Odpowiedź o wschodzie słońca

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 11.08.2009 11:31

Nowy film Krzysztofa Zanussiego „Rewizyta” to odwiedziny u bohaterów jego poprzednich filmów po 40 latach. Młody Marek Kudełko - Stefan z ostatniego „Serca na dłoni” - wypytuje ich o sens życia. I dowiaduje się, że z tym musi poradzić sobie sam.

Odpowiedź o wschodzie słońca Zdjęcia Studio Filmowe TOR

O tym filmie warto mówić z perspektywy genialnej pointy. Niedoszły kilkukrotny samobójca – bohater „Serca na dłoni” – stoi na szczycie dźwigu. Ekipa ratownicza krzyczy przez megafon, żeby powstrzymał się od skoku: „Życie jest tylko jedno, potem nic nie da się zrobić”. Ale kiedy ratownicy docierają na górę, słyszą, że młody człowiek wcale nie zamierzał się zabić. – Chciałem tylko zobaczyć wschód słońca – tłumaczy. – To dlaczego nam pan tego nie powiedział? – denerwują się. – A kogo to obchodzi? – wzrusza ramionami. Pod ich nogami rozciąga się Warszawa.

Ten krótki dialog stanowi niezwykłą przeciwwagę dla obszernych dyskusji prowadzonych przez Stefana z bohaterami poprzednich filmów Zanussiego. Jest w nim lapidarna konstatacja – warto żyć. I przejmujące wyznanie młodego poszukiwacza mądrości, że każdy, nawet ze swoim zachwytem nad pięknem życia i kolejnym wschodem słońca, pozostaje sam. Emocje, które przeżywa bohater, można położyć na szali, która zrównoważy ciężar intelektualnych i życiowych rozważań o sensie istnienia prowadzonych przez cały film. Co jest ważniejsze – dociekanie prawdy o życiu, czy jeden błysk radości z tego, że się żyje? A tak na marginesie, dla zapisujących emocje poetów to porażająca chwila wiedzy o tym, jak ulotne i nieważne dla innych są ich odkrycia.

Starsi niezwyciężeni
Stefan z „Serca na dłoni” odwiedza bohaterów „Życia rodzinnego”, „Barw ochronnych” i „Constansu”. Ci, którzy nie widzieli filmów, mają szansę poznania ich istotnych fragmentów. Zajrzenia w przeszłość inaczej przedstawioną – fotografowaną, kadrowaną, opowiadaną, bo nad dawnymi obrazami pracowali inni realizatorzy. W tamtych, znajdujących już swoje miejsce w historii polskiego filmu, obrazach wciąga nas pełna kolorów i akcji fabuła. W wątkach współczesnych dominują ascetyczne, kręcone kamerą z ręki, postacie odpowiadających. Spotkanie po 40 latach to rejestrowane – jak w dokumencie – rozmowy o tym, co było ważne w poszczególnych biografiach bohaterów minionych czasów. Ale to właśnie intelektualne tropienie ma pomóc Stefanowi w znalezieniu sensu własnego życia. Młody człowiek przyznaje, że nagrywa te rozmowy dla siebie.

Każda odpowiedź może być kluczem potrzebnym do otwarcia kolejnej furtki. Ta konwencja przypomina sceny rozmów z wybitnymi intelektualistami w „Iluminacji”. Tyle że tu zastępują ich fikcyjne postacie, odpowiadające słowami scenariusza. Ale czy tylko? Odpowiadają też swoim zmienionym po latach ciałem, nieustannie dopasowującym się do kształtów „drugiej przestrzeni”, w którą każdy musi kiedyś wejść. Bezbronnie wydani na rzeź kamery odpowiadają z całą mocą ludzi, którzy nadal mają ochotę żyć. Choć budzi się wątpliwość, jaki sens ma pytanie o drogę tych starych, czasem śmiesznawych, to znów tragicznych ludzi? Ich ciała się zestarzały, a własne recepty na życie nie uchroniły ich przed tym, że znaleźli się w domu starców, szpitalu, w swoich mniej lub bardziej skromnych mieszkaniach.

Czy udało im się tylko to, że swoje przeżyli i teraz mogą opowiedzieć o sobie? Czy największym zwycięstwem jest samo życie, z którego nadal nie chcą się wyprowadzić? Na marginesie – przejmująca jest ostatnia rola Zbigniewa Zapasiewicza, grającego w „Barwach ochronnych” docenta Jakuba Szelestowskiego, dziś profesora. Zagrał go krótko przed śmiercią, szczęśliwie ocalony spośród grona wybranych do rozmowy. Jak zwykle znakomity, buntujący się przeciw schematycznemu myśleniu, odpowiadający ciętymi ripostami na pytania interlokutora. To on każe mu kierować kamerę na twarz, kiedy Stefan zadaje mu pytania. Bo przecież odpowiadający zawsze jest jakimś dalszym ciągiem pytającego, a rozmowa to interakcja, dlatego trzeba kontrolować to, jak się pyta.

Radość Stefana
Zapasiewicz, podobnie jak inni starzy bohaterowie, pyta o kondycję młodego człowieka i nie dopuszcza do swoich tajemnic. „To przecież moje życie, moje recepty, każdy musi swoje przeżyć sam” – mówi. W „Rewizycie” po latach spotykamy bohaterów „Życia rodzinnego”. Zwariowaną Bellę (Maję Komorowską), która spuszcza się po linie z drzewa, żeby przywitać kolegę brata Marka (Jan Nowicki). Jej brata Wita – Daniela Olbrychskiego, spotykającego się z ojcem alkoholikiem (Jan Kreczmar), który się go wyrzekł. Dziś Bella mieszka w ekskluzywnym domu opieki i opowiada o nieudanych inwestycjach finansowych i życiowych. „Do ludzi trzeba mieć cierpliwość” – śmieje się. Obrusza się, kiedy rejestrujący jej wypowiedzi kamerą człowiek pyta: „Jaka pani była?” – „Przecież jeszcze jestem”. Jest także jej brat, przebywający na leczeniu szpitalnym z charakterystycznym tikiem na twarzy – spadkiem po ojcu alkoholiku. Jest przyjaciel Marek – dający sobie radę w interesach.

I wspomniany już prof. Szelestowski z „Barw ochronnych” – kiedyś sceptyk potrafiący ustawić się dzięki PZPR, teraz traktujący życie bardziej serio. Jest też Witold – bohater „Constansu”, grany przez Andrzeja Bradeckiego. Najbardziej ze wszystkich szlachetny w swoich wyborach. Dawniej, przed „Solidarnością”, zmagający się z realiami życia, podczas gdy jego przyjaciele z pracy, i nie tylko, nie okazywali się solidarni. I jego żona (Małgorzata Zajączkowska), pamiętająca inaczej niż mąż chwile ich ważnych życiowych wyborów. Widać, że „przesłuchiwani” bohaterowie są zmęczeni. Widać, że życie nie oszczędziło ich ideałów i ciał. Ale widać też, że to spotkanie po latach ma sens. Niedoszły samobójca na końcu cieszy się, że dane mu jest brać udział razem z nimi w spektaklu istnienia. Przed bohaterami minionej epoki czasy stawiały inne wyzwania. On może po prostu cieszyć się życiem.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo