy husytów. - Ich postępowanie można porównać z tym, co działo się na Wołyniu w 1943 roku – uważa A. Muła. – Skali zezwierzęcenia dokonywanych zbrodni nie można było wtedy z niczym porównać. Książęta, zajęci ratowaniem struktur państwowych, nie mieli ani sił, ani czasu zajmować się rycerzami-rabusiami - wyjaśnia. Kolejną sprawą było stałe bogacenie się miast.

- To był okres narodzin mieszczaństwa, które swój dobrobyt opierało m. in. na rzemiośle i handlu. To wtedy powstają w całej Europie kupieckie hanzy, czyli związki miast zajmujących się handlem. Handel z kolei polegał na transporcie towaru z jednego miejsca na drugie. Napady na karawany kupieckie stały się więc głównym źródłem utrzymania rycerskich band – opowiada A. Muła. Te, dogodne dla rabusiów z rycerskimi herbami warunki, trwały przez całe XV i XVI stulecie. Właśnie w tym czasie na scenie wydarzeń historycznych naszego regionu pojawiają się m. in. Czarny Krzysztof i Hans von Zedlitz.

- Obu warto wyróżnić, bo są to postacie najlepiej obecnie opisane, o których najwięcej wiemy. Czarnym Krzysztofem zainteresowali się przed kilku laty członkowie Stowarzyszenia Archeo - wydali o nim komiks, który cieszył się ogromną popularnością wśród młodzieży. Zaś w ub. roku na legnickim rynku odbyła się inscenizacja stracenia Czarnego Krzysztofa. Tak bowiem z reguły kończyli swój awanturniczy i pełen przygód żywot rycerze-rabusie - władztwo książęce w końcu wygrywało.

- Jednak ten proceder trwał bardzo długo. Proszę zauważyć, że pierwsi rycerze-rabusie pojawili się u nas pod koniec XIV wieku, a ostatni łupili okolice aż do końca wojny trzydziestoletniej - zaznacza dyrektor jaworskiego muzeum. Temu miastu szczególnie bliska jest postać Hansa von Zedlitza. Dopiero niedawno natrafiono na jego ślad w księgach metrykalnych kościoła pw. św. Marcina. Potem udało się ustalić, że archiwum archidiecezjalne we Wrocławiu ma jego akt zgonu.

Hansa von Zedlitza pochwycono w 1585 roku. Przewieziono do Jawora, gdzie trafił do lochu głodowego wieży przy dzisiejszej ul. Strzegomskiej. Po kilku dniach szybkiego procesu kat ściął mu głowę mieczem. Wszystko odbyło się nocą, w tajemnicy przed mieszkańcami. Ciało von Zedlitza pochowano, również skrycie, na cmentarzu ewangelickim pod murami klasztoru benedyktynów. Klasztor benedyktynów jaworskich to dziś... Muzeum Regionalne, a miejsce po cmentarzu to skwer przed budynkiem.

- Mamy podstawy sądzić, że gdzieś tu, pod naszymi stopami, spoczywa jeden z ostatnich na Dolnym Śląsku rycerzy-rabusiów - mówi A. Muła. We wnętrzach muzeum zainstalowano już wystawę poświęconą rycerzom-rabusiom. Znalazł się tu m. in. katowski miecz, którym  von Zedlitzowi ścięto głowę. Ale wystawa to nie wszystko. Temat ten ma być wkrótce przedmiotem zajęć edukacyjnych dla szkół oraz pokazów w wykonaniu grup rekonstrukcyjnych. Planowane jest także otwarcie szlaku turystycznego szlakiem zamków rycerzy-rabusiów.

- Mamy ogromny potencjał historyczny, dlaczego go nie wykorzystać? – pyta A. Muła. Wydaje się, że warto, tym bardziej, że - jak wskazuje dyrektor jaworskiej placówki - na kanwie zbójców-rycerzy swoje projekty promocyjne od dawna budują gminy w Szkocji, we Włoszech, w Austrii oraz Szwajcarii.