Teraz zostaje refleksja nad życiem

publikacja 23.12.2017 06:00

O pracy, wierze i przyzwoitości z Franciszkiem Pieczką rozmawia Dariusz Domański.

Teraz zostaje refleksja nad życiem JACEK TURCZYK /PAP

Dariusz Domański: Franciszku, niedawno otrzymałeś najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego. Czy zatem znasz smak spełnienia w życiu zawodowym?

Franciszek Pieczka: Ależ skąd. Nigdy nie ma się pełnego dosytu. Miewa się natomiast satysfakcję I nadzieję, że nawet gdy zbliżasz się do dziewięćdziesiątki, może nowe wyzwania są jeszcze przed tobą.

Powiedziałeś kiedyś, że już nic nie musisz, ale jeszcze możesz

Tak, bo teraz to zostaje refleksja nad życiem i może jeszcze jakaś artystyczna przygoda.

Zagrałbyś mędrców, filozofów, księży… À propos księży – zagrałeś najwięcej ról księży w polskich filmach, z niezapomnianą kreacją proboszcza w Reymontowskich „Chłopach”. Mało kto wie, że jako młody chłopak grałeś na organach w kościele parafialnym w Godowie.

Wzrastałem i dojrzewałem w tej śląskiej miejscowości. Z domu rodzinnego wyniosłem wiarę i takie wartości jak honor, praca, uczciwość, lojalność... A wracając do pytania o role duchownych, to miałem szczęście, że reżyserzy widzieli we mnie kogoś, kto ma predyspozycje do pokazywania w sztuce aktorskiej przeżyć związanych silnie z wiarą.

Na pokazie „Quo vadis” w Watykanie Jan Paweł II podziwiał Twoją rolę św. Piotra…

To było niezwykłe przeżycie popatrzeć w oczy Ojcu Świętemu, który znał świat aktorski i mógł go ocenić. Moja rola stanowiła pewną cezurę zawodowych doświadczeń, a spotkanie z papieżem Polakiem było dla mnie ogromną radością. To było takie odczuwalne dotknięcie świętości.

Jak to się dzieje, że wcielając się w różne postaci, nie zatraca się swojej osobowości i jest się normalnym człowiekiem? W jaki sposób się to osiąga?

Osobowość kształtuje się od dziecka. Dom rodzinny, szkoła, katecheza mają na to zasadniczy wpływ. Dlatego łatwo wtedy pychę przeciwstawić pokorze. Ale trzeba cały czas pracować nad sobą, bo pokora nie jest dana raz w życiu człowiekowi. Ją trzeba wciąż na nowo wyzwalać w codziennej pracy, w zawodzie i w życiu.

W blasku sławy i reflektorów to jest trudne. Tobie się udało…

Ty to mówisz, ale jak patrzę z perspektywy lat, to nie dałbym sobie rady bez rodziny. Nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie rodzina. Ona kształtuje, hartuje i wyzwala siły do pokonywania trudności i czerpania z życia autentycznej radości.

Kiedy widzę Twoje relacje z rodziną – z dziećmi, wnukami, prawnukami – to rośnie serce... Kiedyś Jan Kobuszewski powiedział o Tobie: „Franek Pieczka to znakomity aktor, wspaniały mąż, ojciec, dziadek i pradziadek”. Wróćmy do pracy aktorskiej: jesteś absolwentem PWST w Warszawie, dziś jest to Akademia Teatralna, miałeś wspaniałych pedagogów...

O tak. Przede wszystkim Aleksandra Zelwerowicza, który przyjmował mnie do szkoły. Dyplom robiłem z Marianem Wyrzykowskim i Aleksandrem Bardinim. Uczyli mnie też Władysław Krasnowiecki i Zofia Małynicz. Uczyli rzemiosła, bo aktorstwa nie sposób nauczyć – to coś, tę iskrę Bożą się ma, z nią się człowiek rodzi. Czasy moich studiów to głęboki socrealizm, walka z wiarą, podważanie prawdziwych autorytetów. My naprawdę mieliśmy trudniej.

Jak powiedział prof. Bohdan Korzeniewski, był to okres rządów durnia.

Pamiętam, jak zmarł Stalin. Pełniliśmy wartę w szkole przy jego popiersiu, ale robiliśmy sobie z tego żarty. Gdyby to zauważono, wylecielibyśmy ze szkoły – nam wtedy jednak wcale nie było do śmiechu.

Debiut to Jelenia Góra, a potem Teatr Ludowy w Nowej Hucie. Wielkie role, m.in. Lennie w „Myszach i ludziach” czy Horodniczy w „Rewizorze”, i pierwsze oceny krytyków.

Ról było dużo, ale te, które wspominasz, cieszyły się uznaniem i widzów, i krytyki. Na „Geniuszu sierocym” była autorka Maria Dąbrowska, wspomniała moją rolę w „Dziennikach”. Ale ja nigdy na swoją pracę nie patrzyłem przez pryzmat krytyki. Oczywiście aktorzy czytają recenzje, ale po to, by wyciągać konstruktywne wnioski dotyczące pracy. Zawsze szukałem u krytyka takich rad, które mógłbym wykorzystać w roli, by stały się pomocne przy konstruowaniu postaci.

Starasz się selekcjonować role, nie wszystko – jak się mówi w zawodzie – bierzesz?

Staram się nie grać w rzeczach obojętnych, nie zawsze się to udaje.

Wróćmy do Nowej Huty, gdzie obok teatru miał powstać kościół. Pewnie wtedy po raz pierwszy usłyszałeś o ks. Karolu Wojtyle?

Wiedziałem, że był związany z Teatrem Rapsodycznym, potem już w Starym Teatrze pracowałem m.in. z Haliną Kwiatkowską i Tadeuszem Malakiem, aktorami tego teatru. A z budową kościoła wiąże się taka opowieść o obronie krzyża. Był rok 1960. Obok teatru miał powstać kościół, ale władza powiedziała stanowcze „nie”. Jaka była naparzanka z milicją... „Mieliśmy próbę w teatrze i obserwowałem pędzące tłumy”. Kobiety goniły milicjantów – wyglądało to komicznie i tragicznie zarazem. Nagle któraś z nich krzyknęła do mężczyzn: „Co wy… krzyża nie bronicie? Za mną!”.

Przez ponad 40 lat należałeś do zespołu Teatru Powszechnego. Stworzyłeś piękne role. Wiem, że z dużym sentymentem wracasz do Mateusza w „Żywocie Mateusza” i do Jańcia Wodnika.

To role, a właściwie moje wypowiedzi są czymś w rodzaju aktorskiego credo. Z tymi reżyserami miałem znakomite porozumienie. Wiele dali mi Kutz i Wajda. Na różnych etapach mojego życia spotykałem ludzi, którzy mi ufali, wierzyli w to, co robię, a widzowie dawali mi często dowody uznania. I jak tu nie wpaść w pychę. (śmiech) Myślę, że moje śląskie korzenie i moja wiara dały mi w życiu normalność.

Zostałeś kawalerem Orła Białego jako drugi, po Gustawie Holoubku, aktor. Czujesz się wybitnym Polakiem, artystą?

Co znaczy wybitny? Po prostu robiłem swoje, a ocena należy do innych i mam nadzieję, że będzie to ocena sprawiedliwa. Najważniejsze to godnie przeżyć życie i po drodze nikogo nie krzywdzić. Nagrody cieszą, ale tylko wtedy, gdy idą w parze z prawdziwym człowieczeństwem nagradzanego.

W roku 2015 otrzymałeś nagrodę im. Ligonia. Ta nagroda była szczególna, bo dotyczyła śląskiego etosu pracy. Swoją laudację zacząłem wtedy od słów: „Jestem śląskie dziecko. Boże, Tobie chwała. Śląska nasza ziemia mnie tu wychowała”. Czy można powiedzieć, że jesteś ambasadorem Śląska?

Ślązakiem jestem i umrę jako Ślązak – to podkreślam zawsze. Stąd, z tej ziemi czerpałem mądrość, wychowanie, zaufanie do Boga i zawsze chciałem przekazywać ludziom prawdziwą sztukę.

FRANCISZKEK PIECZKA - aktor teatralny i filmowy, odtwórca wybitnych ról filmowych i teatralnych. Laureat wielu prestiżowych nagród. Honorowy obywatel Godowa. 11 listopada z rąk prezydenta Andrzeja Dudy odebrał najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego.

TAGI: