Stalinizm fotogeniczny

Edward Kabiesz

publikacja 09.11.2009 12:56

"Rewers" Borysa Lankosza dowodzi, że stalinizm jest fotogeniczny. W kinie.

Stalinizm fotogeniczny Na zdjęciu Agata Buzek i Marcin Dorociński.

Wydawało się, że po 1989 roku rozpocznie się filmowy rozrachunek z ponurym dziedzictwem PRL. Tak się jednak nie stało. Filmów rozliczających się ze stalinowską spuścizną powstało niewiele. Temat ten właściwie zaistniał na szerszą skalę w polskim kinie dopiero w ostatnich latach.

Czarne i białe
Nagroda dla Borysa Lankosza na festiwalu polskich filmów w Gdyni była jak najbardziej zasłużona. Debiutujący w filmie fabularnym Lankosz pokazał naprawdę kawał dobrego kina. Na sukces złożyło się wszystko to, co decyduje o powodzeniu każdego filmu, czyli scenariusz, doskonała gra żeńskiego aktorskiego tercetu – Agaty Buzek, Krystyny Jandy i Anny Polony oraz Marcina Dorocińskiego, występującego w ważnej roli drugoplanowej, a także talent reżysera, który zaproponował zabawę filmowymi konwencjami.

Ale nie jest to zabawa dla samej zabawy, bo twórcy udało się pokazać sporą część prawdy o Polsce początku lat 50. Lankosz zaufał widzowi i jego inteligencji. Podjął jednocześnie ryzykowną decyzję, opowiadając w konwencji filmu czarno-białego. Jak się okazało, była to decyzja trafna. Od pierwszego kadru, nawiązującego do przeszłości, narzucił w ten sposób widzowi ponurą atmosferę przełomu lat 40. i 50. Zastrzeżenia budzi natomiast wątek współczesny filmu. Wydaje się banalny i nie całkiem potrzebny.

Wyspa w mroku
„Rewers” rozgrywa się w dwóch planach czasowych. Współcześnie i na początku lat 50. Sabina, główna bohaterka, czeka na odwiedziny syna, mieszkającego od lat w USA. We wspomnieniach wraca do roku 1952. Pracowała wtedy w jakimś dużym wydawnictwie, w dziale poezji opanowanym przez niezbyt atrakcyjne urzędniczki. Kapitalne są sceny, w których odbierają one telefony, przedstawiając się: „tu poezja”.

Mieszka z matką i babcią (w tej roli znakomita Anna Polony), których marzeniem jest, by wreszcie wyszła za mąż. Nie jest to sprawą prostą, bo życie Sabiny upływa między biurem a mieszkaniem. Ewentualni kandydaci na męża nie spełniają jej oczekiwań, aż wreszcie poznaje kogoś, kto budzi jej zainteresowanie. Bronisław pojawia się w niezwykłych okolicznościach i w jeszcze bardziej nieoczekiwanych okolicznościach schodzi ze sceny. Ale to spotkanie na zawsze w sposób dramatyczny zmieni życie Sabiny i jej bliskich.

Film Lankosza, w odróżnieniu od innych obrazów poświęconych temu samemu okresowi, opowiada o zwykłych ludziach, a nie o bohaterach. W przypadku Sabiny jest to opowieść o próbie normalnego życia w czasach, kiedy wydawało się to niemożliwe. Trzy kobiety tworzą w swoim mieszkaniu swoisty azyl, wyspę, na którą wydarzenia z zewnątrz zdają się nie mieć wpływu.

To takie przedłużenie życia opartego na kultywowanych od pokoleń rodzinnych wartościach. Dopiero wtargnięcie w ten wyizolowany świat Bronisława burzy zbudowany z wysiłkiem ład. Film Lankosza to gatunkowa mieszanka, nacechowana pieczołowitym realizmem, który finezyjnie ewoluując w stronę czarnego filmu, komedii absurdu i groteski, potrafi jednocześnie oddać grozę tamtych lat.

W lżejszym tonie
Film Borysa Lankosza opowiada w tonie lżejszym niż większość głośnych, mniej lub bardziej, udanych produkcji. Krótką listę filmów nawiązujących do okresu stalinizmu zdominowały obrazy utrzymane w tonie martyrologicznym. Nic w tym zresztą dziwnego. Trudno kręcić komedie o jednym z najgorszych momentów w historii Polski. Komedie wojenne również zaczęły powstawać dopiero po latach, kiedy można było spojrzeć z dystansem. Jednak film Lankosza, twórcy, który urodził się w 1972 roku, a więc nie zna stalinizmu z autopsji, jest znakiem, że być może już wkrótce w polskim kinie zacznie rozdawać karty pokolenie twórców, którzy ten okres potraktują bez biograficznych obciążeń. Jednak nie należy zapominać, że takie podejście do tematu zapoczątkował Krzysztof Zanussi swoim „Cwałem”.

Nakręcony w 1995 roku „Cwał” miał być, jak wspominał reżyser, drugim filmem w jego dorobku. Miał powstać zaraz po zrealizowanej w 1969 roku „Strukturze kryształu”. Powstał dopiero ponad ćwierć wieku później, wzbudzając kontrowersje. Bo jakże to: komedia o czasach, w których żyło się w ciągłym strachu, czasach terroru? To był także film o próbie przetrwania w świecie kłamstwa i przemocy. Pokazywał schizofrenię czasów, w których przyszło żyć bohaterom, czego przykładem była bohaterka „Cwału”.

Ciotka Idalia nienawidziła komunistów, a jednocześnie nawiązywała z nimi znajomości, tłumacząc, że tylko koniom nie wolno kłamać. W tym samym roku co „Cwał” powstał „Pułkownik Kwiatkowski” Kazimierza Kutza, który także, mimo komediowego tonu, nie zacierał okrucieństwa epoki. Nawiasem mówiąc, absurdy PRL-u jak do tej pory najlepiej chyba uwydatniły filmy Stanisława Barei. Ostateczny bilans rozrachunków ze stalinizmem, przynajmniej w kinie, nie został jeszcze zamknięty. Na razie nie jest zbyt imponujący, bo filmów tych jest niedużo. Pocieszające, że od kilku lat powstaje ich coraz więcej. Ale białych plam nie brakuje.