Powrót człowieka pierwotnego

Andrzej Grajewski

GN 21/2017 |

publikacja 25.05.2017 00:00

O wojnie kulturowej w Polsce mówi dr Michał Łuczewski.

Powrót człowieka pierwotnego jakub szymczuk /foto gość

Andrzej Grajewski: W Polsce toczy się wojna kulturowa, ważniejsza, moim zdaniem, od konfliktu politycznego. Dlaczego ludzie mieniący się obrońcami nowoczesności odwołują się w niej często do pogańskich kodów kulturowych?

Michał Łuczewski: Bo nowoczesność jest powrotem pogaństwa. We własnym wyobrażeniu ludzie nowocześni wybierają przyszłość, zrywając z dawnymi przesądami i religią. W rzeczywistości jednak im bardziej wydają się sobie ironiczni, wolni i postępowi, tym bardziej stają się zniewoleni archaicznymi, religijnymi rytuałami, znanymi antropologom ze społeczeństw pierwotnych. Gorzej! Archaiczne plemiona dobrze wiedziały, kiedy wchodziły w fazę rytuału, a ludzie nowocześni pozostają tego absolutnie nieświadomi – oni naprawdę nie wiedzą, co czynią. Ani uczestnikom czarnych marszów, ani aktorom warszawskiej „Klątwy”, ani protestującym przeciwko krzyżowi przed Pałacem Prezydenckim nie przyszło do głowy, że ich działaniami rządzą nie szczytne idee oświecenia, ale antyczna logika rytuału.

To znaczy?

W fazie pierwszej rytuał polega na łamaniu tabu i odrzuceniu własnych zahamowań, uwolnieniu najniższych pragnień i popędów. Następuje wtedy erupcja wulgarności, agresji i seksualizacji, która prowadzi do coraz ostrzejszego konfliktu społecznego. Faza druga to zakończenie walki wszystkich ze wszystkimi przez walkę wszystkich przeciw jednemu, tj. znalezienie kozła ofiarnego. Na szczęście ludzie nowocześni wstrzymują się przed rozlewem krwi, ale krok po kroku – pośród śmiechu i zgrywy – zbliżają się do kolektywnych aktów linczu, które dotyczą jeśli nie wprost ofiary, to chociaż jej symboli. Przed Pałacem Prezydenckim rozerwano pluszową kaczkę, w czarny czwartek tłum protestujących udał się przed dom Jarosława Kaczyńskiego, żeby poinformować go, „jak skończyła Kaczka Dziwaczka”, „bo czarny poniedziałek niczego go nie nauczył”, a w Teatrze Powszechnym powieszono figurę Jana Pawła II i wyobrażano sobie zbiórkę pieniędzy na zabójstwo Jarosława Kaczyńskiego. To było ironiczne. Ale ta ironia nie pozwala nam dostrzec tego, jak fantazje o śmierci stają się coraz brutalniejsze i jak archaiczna przemoc przyciąga ludzi nowoczesnych z wielką, niepowstrzymaną mocą.

Mamy powrót człowieka pierwotnego?

Zdecydowanie tak, gdyż używany w tych działaniach rytuał sięga do czasów przedchrześcijańskich. Chrześcijaństwo rytuały zastąpiło liturgią. Tak jak rytuał prowadzi do chwilowego odzyskania pokoju przez wspólną agresję wobec ofiary, na którą projektujemy wszystkie nasze winy, tak liturgia wskazuje, że ofiara jest niewinna i że to my najpierw powinniśmy prosić o przebaczenie win i odpuszczać naszym winowajcom. Rytuał sprawia, że możemy pozostać tacy, jacy byliśmy – agresywni, pełni resentymentu, szukający winnych zawsze poza sobą.

Elementy rytuału są także widoczne w konfliktach wokół miesięcznic smoleńskich w Warszawie czy protestach przeciwko odwiedzinom grobu brata przez prezesa Kaczyńskiego na Wawelu. Jaki jest wspólny kod tych rytuałów?

To cały czas ten sam kod. Pod nowoczesnymi hasłami rozdziału Kościoła od państwa następuje powrót religii archaicznej, która chce państwo zawłaszczyć. Laickości można bronić w cywilizowanej debacie publicznej, politycznej czy prawnej, ale protestujący wcale z tych form nie korzystają. Jakby wiedzeni jakimś niewidzialnym przymusem społecznym, od razu przechodzą w sferę rytuału. Są wulgarni, agresywni, zmierzają do konfrontacji i zaostrzenia konfliktu, który – zgodnie z logiką rytuału – musi skończyć się znalezieniem ofiary. Teraz obiektem agresji jest Jarosław Kaczyński, wcześniej był nim jego brat Lech.

W czym się to przejawiało?

Przed katastrofą smoleńską Lech Kaczyński padł ofiarą serii brutalnych ataków. Zarzucano mu przede wszystkim to, że jest… bliźniakiem.

Oni byli bliźniakami.

Choć wytykanie Kaczyńskim, że są bliźniakami, miało zawsze formę żartobliwą, to myślę, że przejawiało się tutaj coś innego. Nowoczesność przedstawia archaiczne stereotypy w ironicznej formie po to, żeby nie zobaczyć, jak bardzo sama jest archaiczna. W żartach o Kaczyńskich przejawiał się jakiś odblask powszechnej w społeczeństwach pierwotnych tzw. religijnej fobii bliźniąt. Tam bliźniacy wzbudzali paniczny lęk i często dla ocalenia wspólnoty zabijano jednego z nich albo obu. U nas bliźniacy również taki lęk wzbudzali i dążono do tego, żeby zabić ich… śmiechem. Mechanizm wykluczenia pozostawał ten sam, zmieniała się tylko jego forma. Innym elementem tego ataku było podkreślanie, że Lech Kaczyński przejęzyczał się (osławiony Borubar), nie umiał trzymać flagi, że jest niski, chory, uzależniony od alkoholu, że jest bezwolnym narzędziem w ręku demonicznego brata.

Częścią rytuału jest także ofiara.

Tak było i w tym przypadku. Kaczyńskiemu odbierano – jak ujął to szczerze jeden z jego przeciwników – „godnościowe podstawy prezydentury”. Ale odbierano mu nie tylko godność urzędu (co przejawiło się choćby w tym, że wizyta prezydenta w Katyniu nie miała należytej rangi dyplomatycznej), ale godność w ogóle. Jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku zaczęto mówić o Kaczyńskim w czasie przeszłym. Mówiono o nim „trup na wrotkach”, „półżywy”, „były prezydent”. Znów w nowoczesnej, ironicznej formie, która jest tylko powtórzeniem archaicznej przemocy, wyobrażano sobie, że umarł, że już nie przeszkadza, nie ma go.

Katastrofa pod Smoleńskiem była dopełnieniem rytuału?

Tak, bo – ku przerażeniu wszystkich – Kaczyński umarł naprawdę. To, co znajdowało się tylko w sferze fantazmatów, marzeń o wyeliminowaniu przeciwnika politycznego, naraz w sposób tragiczny zmaterializowało się. Logika „wszyscy przeciwko jednemu” osiągnęła swój kres. Paradoksalnie doprowadziło to do odzyskania jedności społecznej. Rytuał bowiem zaostrza konflikt między nami, żebyśmy przez wspólną ofiarę odzyskali utracony pokój. Nagle w Polsce zapanowała jedność, zmieniły się relacje na temat prezydenta Kaczyńskiego, także w mediach do niedawna brutalnie z nim walczących. Nastąpiła wtedy sakralizacja osoby, która wcześniej była bezlitośnie tępiona i demonizowana.

Jedność pękła, kiedy pojawiły się próby usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia.

Tak się stało, ponieważ krzyż przez jego przeciwników nie został potraktowany jako symbol niewinnego cierpienia zadający również pytanie o nasze własne winy, ale jako znak obozu politycznego, który należy wyeliminować.

Nadal słyszymy o „religii smoleńskiej” czy o „martyrologicznym bziku smoleńskim”. Jednocześnie mamy próbę uczynienia z pamięci o Smoleńsku części państwowego kultu, chronionego prawem, co także rodzi opór.

Mówienie o „religii smoleńskiej” czy „bziku smoleńskim” oddziela nas od ludzi, którzy zginęli w tamtej katastrofie. Osoby używające takich sformułowań przywdziewają szaty racjonalności, ale same powinny zapytać, co jest ich martyrologią i gdzie jest ich religia. Jeśli istnieje jakaś „religia smoleńska”, to mamy też do czynienia z „religią antysmoleńską”. Jej przedstawiciele zamiast racjonalnych argumentów w debacie publicznej często formułują własne mity, np.: pijany gen. Błasik razem z Lechem Kaczyńskim zmuszali pilotów do lądowania, a za tym wszystkim stał Jarosław, który sterował bratem z Warszawy. Status tego typu mitów jest jeszcze bardziej wątpliwy niż teorii mówiących o eksplozji w samolocie. „Religia antysmoleńska” napędza „religię smoleńską”, jeśli pozostaniemy przy tym nieszczęśliwym określeniu. Z jednej strony mamy ciągle do czynienia z procesem desakralizacji Lecha Kaczyńskiego, co uniemożliwia nam wspólne przeżycie żałoby po nim oraz po wszystkich ofiarach katastrofy, czego naturalnym zwieńczeniem byłaby budowa pomnika. Z drugiej mamy do czynienia z jeszcze silniejszą – państwową – sakralizacją prezydenta Kaczyńskiego. W tym wszystkim ginie jego postać, bo przez wszystkich traktowany jest nie tyle jako prezydent, który zginął, pełniąc służbę publiczną, ile jako reprezentant danego obozu politycznego. Zwolennicy Lecha Kaczyńskiego, sakralizując go, jednocześnie sakralizują własną grupę, partię i budowane przez siebie państwo.

To mechanizm wzajemnie się napędzający?

Tak, im silniejsza będzie desakralizacja katastrofy smoleńskiej, tym mocniejsze będą działania wzmacniające oficjalny kult jej ofiar. Im bardziej jedni będą próbowali prezydentowi Kaczyńskiemu odebrać godność, tym bardziej my będziemy ją podkreślać.

Można jakoś zażegnać ten konflikt?

Myślę, że wielu przeciwników Lecha Kaczyńskiego nie miałoby nic przeciwko jego pochówkowi na Wawelu. Leżą tam przecież osoby, o których zasługi i przewiny spieramy się do dzisiaj. Opór wynika więc nie z oceny biografii prezydenta, ale z przekonania, że jego pochówek na Wawelu wzmacnia PiS. To logika resentymentu, która każe nam oceniać wartości nie ze względu na nie same, ale ze względu na to, komu one służą. Jeśli cokolwiek PiS-owi będzie służyć, będzie automatycznie określane jako złe.

Czy Kościół może zaproponować wspólne przeżycie żałoby i jej zakończenie?

Jesteśmy w tak głębokim konflikcie, że zaproponowanie czegoś wspólnego będzie bardzo trudne. Eskalacji agresji Kościół może przeciwstawić logikę sprawiedliwości i miłosierdzia. Potrzebujemy jakiejś narodowej spowiedzi i pokuty, narodowego nawrócenia.

Sądzi Pan, że politycy są do tego gotowi?

Kościół oparty jest na znaku pokoju, na dążeniu, aby stanowić jedno, a polityka rządzi się logiką konfliktu oraz podziałem: my i oni. W przeszłości jednak udawało nam się pokonywać podziały, czego dowodem było powstanie Solidarności. Kierowała się ona nie logiką rytuału, ale liturgii. To był cud, który trudno było interpretować inaczej niż jako zstąpienie Ducha Świętego. To Jego wezwał Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki. Nieprzypadkowo w Sierpniu ’80 codziennie protestujący gromadzili się na Eucharystii. Czy dziś Solidarność jest możliwa? Może nie jest możliwa, ale wszyscy za nią tęsknią. Wtedy jej ojcem był Jan Paweł II, a mnie podczas ŚDM wydawało się, że mógłby nim być jego następca. Jeszcze przed przyjazdem Franciszka Jarosław Kaczyński wezwał do wyciszenia politycznych sporów. Nieświadomie powtarzał średniowieczną formułę zawieszenia broni: treuga Dei – rozejmu Bożego, który przypadał na czas święty. Widziałem wtedy Andrzeja Rzeplińskiego obok Andrzeja Dudy, może nawet wymienili znak pokoju. Wtedy przez jeden moment wyszli z niewoli rytuału do wolności liturgii.

dr Michał Łuczewski - socjolog, dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie, członek Narodowej Rady Rozwoju.

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.