Zamieszkać w polszczyźnie

Szymon Babuchowski

GN 9/2017 |

publikacja 02.03.2017 00:00

Język Wojciecha Wencla dzieli? Oczywiście. Jak każdy język, który ma coś ciekawego do powiedzenia.

Prezydent Andrzej Duda wręcza Wojciechowi Wenclowi nagrodę „Zasłużony dla Polszczyzny”. Jacek Turczyk /PAP Prezydent Andrzej Duda wręcza Wojciechowi Wenclowi nagrodę „Zasłużony dla Polszczyzny”.

Wojciech Wencel otrzymał nagrodę Prezydenta RP „Zasłużony dla Polszczyzny”. To dobra wiadomość – nie tylko dlatego, że poeta jest również stałym felietonistą naszego pisma. Ta nagroda autorowi „Imago mundi” po prostu się należała. Bo jego wiersze pisane są polszczyzną przepiękną.

W poszukiwaniu źródła

Czerpanie z literackiej tradycji, dbałość o rytm i sugestywność poetyckiego obrazu – to znaki rozpoznawcze twórczości Wencla. W jego wierszach odżywają tony zapomniane w polskiej liryce, tak jakby ktoś na nowo dokopał się do źródła, o którym wszyscy myśleli, że dawno wyschło. „Piszę o tobie Polsko wciąż ten sam wiersz/ lecz brakuje mi słów by przywrócić/ cię współczesnej poezji” – deklarował poeta w wierszu „Archeologia” z tomu „De profundis”. Tych słów szuka u największych: Kochanowskiego, Mickiewicza, Lechonia, Miłosza, Herberta, ale dialoguje także ze współczesnymi twórcami, np. z Marcinem Świetlickim. Sięga do języka Biblii, hymnu narodowego i mowy kresowej, tak jakby chciał dotrzeć do rdzenia polszczyzny i polskości. I osiąga często efekt olśniewający:

Oczerety oczy rzeki czary jary świt czerwony czerwca wonie czarne konie śpiew pasterzy łódź na Styrze w monastyrze dzwonią dzwony zioła dzwonne i podzwonne

dnieje sieje dzikie ziele wołynieje łubinowe chaszcze ale stare dzieje słońce plącze się we wnyki słoneczniki bagna jary czaszki czary to czahary

Ten fragment wiersza zatytułowanego „Echa zielne” przywodzi na myśl najlepsze osiągnięcia poezji Bolesława Leśmiana. Tyle że zamiast neologizmów odzywają się tu głównie zapomniane słowa, kojarzące się z Kresami. Wyprawy Wencla w przeszłość paradoksalnie ożywiają język.

Święta Matarnia

Ale nie jest też tak, że Wencel w tej przeszłości się zamyka. Nieustannie toczy również dialog z popkulturą – najczęściej wtedy, gdy opisuje ciemne strony ludzkiej egzystencji, jak np. w wierszu „Do końca” z „Podziemnych motyli” (2010). Metaforą życia staje się wtedy „parking przed hipermarketem”, a sztuczność świata przeraża: szczęście zostało „zafoliowane”, „taksówkarz zrobiony jest z wosku”, a „namiastką wieczności” staje się czas trwania przeboju Madonny, nieprzypadkowo zatytułowanego „Frozen” (zamarznięty). Świat stał się „zimny jak góra lodowa”, nie ma w nim miejsca na porozumienie. Tak dzieje się, gdy bohater tych wierszy opuszcza duchowe centrum, w którym dotąd znajdował oparcie.

Tym centrum jest rodzinna Matarnia – peryferyjna dzielnica Gdańska, niegdyś mała wioska na granicy Kaszub i poddanego niemieckim wpływom miasta. W tytule jednego z tomów poeta nazwał ją nawet „Ziemią Świętą” (2002), sakralizując najbliższy mu krajobraz. Święta jest tu przede wszystkim rodzina, ale także dom z ogrodem, kościół czy parafialny cmentarz, na którym spoczywają przodkowie. Choć wokoło świat podlega ciągłym przemianom, Matarni zdaje się to nie dotyczyć. Ludzie żyją tradycyjną – w najlepszym tego słowa znaczeniu – pobożnością, pielęgnują rodzinne i sąsiedzkie więzi, które są gwarancją trwałości opisywanego w wierszach mikrokosmosu.

Wrzawa przed pałacem

W szerszym znaczeniu taką „Ziemią Świętą” staje się dla Wencla Polska – dzieje się tak zwłaszcza w dwóch ostatnich tomach poety, zatytułowanych „De profundis” (2010) i „Epigonia” (2016). W najbardziej chyba poruszającym „Pamiętniku z Krakowskiego Przedmieścia” Wencel przedstawia obrazy współczesnej Warszawy, w której pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej miesza się z cynizmem i obojętnością. Na to wszystko nakładają się migawki z powstań – warszawskiego i styczniowego. Całość zaś spina obraz Drogi Krzyżowej.

I właśnie tu w odbiorze twórczości Wojciecha Wencla pojawia się problem. Dopóki porusza on w swojej poezji sprawy prywatne, to przeciwnicy zarzucają mu co najwyżej anachronizm. Ale kiedy dotyka tematu wspólnoty narodowej, a zwłaszcza kiedy czyni to w publicystyce – która zawsze płynie pod prąd obowiązującym modom – staje się dla niektórych czytelników niebezpieczny. Smutnym przykładem takiego odbioru jest votum separatum, które na stronie Rady Języka Polskiego opublikowali członkowie kapituły nagrody „Zasłużony dla Polszczyzny”: Jerzy Bralczyk, Katarzyna Kłosińska i Andrzej Markowski, a które poparli także laureaci z lat ubiegłych: Jerzy Bartmiński, Jan Miodek, Walery Pisarek i Jadwiga Puzynina.

Votum curiosum

Przykro to powiedzieć, ale sygnatariusze wystawiają sobie nie najlepsze świadectwo, pisząc, że mieli „okazję poznać kandydaturę p. Wojciecha Wencla dopiero na posiedzeniu kapituły, a zapoznać się z tekstami jego utworów dopiero po tym, jak to posiedzenie się zakończyło”. Oznacza to bowiem, że wybitni językoznawcy, profesorowie polonistyki, nie śledzą w ogóle polskiej literatury współczesnej. W przeciwnym razie wstydziliby się przyznać, że nie znają wierszy jednego z najciekawszych obecnie polskich poetów, od połowy lat 90. docenianego wieloma prestiżowymi nagrodami literackimi.

Jednak jeszcze bardziej kuriozalne niż niewiedza profesorów okazuje się uzasadnienie owego votum separatum. Jego sygnatariusze piszą: „Nie udało nam się znaleźć wypowiedzi kandydata, które dotyczyłyby języka, które popularyzowałyby wiedzę o polszczyźnie, które wskazywałyby na rolę języka w życiu społeczeństwa”. Refleksje dotyczące języka i jego roli w życiu społeczeństwa to przecież jeden z najważniejszych wątków twórczości Wojciecha Wencla. Nie bez powodu mottem tytułowego utworu z jego najnowszego tomu „Epigonia” są słowa Jarosława Marka Rymkiewicza: „nie ma idiomu poetyckiego czasu minionego i czasu teraźniejszego, bo jest jedno wielkie morze języka poetyckiego poza czasem”. Polszczyzna i polskość splatają się tu w jedno, ponieważ bohaterowie narodu sami stają się „językiem”:

oni tu wszyscy – jak zapomniana rota przysięgi pogruchotana składnia polskości Biblia wyklętych w Ezechielową dolinę kości strącona mowa hełmy jak słowa sprzączki jak słowa czaszki jak słowa

Klucz do wykluczania

Co więc profesorowie odkryli w tekstach Wencla? „Znaleźliśmy za to bardzo zaangażowane politycznie teksty publicystyczne, które zaprzeczają idei etyki słowa: użyty w nich język zamiast łączyć, dzieli, jest nacechowany pogardą wobec osób myślących inaczej niż autor”. Zapewne sygnatariuszom votum nie podoba się to, że Wencel dopuszcza możliwość zamachu w Smoleńsku i że otwarcie krytykował poprzednią ekipę rządzącą. Gdyby krytykował obecną i występował na manifestacjach KOD-u, z pewnością byłoby to łączenie, a nie dzielenie.

Język powinien nas łączyć, jednak naiwnością byłoby sądzić, że nigdy nie może dzielić. Język to nie jest neutralna papka, wehikuł, od którego da się odciąć osobę – jej emocje i wizję świata. One zawsze znajdą odzwierciedlenie w języku, który bywa jak miecz obosieczny. Jeśli tylko nie obrażamy naszych przeciwników, nie zastępujemy argumentów wyzwiskami – a nie zauważyłem, by Wojciech Wencel gdziekolwiek to czynił – posługiwanie się tym mieczem jest walką czystą i szlachetną.

Sygnatariusze votum separatum chyba nie zauważyli, że mówiąc o „wykluczaniu”, sami wykluczają – ze względu na poglądy – człowieka o niezaprzeczalnych zasługach dla polszczyzny. Argument o „dzieleniu” jest w tym wypadku bardzo wygodnym wytrychem zamykającym usta osobom głoszącym niewygodne poglądy. Aha, separatum to takie brzydkie, dzielące słowo. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.