Jestem, gdy jestem dobry

ks. Andrzej Turek

publikacja 26.03.2009 11:49

Mówił, że żył w wieku nawiedzonym przez szatana. Ale testament, jaki zostawił z traumatycznych doświadczeń, można streścić jednym zdaniem: ceńcie życie i czyńcie dobro.

Jestem, gdy jestem dobry Foto: ks. Andrzej Turek

W Tarnowie, od ubiegłego roku, stoi pomnik Roman Brandstaettera, wybitnego literata wywodzącego się z tego miasta. Mistrz trzyma w dłoni wolumin z wersami ze swego ostatniego poematu „Pieśń o Bożych Zegarach”.

Utwór jest przejmującą rozmową poety z jego zmarłą żoną; to właściwie rozdzierający lament, w którym ból i żal mocują się z wiarą, rozpaczliwym szukaniem sensu życia, miłości i twórczości, przemijania i nieutuloności śmierci. Po dramatycznej wewnętrznej walce zjawia się żona – emisariuszka samego Boga. Przychodzi z kojącym przesłaniem przypominającym prawdę o Bożej Opatrzności, która z miłością kieruje wszystkim. Rena pociesza udręczonego męża, że wszystko dzieje się zgodnie z wolą Bożą, we właściwym czasie, bo zawsze odpowiednią godzinę biją Boże zegary.

Boże zegary wskazują nam teraz czas troski o życie (tak brzmi hasło bieżącego roku duszpasterskiego) oraz czas wielkopostnych przemyśleń i nawróceń. W tych dwóch czasach: refleksji nad misterium życia i przemiany na lepsze, dobrym przewodnikiem może stać się Boży zegarmistrz, Roman Brandstaetter.

Jeźdźcy otchłani
Autor „Jezusa z Nazarethu” miał najeżony trudami i paradoksami życiorys. Żyd, przedwojenny syjonista, po II wojnie, jako czterdziestoletni mężczyzna, staje się katolikiem i Polakiem. Przez chrzest w Kościele katolickim w oczach swych żydowskich ziomków zyskał miano „zdrajcy” – tym większego, iż twierdził, że jako katolik stał się lepszym, prawdziwym Żydem. Przy tym, ze względu na judejski rodowód, który pielęgnował zawsze, nie wszystkie katolickie oczy darzyły Brandstaettera życzliwym wejrzeniem.

Poznał los tułacza, smak głodu i gorycz życiowych rozczarowań. Wojna zabrała mu krewnych i znajomych, spalonych przez Niemców w obozach zagłady. Choć przebaczył – shoah nosił w sobie zawsze jako krwawiącą ranę. Podobną raną była pamięć gehenny polskiego narodu, poddanego niemieckiej i sowieckiej kaźni. Doznał zła hitleryzmu i komunizmu, który katolickiego twórcę prześladował przez całe życie. Autor „Dnia gniewu” mówił, że żył w wieku nawiedzonym przez szatana, kiedy apokaliptyczni jeźdźcy otchłani siali śmierć na skalę przemysłową.

Święty dar życia
Poniekąd na przekór temu, co widział i przeżył, Brandstaetter stał się żarliwym piewcą życia. Zbiór swych autobiograficznych opowieści otwiera wierszem-modlitwą, będącą afirmacją wszelkiego istnienia, hymnem pochwalnym na cześć życia:

Święta Maryjo,
Niebieski atrybucie Obecności Pańskiej,
Okaż nam miłosierdzie.

Módl się za życie na ziemi,
Módl się za trwanie rodzaju ludzkiego,
Módl się za życie przyrody,
Módl się za życie wszelkich zwierząt,
Módl się za życie wszelkich zbóż,
Módl się za życie drzew,
Krzewów, kwiatów i traw,
Módl się za życie na ziemi,
Módl się za życie.

Módl się za życie wód,
Za wszystko, co one zawierają,
Za życie mórz, jezior, rzek i potoków,
Módl się za życie powietrza, tlenu i ozonu,
Za życie chmur,
Za życie deszczów, za życie śniegu,
Módl się za życie na ziemi.

I za życie naszej wiary
I za życie naszej nadziei,
I za życie naszego sumienia,
I za życie nasze po śmierci.

Módl się za życie.

(„Litania ekologiczna do Najświętszej Maryi Panny”).

Litania, choć nazywa się „ekologiczna”, zawiera motywy, które wielu współczesnych ekologów czy różnego autoramentu humanistycznych działaczy pro life, lekceważy albo wprost zwalcza. Przede wszystkim widać w niej hierarchię ważności: na początku ziemskich istnień znajduje się trwanie rodzaju ludzkiego; życie gatunku homo sapiens jest wartością naczelną, nieporównywalnie ważniejszą niż wegetacja żab czy traw. Życie ludzkie jest wartością samą w sobie. Brandstaetter, esteta rozmiłowany w dobrach kultury, nie pozostawia w tym względzie złudzeń. W „Fauście zwyciężonym” wyznaje:

Nie ma takich dzieł,
Które zdołają okupić śmierć ludzi.
Za jeden ludzki żywot oddam wszystkie
Tercyny Danta, preludia Chopina,
Wszystkie posągi Michała Anioła
I fugi Bacha, i myśli Pascala.
Ludzkiemu życiu trzeba znów przywrócić
Straconą wartość.

Brandstaetterowa ekologiczna litania wskazuje też, że drabina życia ma swój szczyt – jest nim życie wewnętrzne (sumienie), życie duchowe, religijne, które nie kończy się wraz ze śmiercią na ziemi. Prośba o orędownictwo Bożej Rodzicielki uświadamia, że życie to dar najświętszego Boga, przejaw Jego obecności i akt nieustannie ponawianej łaski – dlatego życie jest święte.

Miara człowieczeństwa
Prorok z Tarnowa podkreślał, że Bóg jest samoobjawiającym się dobrem, że dobro jest sercem Biblii. Dla chrześcijanina oznacza to, że czynienie dobra, bycie dobrym to naczelny obowiązek życia, obejmujący całokształt zachowań. To normatywna konsekwencja wiary w świętość i Bożą genezę życia. Dobroć stanowi esencję istnienia, miarę i porękę człowieczeństwa. W jednym z utworów wyraził to Brandstaetter wprost; podejmując i modyfikując znany wątek kartezjańskiej filozofii sformułował on nową zasadę ontologiczno-etyczną, w której „myślę, więc jestem”, zostało zastąpione przez „czynię dobro, więc jestem”:

Albowiem tylko wówczas
Jestem,
Gdy jestem dobry.
Oto jedyna miara
Mojego człowieczeństwa
I istnienia.
(„Psalm o trzcinie”).

Jan Grzegorczyk trafnie diagnozuje, że cały zobaczony i doświadczony przez autora „Kasandry” koszmar epoki owocował w nim właściwie jednym naczelnym pragnieniem: bycia dobrym. Po wojennych i powojennych doświadczeniach życia Brandstaetter mógł stać się wszystkim: agnostykiem, ateistą, nihilistą czy jakimś furiatem. I pewnie sam przed sobą zdołałby to jakoś uzasadnić. Znalazłby się też zapewne spory zastęp badaczy, dyżurnych autorytetów z tytułami, który by go również skwapliwie wytłumaczył i usprawiedliwił. Na co dzień jesteśmy świadkami podobnych tłumaczeń.

Ludzie patrzą na siebie z wilka, kąsają się i pożerają – ale cóż się dziwić: stresogenny wszechobecny kryzys finansowy; jakiś nastoletni wariat zmasakruje lub ukatrupi kolegę albo wielu kolegów i koleżanek; cóż się dziwić: napięcia wieku dojrzewania, mass media, trudne dzieciństwo, mógł mieć (nieleczone) ADHD, do szkoły pod górkę albo kieszonkowe w złotówkach zamiast w euro… Więc nie miał wyjścia: musiał się sfrustrować i wyładować. Judeochrześcijanin z Tarnowa jest jak policzek dla tego typu pośpiesznie łatwych rozgrzeszeń złych ludzi i zachowań. Swym życiem, twórczością mówi mocno i jednoznacznie: widziałem zło, więc czynię dobro. Tym samym udowadnia, że człowiek nie jest niewolnikiem biologii czy historii albo wypadkową bezwarunkowych odruchów.

Objaw bliźnim Boga
„Przyszliśmy na ten świat po to, aby wypełnić obowiązek dobroci wobec wszystkich i wszystkiego, co nas otacza. Trud każdego z nas jest niezastąpionym wkładem w potężną budowę ludzkości, którą uświęcamy za pomocą dobroci, a równocześnie sami jesteśmy uświęcani przez dobroć naszego otoczenia. Działając źle i popełniając zło, niszczymy dzieło Dobrego i Pięknego Pasterza, przeczymy Mu, niszczymy Go. Bóg jest wieczny, ale moim obowiązkiem jest potwierdzać co chwila Jego istnienie. Jak? Dobrocią, którą okazuję mojemu bliźniemu” – taki cel ludzkiego życia kreśli Brandstaetter w „Kręgu biblijnym”.

Tekst ów warto by uczynić kanwą wielkopostnych zamyśleń, decyzji i działań. Wpatrujemy się teraz intensywnie w ukrzyżowanego Zbawiciela, czyli jak pisał tarnowski poeta, w oblicze „umęczonego Dobra, przyobleczonego w Ciało, które wisząc na drzewie, jak gąbka wsysało w siebie całe zło ludzkie i istnieniem swoim uzdrawiało człowieka”. Jeśli przeżywanie Wielkiego Postu nie owocuje u nas przemianą życia, jeśli po spowiedziach, wzruszeniach Gorzkich Żali czy Drogi Krzyżowej nie stajemy się realnie lepsi, nie czynimy więcej dobra, to, zaiste, mało są sensowne te nasze modły, marnotrawiona zbawcza godzina łaski!

Roman Brandstaetter twierdził, że zawsze właściwą godzinę wskazują Boże zegary. W obecnej dobie pokus eksperymentowania na życiu, promowania aborcji i eutanazji zegar Bożego czasu wskazuje nam konieczność jeszcze większej troski o życie i bardziej konsekwentnego nawrócenia w kierunku dobra. Tak zdaje się mówić katolicki Rabbi stojący w Tarnowie przy styku placu Rybnego i ulicy Wałowej.