publikacja 09.03.2017 00:00
„Pokot” Agnieszki Holland przypomina propagandową, radykalnie proekologiczną i antyklerykalną agitkę.
Robert Palka /Next Film
Agnieszka Mandat jako Janina Duszejko i Miroslav Krobot w roli Borosa Sznajdera, czeskiego uczonego zajmującego się badaniem „holokaustu robaczków”.
Wzbudzający obecnie największe dyskusje polski film – „Pokot” Agnieszki Holland, jeszcze przed kinową premierą zdobył wyróżnienie na Festiwalu Filmowym w Berlinie. Otrzymał nagrodę Alfreda Bauera przeznaczoną dla filmów fabularnych otwierających nowe horyzonty sztuki filmowej. Trudno zrozumieć, jakie horyzonty otworzył „Pokot”, jeden z najsłabszych filmów w karierze autorki m.in. „Trzeciego cudu” i „W ciemności”. Być może chodziło o jakieś inne horyzonty, bo moim zdaniem „Pokot”, trudny do sklasyfikowania gatunkowo, to raczej nieudany miks gatunkowy. Znajdziemy tu elementy thrillera, horroru, zaangażowanego filmu społeczno-obyczajowego, a także agitki przypominającej najlepsze dokonania sowieckiej propagandy.
Nie można jednak nie zauważyć, że reżyserka kierowała się po części szlachetnymi intencjami, troską o los zwierząt. Tyle tylko, że w tym miejscami surrealistycznym filmie wszystko wydaje się jednowymiarowe. To dziwne, bo w swoich najlepszych dokonaniach reżyserka ważne problemy, w tym również wiary, potrafiła przedstawić w sposób pobudzający do dyskusji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.