Irańska opowieść

Aleksandra Lisewska

publikacja 03.08.2017 09:44

Religia, rewolucja i życie codzienne w kraju Ajatollahów.

Iran David Stanley / CC 2.0 Iran
Bazar-e Bozorg

Od czasów rewolucji w 1979 roku, Iran jest republiką islamską. Religia wpisana jest w ustrój państwa i życie każdego Irańczyka, nawet jeśli nie jest to zgodne z jego światopoglądem. Większość irańskiego społeczeństwa jest religijna zapewne z potrzeby serca, jednak młodzi ludzie coraz częściej wyznają, że wiara nic dla nich nie znaczy.

W świętych miejscach Iranu kobieta zobowiązana jest nosić czador, ale to przykrycie dominuje też na ulicach. W dużych miastach znacznie więcej kobiet ubiera się w krótkie płaszcze lub wdzianka z długim rękawem, zakrywające biodra. W Iranie nie odsłania się publicznie kostek, więc noszenie spodni również można przyjąć za obowiązkowe. Głowa, uznawana za grzeszną, musi być osłonięta, najlepiej ciemnym materiałem. Kolorowe szale nie są zabronione, ale na razie nie pojawiają się zbyt często.

Chociaż to mężczyźni cieszą się pełnią praw w Iranie, kobiety nie do końca dają się zepchnąć na margines życia w rodzinie i społeczeństwie. Mimo że ich prawa zostały mocno ograniczone, są dobrze wykształcone, ponieważ po rewolucji państwo szeroko otworzyło przed nimi drzwi szkół i uniwersytetów. Dziewczętom tak bardzo zależało na nauce, że wkrótce zaczęły stanowić większość na irańskich uczelniach. Jednak niedawno rząd zauważył, że wykształcone kobiety żądają więcej, niż im się należy, rodzą mniej dzieci i oczekują większego uczestnictwa w życiu społecznym. Środkiem zaradczym ma być ograniczony dostęp do niektórych kierunków studiów, zwłaszcza technicznych.

Kobiety są aktywne zawodowo, choć nie tak uprzywilejowane jak mężczyźni. Pracują w bankach, hotelach, szkołach, szpitalach. W pracy na ogół mogą nosić krótkie, czarne wdzianko i szal. Pewnie dla przykładu, tylko dziennikarki telewizyjne pokazują się na wizji otulone czadorem. Kobiety nieźle sobie radzą za kierownicą, a potrafią często jeździć z wielką fantazją.

Irańczycy są bardzo rodzinni. W szczególności lubią spacerować i gromadnie biesiadować w parkach. Wózki dziecięce należą do rzadkości. Ojcowie noszą małe dzieci, a matki dumnie kroczą obok.

Irańska kurtuazja określana jest mianem tarof i oznacza grę w uprzejmość i pozory. Polega na odmawianiu przyjęcia zapłaty, zaproszenia lub prezentu. A wszystko po to, aby druga strona nalegała i ponawiała prośbę kilka razy. Jednak wobec turystów nie warto chyba stosować takiej wyszukanej i sztucznej grzeczności, bo a nuż się okaże, że przybysze w ogóle nie słyszeli o tym starym obyczaju i zachowają się jak barbarzyńcy – zamiast usilnie prosić sprzedawcę o przyjęcie pieniędzy, naprawdę potraktują rzecz jako upominek. Poza tą trochę nieszczerą dyplomacją, Irańczycy są bardzo przyjacielscy. Chętnie zapraszają gości do swoich domów na pogawędkę i poczęstunek. Można też na nich liczyć w trudnych sytuacjach i mieć pewność, że nie zostawią nikogo w potrzebie.

Stacje metra opatrzone są zwykle dwujęzycznymi napisami, więc poruszanie się po podziemnym mieście nie sprawia problemu. Tym razem jednak nigdzie nie pojawia się anglojęzyczna informacja, a nasza marszruta wymaga dodatkowej przesiadki. Amir, przypadkowy pasażer, widząc naszą bezradność wobec perskiego, zdaje sobie sprawę, że nie zdołamy przedrzeć się przez irańskie napisy. Uważa, że jego obowiązkiem jest pomóc, nawet jeśli straci trochę czasu. Mimo że jego trasa jest zupełnie inna, wsiada z nami do pociągu. Jedziemy razem co najmniej 20 minut, a potem na jednej ze stacji wskazuje nam następny pociąg. Dopiero wtedy uznaje, że może zawrócić. Przypomina tylko, że musimy wysiąść na trzecim przystanku. Udawana grzeczność? Na pewno nie.

Na pętli autobusowej wsiadamy do pustego pojazdu. Kierowca natychmiast pyta, dokąd chcemy pojechać. ­­– Na ulicę Hafeza – odpowiadamy. – Dojedziecie – potwierdza, kiwając głową. Autobus zapełnia się powoli, a dwaj młodzi mężczyźni dopytują o cel naszej podróży. – Hafez Street… – powtarzają za nami. – Musicie szukać innej linii, ta nie dojeżdża do tej ulicy. – Trudno, wychodzimy. Za chwilę dogania nas kierowca autobusu: – Dlaczego wysiadacie? – pyta. Powtarzamy, co przed chwilą usłyszeliśmy. – Wracajcie! – prosi. – Jesteście w dobrych rękach i we właściwym autobusie. – Robi się zbiegowisko. Nasi informatorzy dyskutują z kierowcą, broniąc pewnie swojego zdania. Ostatecznie zostajemy, bo co prawda ten autobus nie dojeżdża do ulicy Hafeza, ale po przesiadce łatwo dotrzemy na miejsce. Pasażerowie, jeden przez drugiego, deklarują pomoc. W końcu ruszamy, a wszyscy patrzą tylko na nas. Ale życzliwie, z uśmiechem. Za jakiś czas młodzieńcy, którzy są za nas odpowiedzialni, informują, że na następnym postoju musimy się przesiąść. Autobus staje na czerwonym świetle, ale gdy drzwi się otwierają, nasi chłopcy wybiegają w pośpiechu. Na przystanku za skrzyżowaniem stoi autobus, który jedzie w kierunku ulicy Hafeza. Dobra opieka zobowiązuje, więc wybiegli, aby zatrzymać dla nas pojazd. W końcu zapala się zielone światło i przejeżdżamy krzyżówkę. Udało się. Kierowca i pasażerowie machają do nas z radością. Chyba nie odgrywają tarofa...

Jesteśmy umówieni z Alim na szóstą i nie chcemy się spóźnić, a tu, jak na złość, od kilku minut nie możemy złapać taksówki. Rozglądamy się gorączkowo, gdy nagle podjeżdża motor. – Podrzucę was. – proponuje motocyklista ubrany w czarny skórzany kombinezon.

Fatima i Reza nie są zadowoleni z sytuacji w kraju. Uważają, że rząd zbyt mocno ogranicza ich swobody i tęsknią za innym życiem. Takim jak w Europie. Bliski krewniak, mieszkający w Niemczech, snuje europejskie opowieści, więc uważają, że o wolności wiedzą wszystko. Oni sami mieszkają w ładnym domu na przedmieściach miasta i chyba niczego im nie brakuje. Na podjeździe parkuje duży samochód, w salonie stoją nowe meble i wielki telewizor, a kuchnia wyposażona jest w komplet nowoczesnych sprzętów.

Przyznają, że nie są zbyt religijni. Fatima złości się na matkę, bo uważa, że ta niepotrzebnie biega do meczetu i bije pokłony. Starsza pani nie ma jednak zamiaru zmieniać swoich przyzwyczajeń. Rodzina jest bardzo serdeczna i gościnna, zresztą jak wszyscy Irańczycy. Zaraz po przekroczeniu domowego progu gospodyni proponuje zrzucenie nakryć głowy i z uśmiechem pierwsza odsłania farbowane na blond włosy. W jej ślady szybko idzie młoda bratanica. Tak jest o wiele wygodniej – oznajmia. – Jesteśmy przecież w domu, a tu, na szczęście, nie obowiązują przepisy islamskiego państwa. Tylko matka Fatimy trwa przy swoim, i przy moim towarzyszu podróży – obcym dla niej mężczyźnie – nie odsłania głowy.

Mamy napić się razem herbaty, ale dziewczyny ociągają się z jej przygotowaniem. Później, jakby od niechcenia, narzucają chustki. Dziwne. Za chwilę pojawia się jeszcze jeden gość i już wiadomo, dlaczego przyjęcie się opóźniło. Choć to przyjaciel domu, głowy musiały zostać okryte w chwili jego przybycia.

A więc takie jesteśmy wyzwolone? Mimo że państwo nie zagląda nikomu przez okna, widać jak trudno odciąć się od pewnych obyczajowych reguł. Gość bada mnie powłóczystym wzrokiem, o kilka sekund za długim. Przez chwilę zaczynam żałować, że mój szal nie wrócił na swoje miejsce. Na stole pojawia się herbata, tort i alkohol. Przecież w Europie dużo się pije, a oni nie chcą być gorsi. Barek mają wyjątkowo bogaty – nie zdradzają źródła zaopatrzenia, ale podobno nie ma żadnego problemu ze zdobyciem czegoś mocniejszego. Potrzebne są tylko pieniądze.

Gospodarze są trochę rozczarowani. Spodziewali się większego apetytu na trunki. Oni sami za kołnierz nie wylewają. Włączają telewizor i wyszukują rosyjski kanał randkowy. Na ekranie, w języku naszych wschodnich sąsiadów, pojawiają się ogłoszenia o poszukiwaniu partnera – w tle muzyka, rozebrane tancerki, wygibasy na rurze i dwuznaczne pozy. Reza i jego przyjaciel z zadowoleniem zerkają na program. Ciągle deklarują, że idą z duchem czasu.

Rewolucja przyniosła nowe ustawodawstwo, oparte na prawie islamskim. Kobiety potraktowano wtedy jak obywateli drugiej kategorii. Szczególnie krzywdzące były zapisy ustaw rodzinnych, które zezwalały na wczesny wiek zawierania małżeństw. Już trzynastoletnie dziewczynki można było wydawać za mąż, a za zgodą ojca – jeszcze młodsze. Kobietom odmówiono prawa do rozwodu, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy w dodatku uzyskali przywilej poligamii. Dyskryminujące okazały się też uregulowania spadkowe i odszkodowawcze. Zadośćuczynienie z tytułu uszkodzenia ciała czy śmierci kobiety wynosiło połowę tego, co w przypadku mężczyzny. Również zeznania kobiety, jako świadka w sądzie, miały mniejsze znaczenie. Muzułmanka nie miała prawa wyjść za mąż za niemuzułmanina, podczas gdy odwrotna sytuacja została dopuszczona prawnie.

Wrócił obowiązek czadorów i bezwzględnego posłuszeństwa wobec mężów. Nowe przepisy zupełnie nie spełniały standardów prawa XX wieku i choć niektóre ustawy uelastyczniono, do dziś budzą poważne wątpliwości.

*

Powyższy tekst (którego tytuł i podtytuł pochodzą od redakcji) jest fragmentem książki „Wyklęte Imperium. Irańskie opowieści”. Autorka: Aleksandra Lisewska. Wydawnictwo: Bezdroża, 2017 r.

Książkę można kupić tutaj