Biografia amerykańska

Mateusz Hofman

publikacja 18.07.2009 18:50

Biografia filmowa to gatunek z wielką tradycją. Jednocześnie jednak mało nowatorski. „I'm not there” Todda Haynesa udowadnia, że wszystko jest kwestią pomysłu i wyboru bohatera.

Biografia amerykańska

Bob Dylan jest jedną z najważniejszych i najbardziej wpływowych postaci amerykańskiej muzyki. Sam nagrywa płyty do dziś, ale jego utwory wykonują też kolejne pokolenia muzyków. Artysta kilkakrotnie był wymieniany jako kandydat do literackiej nagrody Nobla ze względu na wielką wartość literacką jego tekstów. Wpływ jego twórczości odnaleźć można w wielu nurtach muzycznych, sam inspirował się i tworzył w wielu z nich. Muzyczny kameleon. Kim był przez te wszystkie lata, kim jest naprawdę? To jest najważniejsze pytanie tego filmu.

Dwukrotnie w filmie pada zdanie, że jego główny bohater jest więcej niż jedną osobą. To właśnie utwierdza w przekonaniu, że to jednostka, choć na ekranie pojawia się sześć różnych postaci. Każda prezentuje inną osobowość. Każda ma własne imię i nazwisko. Żadna nie nazywa się Bob Dylan. Wszystkie mają punkty wspólne z jego biografią. Wszystkimi mógłby być Bob Dylan, każda mogłaby być nim.

13-letni Murzyn, podróżujący wagonami towarowymi, dyskutujący z bezdomnymi, przejawiający wielki muzyczny talent. Choć żyje w latach 50. śpiewa o czasach Wielkiego Kryzysu - tradycji, do której amerykański folk w swoich początkach najczęściej się odnosił. Gdy pytają go jak się nazywa – odpowiada, że Woody Guthrie. Swego czasu był to bardzo znany muzyk, prekursor folku, pierwszy mistrz Boba Dylana. W jednej ze scen widzimy jak chłopak odwiedza chorego idola w szpitalu dla umysłowo chorych. Był taki epizod w życiu Dylana.

Widzimy dwudziestokilkuletniego buntownika Jacka Rollinsa, którego kocha młodzież. Śpiewa protest songi przeciw obojętności współczesnego świata, mieszczan, establishmentu na nieszczęścia, które tych grup nie dotyczą. Gdy wyższe warstwy społeczne zechcą go adoptować, uznać za swojego, zacznie się buntować, nie będzie chciał być z tym światem utożsamiany. Dla wielu jednak ze swoich fanów zdradzi ideały.
 



Pop-artowski wizerunek Dylana, autorstwa Jima Linwooda.


Na początku jednego z koncertów na scenie pojawia się Jude Quinne (znakomita aktorsko, ale przede wszystkim wokalnie, Cate Blanchett) i szokuje publiczność mocnym gitarowym graniem, będącym wynikiem fascynacji europejskim rockiem. Tym razem zostaje uznany za zdrajcę muzyki folkowej. Widzimy jak jego menadżer podczas tegoż koncertu próbuje siekierą porozcinać kable (słynna anegdota dotycząca występu na Newport Folk Festival). Podczas kolejnych koncertów publiczność gwiżdże i buczy. Artysta stara się więc grać jeszcze głośniej. Chce być głośniejszy od przeszkadzającej publiczności.

Quinne jest też nękany przez dziennikarzy chcących zmusić go do wzięcia odpowiedzialności za to jak, przez kogo i do jakich celów, jego teksty są rozumiane i używane (np. Czarne Pantery). Artysta wyznaje, że nie czuje się niczyim głosem (Dylan otwarcie przyznał się do tego w wydanej na początku XXI wieku biografii). Pełniący funkcję komentatora wydarzeń Arthur ujmuje to jeszcze dobitniej mówiąc, że najlepiej nic nie tworzyć, aby ludzie nie mogli tego źle zinterpretować.

Kolejne trasy koncertowe, alkohol, narkotyki prowadzą do zapaści. Quuine znika z życia publicznego. Komplikuje się także życie prywatne artysty. Widzimy jak inne alter ego Dylana - „gwiazda elektryczności” – Robbie, traci kontakt ze swoją rodziną. Traci panowanie nad sobą i swoim życiem. Nie godzi się z wkraczaniem paparazzich w jego życie prywatne. Nie chce pozwolić, aby stało się ono własnością publiczną.

Podczas próby ucieczki od blichtru i sławy poznajemy już kolejną postać. Mieszkającego gdzieś „na końcu świata” Billy’ego. Nie szuka on sławy, a spokojnego życia. Angażuje się jednak w ochronę środowiska naturalnego i małej osady, gdzieś na odludziu. Miasteczko ma zostać zrównane z ziemią, by na jego miejscu mogła powstać autostrada. Billy zostaje rozpoznany, ponownie musi uciekać.

Zawsze zastanawiające, może nawet kontrowersyjne, jest realizowanie filmów będących biografiami ludzi żyjących. I tutaj los bohatera bardziej jest urwany niż dokończony. Nie pozostawia to jednak niedosytu.

W czołówce filmu widzimy jak pojawiają się pojedyncze litery. Ostatecznie tworzą tytuł filmu, ale jednocześnie pokazują jak wiele może się w nim kryć słów – on, jej, tu, tam. Trudno dokładnie oddać też znaczenie samego tytułu. To efekt zamierzony. Trudno bowiem dookreślić osobowość, wpływ, zamknąć sens twórczości wielkiego artysty - ukrytego bohatera tego filmu. Dlatego, że żyje i tworzy. Ponieważ ciągle ucieka, zmienia się i odmawia komentowania własnej twórczości.

Dzięki formalnemu zabiegowi nadającemu cechy Boba Dylana sześciu różnym postaciom film staje się jednocześnie metaforą wieloznaczną. Oglądamy historię amerykańskiej muzyki ostatniego pięćdziesięciolecia. Jednocześnie przecież także przemiany amerykańskiego społeczeństwa, jego różne warstwy, a nawet koleje życie, które mogą spotkać każdego człowieka. Od uciekiniera w świat fantazji typowy dla dziecka, przez buntownika, który wierzy, że może zmienić świat jeśli tylko osiągnie odpowiednią pozycję, po człowieka ową pozycją zmęczonego, próbującego od niej uciec. Wszystko to są nurty obecne w amerykańskiej myśli społecznej. Może być więc to także metafora Stanów Zjednoczonych.