Błyszczyk, chipsy, marzenia o Karmelu

ks. Jerzy Szymik

publikacja 20.11.2009 19:01

Adwent jest czekaniem na Boga. Czyli również na narodziny tego, co jest w nas poczęte z marzeń o spełnieniu – tym ostatecznym, przedmiocie Obietnicy. Droga ku wiecznemu spełnieniu polega na spełnianiu Jego woli wobec naszego życia. Jakże to bywa trudne, zawsze pasjonujące, jedynie ważne...

Błyszczyk, chipsy, marzenia o Karmelu Henryk Przondziono/Agencja GN

Kilka lat temu przez Polskę wędrowały relikwie świętej Teresy z Lisieux. Wydarzeniu towarzyszyły przeróżne inicjatywy. Jedną z nich był ogólnopolski konkurs poetycki, poświęcony fenomenowi postaci Małej Tereski, kształtowi jej świętości, tajemnicy oddziaływania. Miałem szczęście i zaszczyt być uważnym czytelnikiem – jako tzw. juror – nadchodzących wiosną wierszy. Zadziwił mnie ich powszechnie wysoki artystycznie i merytorycznie poziom, co nie jest regułą w tekstach literackich podejmujących „pobożne” tematy. Tu jednak było inaczej. Kto wie, może i tu wpływ Tereski okazał się charakterystycznie Tereskowy: małe jest piękne, co więcej – małe bywa doskonałe.

Z tamtego zbioru przepisuję wiersz, który utkwił we mnie jak grot. Był podpisany godłem „Sara”, nie miał tytułu i brzmiał tak:

współczesna Tereska...

na czacie z chłopakami z Lisieux

błękitne cienie na powiekach
i nieśmiały błyszczyk
wokół płatka ust

może wieczorem
telefon
zadanie na wczoraj
i chipsy ukryte przed rodzicami

a przed snem uparte marzenia o Karmelu


Co jest w tym niepozornym (nieśmiałym jak ów błyszczyk) wierszu takiego, że budzi aż takie wzruszenie, aż taką czułość, aż takie współczucie? Skąd dreszcz? Chyba ostatecznie stąd, że jest to wiersz o miłości, a ta obchodzi nas najbardziej. Jest bowiem ukryte w tych kilku prostych wersetach wielkie pragnienie miłości. Marzenia serca nie zepsutego cynizmem czy trwogą, marzenia na granicy jawy i snu, wolne od form „kontrolowanej poprawności” dotyczą tego właśnie: być kochaną (-ym), móc kochać. A w młodości są to marzenia uparte.

Na małej przestrzeni 36 słów potężne napięcie. Wszystko jest tu naładowane jakąś witalną elektrycznością, emocjami młodego kobiecego życia, które jest oto tuż przed zasadniczym wyborem, które wie, że spełni się jedynie w akcie miłosnej ofiary: błękitne cienie, płatek ust, tajemniczy telefon. Rozumiemy, że to wszystko musi za chwilę wybuchnąć, pójść w jakieś samooddanie, w jakąś ostateczność.

Bóg jest tu głównym, choć dyskretnie ukrytym bohaterem. To On woła, jak zawsze. Robi to pośród rekwizytów późnej nowoczesności: czat z chłopakami, ukryte chipsy, ciężkie od pomadek powieki, nieodrobione zadanie szkolne.

Boimy się o nią. Co z nią będzie, z jej marzeniami? Czy ma szansę na szczęście, uparta, w świecie kusych spódniczek i spełnienia marzonego (mierzonego) siłą płatniczą plastykowej karty? A jeśli jednak Karmel, to co się stanie z chłopakami z Lisieux, z błyszczykiem, błękitnymi cieniami? Czy nie zwiędnie ze smutku i samotności płatek ust?

Jak to mówiła Wielka Teresa (ta z Avila) Małej (tej z Lisieux) i nam wszystkim??? Mówiła: Nie bój się. Bóg sam wystarczy.

TAGI: