publikacja 01.06.2017 00:00
Życzliwy, wrażliwy człowiek i znakomity, wszechstronny artysta – o Zbigniewie Wodeckim nikt właściwie nie mówi inaczej. Po śmierci piosenkarza facebookowe profile zapełniły się zdjęciami artysty i filmami z jego muzyką. Pewnie nawet nie przypuszczał, że zostawił po sobie tyle dobrych wspomnień.
Wojciech Pacewicz /epa/pap
Większość ludzi kojarzyła go z największymi hitami: „Pszczółką Mają” czy „Chałupami”, ale jego repertuar był niezwykle bogaty i do dziś duża część tego dorobku pozostaje nieodkryta. Choć i to się zmienia. Dzięki współpracy artysty z zespołem Mitch & Mitch twórczość Zbigniewa Wodeckiego od kilku lat przeżywa niezwykły renesans. Słuchają jej starzy i młodzi, a hasło „muzyka łączy pokolenia” w tym przypadku nabiera wyjątkowej mocy. Ale to tylko jedna z przyczyn poruszenia, jakie nad Wisłą wywołała śmierć muzyka.
Nie miał wrogów
– Wspaniały, wyjątkowy, dobry człowiek, wielki artysta, niezwykle utalentowany muzyk – mówi o nim wokalista Andrzej Lampert, dziś ceniony śpiewak operowy, występujący na wielu europejskich scenach. Wodeckiemu zawdzięcza wiele, bo dostrzeżony został w telewizyjnym show „Twoja droga do gwiazd”, prowadzonym właśnie przez krakowskiego artystę. – Był osobą bardzo otwartą na innych – taką, z którą chciało się przebywać. Nie boję się stwierdzić, że to człowiek, którego nikt nie zastąpi – mówi Lampert.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.