publikacja 18.08.2006 12:50
Jest to niezwykła biografia Karola Wojtyły, obejmująca najważniejsze okresy w jego życiu: sytuację rodzinną, przyjaźnie, studia, pracę naukową i artystyczną, fascynację, posługę kapłańską i biskupią.
,,Umierać za Gdańsk?” – pytał na stronnicach francuskiego dziennika deputowany Marcel Deat: było to pytanie retoryczne, pełne zimnej obojętności, które zawierało w sobie odpowiedź negatywną. Polska po raz kolejny pozostawiona na pastwę losu musiała wyjść naprzeciw czekającego ją tragicznego przeznaczenia.
Tamtego pamiętnego pierwszego września ruszyła do akcji monstrualna nazistowska maszyna wojenna, mająca na usługach aż półtora miliona żołnierzy. O 4:49 zbrojne dywizje Wehrmachtu wspomagane ziejącą ogniem i pociskami artylerią oraz lotnictwem siejącym z nieba śmierć i zniszczenie zaatakowały Polskę i wtargnęły na jej terytorium. Prawie wszystkie samoloty będące na wyposażeniu wojsk polskich zostały zniszczone na ziemi, zanim zdołały wystartować.
Tymczasem Msza w katedrze dobiegła końca. Ksiądz Figlewicz i Karol zbiegli na dziedziniec zamkowy, aby patrzeć jak niemieccy bombardzierzy odblokowują raz za razem śmiercionośny ładunek: nad koszarami przy ulicy Warszawskiej, nad składem amunicji, nad stacją kolejową i rozgłośnią radiową. Naziemna artyleria przeciwlotnicza nie zdążyła wystrzelić nawet jednego pocisku przeciwko agresorowi: samoloty znikły, pozostawiając za sobą piekło ognia i dymu.
Karol krzyknął z lękiem:
- Mój ojciec jest w domu!
Machnął szybko na pożegnanie księdzu-przyjacielowi i rzucił się biegiem wzdłuż zniszczonych ulic. Niektóre budynki stały całe w płomieniach. Ambulanse nie mogły przejechać przez tłum przerażonych ludzi uciekających we wszystkie strony.
Nareszcie dotarł na Dębniki: ulica Tyniecka, furtka pod numerem dziesiątym, ogród i szary masywny dom, w którym mieszkał razem z ojcem. Krewni udostępnili im ciemną i wilgotną suterenę, lepsze to było niż nic, ponieważ mogli się przeprowadzić z Wadowic do Krakowa.
Karol zapisał się na filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim i zaczął uczęszczać na zajęcia.
Zbiegł z ostatnich stopni i prawie przewrócił ,,pana kapitana”, wpadając prosto w jego otwarte ramiona.
- Gdzie byłeś? – zapytał z przejęciem i troską ojciec, który cały ranek bardzo niepokoił się o niego – Wszędzie cię szukałem!
- Ależ tato, nie pamiętasz? Poszedłem na Wawel do księdza Figlewicza.
Z radia dobiegł podniecony głos spikera, który podawał najświeższe wiadomości o nazistowskiej inwazji na Polskę i ogłoszeniu wojny. ,,Rząd niemiecki ogłosił przyłączenie Gdańska do Rzeszy”.
Mniej więcej o tej samej porze dnia Hitler przemawiał do swoich żołnierzy nieco innymi słowami. Zachęcał ich do walki fałszywymi informacjami o przyczynach ataku: ,,Rząd państwa polskiego odrzucił możliwość proponowanego przeze mnie pokojowego rozwiązania naszych problemów i uciekł się do użycia siły i broni. Nastąpiła seria prowokacji zbrojnych na granicy ...” i tak dalej. Fuhrer, aby usprawiedliwić wobec świata ,,niespodziewaną” agresję na Polskę, niezłomnie utrzymywał, iż to Polacy sprowokowali Niemców, organizując dzień wcześniej atak na gliwicką stację radiową. Prawda wyglądała nieco inaczej: napadu dokonały przebrane oddziały SS.
Przybiegł zdyszany Juliusz Kydryński, kolega uniwersytecki: poprosił Karola, aby pomógł mu ciągnąć wózek wyładowany sprzętem domowym jego rodziny. Nie przebyli nawet stu metrów, kiedy jakiś myśliwiec niemiecki, porzuciwszy grupę bombowców i powróciwszy nad miasto zaczął ostrzeliwać wszystko, co się poruszało na drogach. Chłopcy niemalże w ostatniej chwili zdołali schronić się w jakieś bramie. Śmiertelnie się wystraszyli.
Karol wrócił biegiem do domu, aby nie zostawiać więcej ojca samego. Z trudnością przekonał go, że lepiej będzie, jeśli opuszczą miasto – nie pociągiem, ponieważ kolej była celem ataków lotniczych, ale na piechotę, tak jak czyniła to większość uciekającej ludności. Wszyscy kierowali się na wschód, jak najdalej od tej części Europy, z której przybywał najeźdźca.
Radio nieustannie ogłaszało komunikat, który potwierdzał wybór opuszczających miasto, z całkiem jednak innej przyczyny: ,,Wszyscy mężczyźni posiadający kartę mobilizacyjną – mówił spiker – muszą kierować się na wschód, aby tam stawić się w oddziałach, do których zostali przeznaczeni”.
Zapakowali kila najpotrzebniejszych rzeczy do paru walizek i ruszyli w stronę Tarnowa. Drogą ciągnęły sznury uciekinierów, wielu z nich był pochodzenia żydowskiego. Stopniowo dołączały się też wiejskie rodziny, które zabierały ze sobą cały dobytek, także zwierzęta: krowy, konie, kury, gęsi itd. Młodzież usiłowała podtrzymywać wszystkich na duchu wesołymi opowieściami, piosenkami, starzy natomiast narzekali na zbyt pochopnie podjętą decyzję opuszczenia domostw i wyruszenia w drogę, która nie wiadomo gdzie miała mieć swój kres.
,,Pan kapitan” szedł z trudnością, z każdym metrem coraz wolniej, podtrzymywany, a właściwie prawie niesiony przez syna. W którymś momencie przejechała obok ciężarówka z amunicją: Karol zatrzymał ją i poprosił kierowcę, aby zabrał ze sobą ojca. Podróż trwała tylko do Tarnowa, gdzie kierowca postanowił się zatrzymać: i tak, stwierdził, że nie zdołałby dołączyć do dowództwa dywizji, której miał dostarczyć ładunek.
Niektórzy z napotkanych żołnierzy donieśli, iż 4 września naziści zajęli korytarz gdański. Pomorska Brygada Kawalerii została dosłownie wyrżnięta w pień: nie mogła liczyć na żadne posiłki ani też wytrzymać zmasowanego ostrzału artyleryjskiego, pozostały jej jedynie długie lance, z których dzielnie szarżowała na wroga.
Dwa dni później został zajęty także Kraków. Wiadomość o okupacji miasta była niesamowitym ciosem dla ludzi, którzy niedawno z niego uciekli: nagle wyrosła ogromna przepaść pomiędzy nimi a tym wszystkim, co było im drogie i co za sobą pozostawili – domem, krewnymi, pracą. Skończyła się też woda, a przydrożne studnie były suche. Wokół rozciągały się tylko bezkresne pola ziemniaczane. Nikomu nie chciało się już śpiewać rozpacz uciekinierów rosła z minuty na minutę.
Nagle zaczął się przybliżać wszystkim znany złowrogi warkot. Ludzie rozbiegli się w panice, niektórzy szukali schronienia pod drzewami, inni w rowach. Na otwartej przestrzeni pozostali tylko starcy i kobiety tulące do siebie dzieci i próbujące chronić je własnym ciałem: nieruchomi, bezbronni, żywe cele dla pikujących z bestialską furią sztukasów. Nalot nie trwał długo. Myśliwce odleciały, pozostawiając za sobą długi ślad krwi i śmierci.
Ci, którym udało się przeżyć – Karol zaciągną ojca pod jakąś skarpę i tam zdołali przetrwać atak – stali nieruchomo i patrzyli z niedowierzaniem na okropny widok, jaki ukazał się ich oczom. Byli bezradni, jedyne, co mogli zrobić, to pochować niektóre ciała: na wszystkie nie było czasu, ponieważ trzeba było ruszać w dalszą drogę. Nie stracili jeszcze nadziei, że na wschodzie rzeczywiście czeka na nich wolność. ,,Pan kapitan” zebrał w sobie ostatki sił, jego wytrzymałość była na wykończeniu.
W Rzeszowie dowiedzieli się, że 35 polskich dywizji zostało rozbitych: te, które jeszcze opierały się najeźdźcy, były ze wszystkich stron otoczone przez wrogie wojsko. Już 8 września jedna z niemieckich dywizji pancernych dotarła do przedmieść Warszawy ...
Uchodźcy z okupowanych terenów szli jeszcze przez wiele dni, aż wreszcie dostrzegli w oddali krętą linię rzeki: to był San. Przebyli na piechotę prawie 200 km, byli wycieńczeni, ale szczęśliwi. Wreszcie mogli odpocząć. Zaledwie rozłożyli się na łące, zbliżyło się do nich kilu zagubionych Polskich żołnierzy. Mundury ich były w strzępach, a wychudzone twarze świadczyły, iż od dawna nie mieli niczego w ustach. Opowiedzieli, jak 17 września Armia Czerwona przekroczyła wschodnią granicę Polski pod pretekstem niesienia pomocy ukraińskim i białoruskim ,,braciom”, którzy żyjąc na polskim terytorium, znaleźli się w bezpośrednim zagrożeniu ze strony nazistów. Była to zwykła inwazja.
Miesiąc wcześniej Ribbentrop i Mołotow – ministrowie spraw zagranicznych faszystowskich Niemiec i komunistycznego Związku Radzieckiego – podpisali pakt o nieagresji, który miał jednak wiele tajnych załączników, w jednym z nich znajdywały się szczegółowe ustalenia co do podziału Polski na dwie ,,strefy wpływów”: granica miała przebiegać wzdłuż linii Narwi, Sanu i Wisły.
Kreml zaniepokoił się szybkością, z jaką wojsko niemieckie wkraczało w głąb Polski. Inwazja Armii Czerwonej miała być wyraźnym sygnałem dla sojusznika, iż podpisany pakt oraz tajne protokoły zobowiązują go do ścisłego przestrzegania linii demarkacyjnej.
Oba państwa postępowały jednocześnie: Związek Radziecki zagarnął część wschodnią, czyli 52% terytorium Rzeczypospolitej. Zachodnie regiony Polski bezpośrednio przyłączono do Trzeciej Rzeszy; pozostałą część Hitler przekształcił w Generalną Gubernię z głównym ośrodkiem w Krakowie.
Po raz czwarty, jak za dawnych czasów, chociaż bez udziału Austrii i w sposób bardziej bezlitosny, Niemcy i Rosja podzieliły między sobą polski naród, który, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej naród czeski i austriacki, zniknął z mapy politycznej Europy.
Tak rozpoczęła się druga wielka wojna XX wieku, 3 września 1939 roku, dwa dni po niemieckiej agresji najpierw Wielka Brytania, a później Francja postawiły Rzeszy ultimatum, które było faktycznym wypowiedzeniem wojny, chociaż jak twierdzą niektórzy historycy istniała jeszcze wtedy możliwość zablokowania konfliktu i znalezienia zadowalającego kompromisu.
Owego 3 września o godzinie dziewiątej wieczorem flota niemiecka przystąpiła do ataku: łódź podwodna U-30 zatopiła bez uprzedniego ostrzeżenia angielki transatlantyk Athenia, znajdujący się 200 mil za zachód od Hybrydów. Na statku który płynął z Montrealu do Liverpoolu, było 1400 pasażerów: zginęło 112, a wśród nich 28 Amerykanów. Razem z nimi zginęła ostatnia nadzieja na utrzymanie pokoju na świecie.
Polscy uciekinierzy, którzy dotarli do Sanu, nic nie wiedzieli o wydarzeniach w pozostałej części Europy i na świecie. Właśnie dlatego podjęli decyzję o powtórnym przejściu niekończących się 200 km, jakie dzieliły ich od Krakowa, gdzie może jeszcze mogli odnaleźć swój dom, jakieś schronienie, a może nawet i namiastkę wolności.