Nigdy się nie cofali

Edward Kabiesz

publikacja 22.12.2009 09:43

Każde zwycięstwo nad templariuszami i, jak to określał sekretarz Saladyna, ich „towarzyszami zła”, czyli joannitami, było dla muzułmanów powodem do wielkiej radości. Według muzułmańskich kronikarzy, zakony rycerskie stanowiły największe zagrożenie dla islamskich armii.

Nigdy się nie cofali W tej superprodukcji sceny batalistyczne nie imponują rozmachem. Foto: KinoŚwiat

W latach 30. ubiegłego wieku Zofia Kossak stworzyła znakomitą, chociaż nieco zapomnianą już trylogię poświęconą dziejom walki o zajętą przez muzułmanów Ziemię Świętą. „Krzyżowcy”, „Król trędowaty” „Bez oręża” przedstawiały dzieje powstania i upadku Królestwa Jerozolimskiego, pokazując powody i następstwa krucjat. Temat wypraw krzyżowych fascynował wielu pisarzy. Powstawały zarówno powieści, dla których historia była tylko tłem sensacyjno-przygodowych perypetii bohaterów, jak i powieści z wyższej półki, czego przykładem jest wydana u nas w latach 80. trylogia francuskich pisarzy Pierre’a Barreta i Jeana-Noela Gurganda „Turnieje Boże”.

Kolejni „Krzyżowcy”
Opublikowana w tym roku przez wydawnictwo Videograf II saga Jeana Guillou nosi nieco mylący polski tytuł „Krzyżowcy”, bo tylko jej środkowa część „Rycerz zakonu templariuszy”, dotyczy bezpośrednio historii krucjat. Pozostałe części trylogii: „Droga do Jerozolimy” i „Królestwo na końcu drogi” opowiadają o początkach kształtowania się szwedzkiej państwowości na przełomie XI i XII wieku. Niknąca w mroku i niezbyt dokładnie zbadana historia walk o władzę nad rywalizującymi ze sobą klanami stanowi tło dla opowieści o niezwykłej miłości Arna i Cecylii.

Jean Guillou jest znany z lewackich i często budzących skrajne kontrowersje poglądów. Wywołał skandal, kiedy wyszedł z targów książki w Goeteborgu podczas trzech minut ciszy w hołdzie ofiarom z 11 września. Był oskarżany także o współpracę z KGB i tajnymi służbami Szwecji, manifestuje swój niechętny stosunek do Izraela i USA. W swojej trylogii nierzadko krytycznie przedstawia ludzi i instytucje Kościoła tamtych czasów. To, co przeżywa skazana na pokutę w klasztorze Cecylia, przypomina jako żywo opowieści o siostrach magdalenkach. Guillou docenia jednak wkład, jaki wniosły klasztory i zakony w rozwój cywilizacyjny, kulturalny i społeczny Skandynawii.

Najdroższa porażka
Nakręcony na podstawie imponującej rozmachem powieści film, który obecnie trafił do naszych kin, jest niestety nieudany. „Templariusze. Miłość i krew” Petera Flintha zawodzą na całej linii. Reklamowany jako najdroższy film w historii skandynawskiej kinematografii okazał się chyba jej najdroższą porażką. Już sam ambitny zamiar przeniesienia trzech opasłych tomów na ekran był ryzykowny. Mnogość powieściowych wątków, opisów politycznych intryg, uczt i życia codziennego zarówno arystokracji, jak i zwykłych ludzi sprawiała, że reżyser musiał dokonywać ostrej selekcji. I dokonał, ale tak, że oglądamy kalejdoskop obrazów, który dla nie znającego powieści widza jest kompletnie niezrozumiały. Brakuje tu dramaturgii, napięcia, nie znamy motywacji działań bohaterów ani kontekstu, w jakim rozgrywają się przedstawione na ekranie wydarzenia. Do tego doszedł jeszcze niefortunny wybór odtwórcy głównego bohatera. Joakim Natterqvist w roli Arna jest kompletnie nijaki, chociaż być może to nie tylko jego zasługa. Po prostu scenariusz nie dawał mu szansy na stworzenie pełnokrwistej postaci. Film trwa ponad dwie godziny i są to godziny stracone.

Oczyścił ziemię
Arn, bohater powieści i filmu, jest templariuszem. Guillou, chociaż czasem popuszcza wodze fantazji, nie poszedł śladem mitycznych legend o tajemnicach templariuszy. W powieści przedstawia życie rycerzy zakonnych z dużą dozą realizmu, chociaż, z wyjątkiem Arna, bliżsi są mu chyba Saraceni. Natomiast po obejrzeniu filmu trudno domyślić się, kim naprawdę byli templariusze. I dlaczego tak bardzo obawiał się ich przeciwnik. O uczuciach, jakie żywili muzułmanie do templariuszy, świadczy znamienne wydarzenie. Kiedy w 1187 r. w bitwie pod Hittin, którą oglądamy w filmie, Saladyn rozbił armię Królestwa Jerozolimskiego, wziął do niewoli ówczesnego króla i wszystkich najważniejszych dostojników. Saladyn wykupił pojmanych przez swoich wojowników templariuszy i joannitów. Następnie zaproponował im przejście na islam, a kiedy odmówili, muzułmańscy duchowni i teolodzy ustawili się w kolejce, by ich po kolei ściąć. Podobno po egzekucji Saladyn powiedział: „Oczyściłem ziemię z tych dwóch nieczystych zakonów”.

Dlaczego tak potraktowano rycerzy zakonnych? Stanowili najważniejszą siłę zbrojną Królestwa Jerozolimskiego. Przeciwników przerażała skuteczność bojowa Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, bo tak brzmiała pełna nazwa zakonu. Powstałe w wyniku I krucjaty Królestwo Jerozolimskie nieustannie cierpiało na brak żołnierzy. Dlatego zakony rycerskie uzyskały tam tak wielkie znaczenie. Rezydowały na miejscu, utrzymywały i broniły wioski oraz twierdze, które otrzymywały, kupiły lub zbudowały. Według historyków, zakony templariuszy i joannitów mogły wystawić po 300 braci-rycerzy i tzw. sierżantów, a także najemników. Zamki dawały schronienie braciom zakonnym i ich dzierżawcom w czasie najazdów nieprzyjaciela.

Nie tylko walczyli
Rola templariuszy w rozgrywających się wtedy bitwach była często decydująca. W czasie jednej z wypraw Saladyna na Jerozolimę, kiedy wydawało się, że nastąpi ostateczny kres państwa krzyżowców, to dzięki imponującemu natarciu jazdy templariuszy wielokrotnie liczniejsza armia muzułmańska poniosła klęskę pod Montgisard. Oddaliło to utratę Jerozolimy jeszcze na kilka lat. Zakony rycerskie specjalizowały się przede wszystkim w sztuce walki konnej. Niesamowita dyscyplina, jaką potrafili utrzymywać w boju, była ujęta w regule, która nakazywała utrzymywanie szyku i walkę w grupie, a nie poszukiwanie indywidualnej chwały. Templariusze mieli ściśle określone procedury akcji wojskowych, ujęte w odpowiednich artykułach. Podczas ataku taki ścisły szyk siał zniszczenie w szeregach wroga.

„Szli do ataku w szyku i bez hałasu, jako pierwsi rzucali się w wir walki i z większym impetem niż inni. Szli pierwsi, a wracali ostatni i zawsze czekali na rozkaz swego mistrza. …nigdy się nie cofali, albo przedarli się przez wroga, albo ginęli”. Tę relację współczesnego świadka jednej z bitew z udziałem templariuszy przytacza Helen Nicholson w swojej książce „Rycerze templariusze”. Podczas bitwy mały, zdyscyplinowany oddział uderzający nawet w wielokrotnie liczniejszego wroga, jak pod Montgisard, a później np. Damiettą, w odpowiednim miejscu i czasie mógł decydować o jej wyniku.

Niektórzy współcześni uważali templariuszy za przesadnych fanatyków. Ale i oni, i inne zakony rycerskie nie tylko walczyły z muzułmanami. Utrzymywano z nimi stosunki dyplomatyczne. Wiadomo, że templariusze przyjaźnili się z arabskim kronikarzem Samą ibn Munkiem, któremu pozwalali się modlić w bocznej kaplicy meczetu al-Aksa. Kontakty dyplomatyczne i szacunek dla wrogów stanowiły element ich walki w obronie chrześcijaństwa w Ziemi Świętej. Rozejmy z muzułmanami umożliwiały zresztą tak długie przetrwanie państwa krzyżowców. Z perspektywy lat widać, jak wiele zrobiły zakony rycerskie, a szczególnie templariusze, dla państwa krzyżowców w Ziemi Świętej. Kryzys przyszedł wraz z jej utratą, a śmiertelny cios zadał im bezwzględny Filip IV Piękny, który doprowadził do rozwiązania zakonu na podstawie spreparowanych zarzutów. Ale to już inna historia.