Recepty dla Ameryki

Mateusz Hofman

publikacja 10.05.2009 17:57

Clint Eastwood nie przestaje zadziwiać. W ubiegłym roku ponownie nakręcił dwa filmy - „Gran Torino” i „Oszukaną”. Żaden z tych filmów nie jest arcydziełem, ale obydwa stanowią interesujący głos w dyskusji nad współczesnymi Stanami Zjednoczonymi.

Recepty dla Ameryki Clint Eastwood z żoną. Foto: Wikipedia

79-letni dziś Clint Eastwood jest jedną z ikon światowego kina. Osobą powszechnie znaną i rozpoznawaną. Wielu widzów kojarzy głównie jego dorobek aktorski. Był kowbojem w spaghetti-westernach Sergio Leone, inspektorem Harrym Callahanem w serii filmów o „Brudnym Harrym” (postać ta pojawia się nie tylko przecież w samym „Brudny Harry” Dona Siegela, ale także w „Sile magnum” i „Polu śmierci”). Te dwa wizerunki przylgnęły do niego na bardzo długo. Na palcach jednej ręki można policzyć znane filmy, w których nie był kowbojem, albo policjantem. Z resztą nawet jeśli nie był już żadnym z powyższych to był na przykład agentem Secret Service ochraniającym prezydenta („Na linii ognia” Wolfganga Petersena). Różnica niewielka.

Przeciętny aktor - znakomity reżyser
Sergio Leone miał kiedyś o Eastwoodzie powiedzieć, że ma tylko dwie miny – tę w kapeluszu, i tę bez. To ocena może nazbyt surowa, ale nie pozbawiona do końca podstaw, bo wielkim wachlarzem środków aktorskich aktor nigdy nie dysponował. Miał za to zarezerwowane w scenariuszu mnóstwo pamiętnych odzywek, z których wiele przeszło do historii kina.

Jedyne znane role wykraczające poza wspomniane epmloi zagrał Eastwood w filmach, które sam wyreżyserował. Są to oczywiście Fraknie Dunn – trener boksu – w „Za wszelką cenę” i ostatnio weteran wojenny Walt Kowalski w „Gran Torino”.

Roztrząsając jednak nadmiernie karierę aktorską Clina Eastwooda zapominamy, że jest on dużo lepszym reżyserem. Jego filmografia reżyserska znaczona jest dziełami wybitnymi („Bez przebaczenia”, „Za wszelką cenę”), bardzo dobrymi („Północ w ogrodzie dobra i zła”, „Co się wydarzyło w Madison County ?”, „Listy z Iwo Jimy”), po prostu sprawnie zrealizowanymi („Władza absolutna”) i żartami z własnego wizerunku, które zdają się być ważniejsze niż sama materia filmowa („Kosmiczni kowboje”). Nie wszystkie filmy twórcy „Sztandaru chwały” są wielkimi dziełami. Zdarzały mu się i poważne wpadki. Pierwsze jego filmy trudno zaklasyfikować inaczej niż średniej klasy kino akcji, lub przygodowe („Firefox”, „Biały myśliwy, czarne serce”). Pierwszym sukcesem artystycznym okazał się „Bird” - biografia jazzmana Charlie Parkera – piętnasty film jaki zrealizował.

Może to wynik lekko nonszalanckiego stosunku do samego reżyserowania, które zwykł definiować jako „snucie opowieści”, który jest zapewne wynikiem świadomości miejsca jakie zajmuje reżyser w hollywoodzkiej machinie produkcyjnej. Jest to przecież tylko człowiek, który dostaje scenariusz i ma go zobrazować. Clint Eastwood nigdy się przeciw temu stanowi rzeczy nie buntował. Sam stał się dzięki „Fabryce snów” gwiazdą. Dziś ma on jednak opinię twórcy, który w ramach Hollywood zachował dużą niezależność. Sam decyduje o tym, który scenariusz podoba mu się na tyle, aby na jego podstawie zrealizować film.

Owemu „snuciu opowieści” idealnie służy styl reżysera „Rzeki tajemnic”. Przezroczysty, oddający pole fabule, pozwalający jej wybrzmieć. Bliski amerykańskiemu „kinu stylu zerowego”. Czasami z domieszką krwawego realizmu. Ten ostatni element wyjaśniają nazwiska wspomnianych już Sergio Leone i Dona Siegela, reżyserów, pod okiem których Eastwood zagrał swe najbardziej charakterystyczne role, i których do dziś niezmiennie wymienia jako swoich mistrzów.

Filmy wyreżyserowane przez Clina Eatswooda układają się w swoisty ciąg. Jego pierwsze obrazy („Wzgórze złamanych serc”, „Rekrut”) są pochwałą rządów twardej ręki jakie nad Stanami Zjednoczonymi i całym światem sprawowali w latach '70 i '80 republikanie. Jednak z czasem reżyser zaczął przechodzić na pozycje coraz bardziej otwarte – demokratyczne. Kręcił filmy antywojenne („Sztandar chwały”), wytykał w swoich obrazach błędy i niedoskonałości amerykańskiego wymiarowi sprawiedliwości („Prawdziwa zbrodnia”), a nawet opowiadał się za eutanazją („za wszelką cenę”). Nigdy otwarcie ery Busha juniora nie skrytykował. W „Listach z Iwo Jimy” pokazał jednak bezsens walki z - w gruncie rzeczy - samymi sobą. Główny bohater – generał Kuribayashi – jest tam - podobnie jak większość członków Al – Kaidy i reżimu Saddama Husajna w świecie realnym - amerykańskim wychowankiem).

„Gran Torino” – docenić różnorodność
Głównym bohaterem „Gran Torino” jest Walt Kowalski – weteran wojny w Korei. Człowiek, który kocha swój kraj (przed jego domem stale powiewa amerykańska flaga). Nienawidzi za to swoich sąsiadów z podupadłej dzielnicy – Azjatów i Murzynów. Ma wiele pretensji do swoich synów, o to, że źle wychowują dzieci – jego wnuki - że jeżdżą azjatyckimi samochodami (dumą Walta jest tytułowy model Forda z 1972 roku). Tak naprawdę jednak nie rozumie on po prostu wartości współczesnego świata, a z dziećmi i wnukami nie potrafi nawiązać kontaktu.

Te kolei uważają swojego ojca za starca, dla którego część miasta, w której mieszka, pełna gangów i pospolitych chuliganów, jest niebezpieczna. Gdy jednak proponują ojcu zamieszkanie w miłym, słonecznym osiedlu dla starszych ludzi – wyrzuca je za drzwi.

Kontakt z Kowalskim próbuje nawiązać ksiądz z miejscowej parafii. Walt uważa jednak, że młody duchowny niewiele może mu powiedzieć o życiu i śmierci. Nie był na wojnie, na której zabijano w najbardziej bestialski sposób, nie tylko na rozkaz, nie założył nigdy rodziny. Spowiedź, do której ksiądz próbuje głównego bohatera namówić także okaże się nieporozumieniem.

Walt zacznie się zmieniać, gdy bliżej pozna swoich azjatyckich sąsiadów. Spróbuje pomóc młodemu Thao wyrwać się z rąk terroryzującego okolicę gangu i nauczyć młodego chłopaka życia (jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało).

W „Gran Torino” Clint Eastwood pokazuje Amerykę jako kraj pełen problemów wewnętrznych, takich jak młodociane gangi, przemoc, czy nietolerancja (co zabawne rasistą jest właśnie Kowalski, którego nazwisko wskazuje na to, że sam pochodzi z rodziny emigrantów), na które policja nie chce reagować. Radzić z nimi muszą sobie sami mieszkańcy. Jednocześnie przez przeszłość głównego bohatera przypomina od ilu już dziesięcioleci Amerykanie angażują się w konflikty międzynarodowe, próbując pełnić rolę światowego policjanta.

To krytyka, ale reżyser proponuje pewien zamiennik. Widzimy go w stosunku Kowalskiego do młodego Thao. Kiedy ten jest zagrożony tym, że dostanie się w ręce gangu, może nawet stanie się jego członkiem. Walt postanawia pokazać mu wolność jaką daje praca, samodzielność i przyjaźń. Wskazuje perspektywy jakie daje uczciwe życie. Na końcu pokaże także ile trzeba czasem dla wolności poświęcić. Kowlaski stara się jak może nie stosować przemocy wobec – jasno przecież określonego – przeciwnika. Robi to tylko raz – gdy przemoc zostaje użyta wobec jego podopiecznego

Zakończenie „Gran Torino” to w ogóle temat na osobne rozważanie – piękne, zaskakujące, sentymentalne, jest jednocześnie nawiązaniem do „Bez przebaczenia”. Ma swoje znaczenie i wymowę, które bez wątpienia rozpozna każdy kto zna ten starszy film.

Wszystko to czytelny, łatwy, sentymentalny, czarno – biały schemat, ale świetnie zrealizowany i – co jednak chyba nie tak częste – z rewelacyjnymi dialogami. Clint Eastwood po latach „wbijania szpili” w ideologię republikanów tym razem w pewien sposób ich usprawiedliwia. Zdaje się doskonale rozumieć rozdarcie między tradycją wielkiej Ameryki, narzucającej porządek światu, a świadomością jej słabości wewnętrznej. Może była ona także jego udziałem. Wróg nie jest już tak łatwo uchwytny jak podczas zimnej wojny. Pewnie czasem samym mieszkańcom Stanów Zjednoczonych ciężko go zauważyć, opisać, przyznać się do jego istnienia. Trudniej więc być prawdziwym, ideologicznym republikaninem. Trzeba natomiast być patriotą, rozumiejącym wartość wielokulturowości - po prostu tolerancyjnym. W tym sensie jest też „Gran Torino” filmem głęboko humanistycznym. Może zbyt deklaracyjnym, pouczającym, poprawnym politycznie, ale z pewnością mądrym.

„Oszukana” – kryzys instytucji, kryzys państwa i wiara w człowieka
Gdy pewnego dnia po powrocie z pracy Christine Collins (Angelina Jolie) stwierdza, że zniknął jej syn, zgłasza sprawę oczywiście na policję. Ta jednak przyjmuje ją niechętnie – takie sprawy zazwyczaj rozwiązują się same w ciągu 24 godzin. Walter jednak nie odnajduje się w tym czasie. Policja rozpoczyna więc poszukiwania. Po pewnym czasie zostaje ogłoszony sukces. Walter Collins zostaje odnaleziony. Matka jednak swojego syna nie poznaje, uważa, że to on. Taka też jest prawda. Policja powszechnie krytykowana za brutalne i iście mafijne metody działania potrzebuje po prostu dużego medialnego sukcesu. Bunt, żal, złość i oburzenie jakie sytuacja budzi w matce powodują, że zostaje ona umieszczona w zakładzie psychiatrycznym. Po jej stronie staje jedynie wielebny Briegeleb (John Malkovich), który za swą misję uważa obnażenie nadużyć policji w Los Angeles.

Więcej fabuły lepiej chyba nie zdradzać, bo choć zwroty akcji w tym filmie nie są najbardziej zaskakujące, a postaciom brak momentami psychologicznej wiarygodności – co dziwi w odniesieniu do filmu opartego na autentycznych wydarzeniach – to jednak nie należy potencjalnym widzom odbierać przyjemności ze śledzenia zmiennych losów postaci tego obrazu.

Fabuła prawdę mówiąc nie jest tu najważniejsza. Film jest tylko i wyłącznie wyjątkowo sprawnie zrealizowanym kryminałem z dobrą rolą Angeliny Jolie. Nie prowadzi do nadzwyczaj wyrafinowanych wniosków. Pewnie poruszy rodziców, którzy pomyślą, że taka sytuacja mogłaby spotkać ich, ale – na szczęście - nie jest to jedyny poziom na jakim można film ten odbierać.

Akcja obrazu dzieje się w Ameryce czasów Wielkiego Kryzysu lat 1929 - 1933. Jednak samego kryzysu w filmie nie widać. Ważniejszy od zapaści ekonomicznej jest kryzys instytucji - policji, a pośrednio i państwa. Policja nie próbuje nawet odnaleźć syna Christine. Matce wmawia się najpierw, że nie poznaje swojego syna, który zmienił się w czasie nieobecności (mali chłopcy rosną tak szybko), następnie, że nie chce syna poznać, nie chce się nim opiekować (spodobało jej się życie bez zobowiązań). Murem za policją staje burmistrz Los Angeles.

Film pojawił się w kinach kiedy w świecie rzeczywistym szalał już współczesny kryzys, wywołany w czasie działalności poprzedniej administracji Białego Domu. Wiele skandali, dotykało wtedy najwyższych szczytów władzy (problem istnienia w Iraku broni masowego rażenia), wiele tragicznych wydarzeń - zwykłych ludzi (zamachy z 11 września). Analogia zamierzona? Trudno tak naprawdę powiedzieć. Jednak fakty dotyczące nadużywania władzy przez reprezentantów państwa były znane gdy film był realizowany. Byłby więc ten film metaforycznym obrazem Ameryki współczesnej z jej problemami wewnętrznymi.

Obraz szpitala psychiatrycznego, do którego trafia główna bohaterka mógłby być przy takiej interpretacji symbolem więzienia w Guantanamo – gdzie umieszczano także ludzi, których jedyną winą było pochodzenie lub niedawny pobyt w kraju uznawanym za sprzyjający terroryzmowi - powodu do poważnej moralnej zadumy (jeśli nie moralnego kaca) jaką samo istnienie taj instytucji powinno w Amerykanach wywoływać. Jednak podobnie jak „Gran Torino” obraz ten nie jest do końca ponury, nihilistyczny, nie dający nadziei. Ta ostatnia zostaje w pewnym momencie wymieniona expresis verbis, ale przecież zostają ukazane powody, które powodują, że wolno ją mieć.

Są nimi pojedynczy ludzie. Silna, potrafiąca walczyć o swoje kobieta. Wykonujący rzetelnie swoje obowiązki policjant. Walczący o sprawiedliwość i chcący pokazać niegodziwość władz i policji pastor. Wspomagający go adwokat, potrafiący pracować za darmo dla dobra sprawy, dla samej idei sprawiedliwości. To w nich reżyser każe pokładać zaufanie na lepsze, sprawiedliwsze czasy.

Kryzys ekonomiczny nie jest najgorszym, jaki może nas spotkać. Dużo gorsza jest sytuacja, w której instytucje, które powinny nam pomagać, dbać o nas, troszczyć się, nie wywiązują się ze swoich obowiązków, a robią coś wręcz przeciwnego. Nawet wtedy można jednak liczyć na uczciwych ludzi. Oni mogą spowodować, że nasza sprawa „nie będzie pierwszą, ale może będzie ostatnią”.

W swoich dwóch najnowszych obrazach Clint Eastwood próbuje być sumieniem amerykańskich republikanów. Wskazuje wady i błędy, ale podpowiada też co zrobić, aby je naprawić. Poucza? Tak, ale wolno mu - jest obywatelem, ale co ważniejsze przez wiele lat był republikaninem.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne