Czy filozofia może być "sposobem na życie"?

ks. Michał Heller

publikacja 05.05.2009 11:12

Jeżeli stawiam takie pytanie, to przynajmniej dopuszczam myśl, że filozofia może być „sposobem na życie”. „Sposób na życie” to trochę zasłona dymna na coś znacznie poważniejszego niż „sposób”: cel życia, sens życia, pasja życia.

Czy filozofia może być "sposobem na życie"? Ksiądz Michał Heller. Foto: Jakub Szymczuk.

„Sposób” brzmi skromniej, bardziej na miarę naszych małych ambicji. Mam sposób na spędzenie wolnego czasu. Mam sposób na przechodzenie jezdni na ruchliwym skrzyżowaniu. Mogę mieć sposób na życie. Słowa są jak opakowanie: dobrze jest, by ładnie brzmiały, ale naprawdę ważne jest to, co znajduje się w środku. A więc jednak trochę jak cel i sens: ażeby można było przesycić treścią, zorganizować kierunek działania i być w gotowości, gdy trzeba wypełnić motywacyjną dziurę.

I także pasja. Niekoniecznie, i w każdym razie nie zawsze, w znaczeniu emocjonalnym. Ludzie miewają różne pasje: muzyka, zbieranie znaczków, podróże... Nie ma takiej pasji, która by dostarczała tylko chwile wzruszeń. Często pasja wymaga poświęceń. I jeżeli pasja jest prawdziwa, podejmuje się je bez większych kalkulacji.

Czy filozofia może być tym wszystkim? A może jeszcze czymś więcej? Bo filozofia, zgodnie ze swą grecką etymologią, jest przyjaźnią mądrości. A taka przyjaźń zobowiązuje. Pierre Hadot w swojej mądrej książce "Filozofia jako ćwiczenie duchowe" pisze: „A zatem prawdziwa filozofia w starożytności to ćwiczenie duchowe. Teorie filozoficzne są albo wprost oddane w służbę praktyki duchowej – jak w wypadku stoicyzmu i epikureizmu – albo wzięte jako przedmiot ćwiczeń intelektualnych, to znaczy praktyki życia kontemplacyjnego, które w końcu samo jest niczym innym niż ćwiczenia duchowe. Niepodobna więc zrozumieć teorii filozoficznych starożytności, nie biorąc pod uwagę tego konkretnego wymiaru nadającego im ich prawdziwe znaczenie”. Myślę, że dotyczy to nie tylko filozofii starożytnej Grecji, choć tam ten „etyczny wymiar” był deklarowany częściej niż gdzie indziej. Wystarczy tylko nieco uważniej przeczytać, nawet przypadkowo wybrane, pisma wielkich filozofów – takich jak Leibniz czy Kant – by się przekonać, że filozoficzne myślenie było dla nich wręcz sztuką religijną. Nie mówiąc o filozofach chrześcijańskich – Augustyn lub Tomasz z Akwinu – którzy czerpali swoją filozofię po prostu z rozmyślań mistycznych (co nie znaczy „wyzwolonych” z racjonalności). I dlatego ich filozofia gładko przechodziła w teologię. Dotyczy to (nawet w jeszcze większym stopniu) także myślicieli walczących w obronie ateizmu (Feuerbach, Engels, Marks). Nie trzeba zbytniej przenikliwości w lekturze, by się przekonać, w jak wielkim stopniu filozofia była dla nich religią.

Juliusz Domański w posłowiu do książki Hadota zauważa, że dopiero znacznie później spojrzenie na filozofię zostało wypaczone przez utożsamienie jej tylko z poznaniem i fakt ten „nas samych dziś zgoła nie dziwi” . Ale – dodajmy – to wypaczenie dotyczy tylko naszego spojrzenia na filozofię: prawdziwa filozofia zawsze jest i była „ćwiczeniem duchowym”. Juliusz Domański zaznacza, że kategoria „ćwiczeń duchowych” wcale nie każe nam „wyłączać z pojęcia filozofii żadnego z jej składników doktrynalnych i teoretycznych, do których wyłączności tak przywykliśmy w naszym współczesnym myśleniu. Nie ignoruje owych składników, lecz je wzbogaca”.

Nie znaczy to oczywiście, że filozofia w jakiś cudowny sposób jest zabezpieczona przed wypaczeniami. Zawsze byli i – coraz częściej – są myśliciele, dla których filozofia jest tylko zawodem i niczym więcej. Nie, niestety czasem jednak czymś więcej. Popper oskarżał Hegla, że był pierwszym filozofem na usługach reżimu (pruskiego). Nawet jeżeli to oskarżenie jest nieprawdziwe, to potem na pewno byli inni myśliciele, którzy wysługiwali się różnym reżimom. Istnieją też inne, mniejsze grzechy „zawodowych” filozofów: pogoń za popularnością, sensacją, „medialnością”. Ale myśliciel, który poświęca rzetelne poszukiwanie prawdy propagowaniu tego, co może zyskać poklask, niewiele różni się od reżimowego filozofa.

To są patologie i myśliciele, którzy im ulegają, przestają być filozofami, czyli przyjaciółmi mądrości. Stają się najczęściej przyjaciółmi swoich własnych interesów. Myśląc o filozofii jako „sposobie na życie”, możemy ich spokojnie wyrzucić poza nawias naszych rozważań. Wypada teraz zapytać: Co mam robić, ażeby filozofia stała się sposobem na moje życie? Jest kilka oczywistych metod, „ćwiczeń duchowych” – jak by powiedział Hadot. Są one oczywiste, ale by były skuteczne, trzeba je „dopuścić do głosu”, czyli praktykować.

Pierwszym z tych sposobów jest namysł. To zrozumiałe. Bez namysłu w ogóle nie ma filozofii, a jeżeli nawet jest gdzieś zapisana, to bez namysłu pozostanie martwa. Żeby ożyła, trzeba ją zamienić w myśl. Namysł można inaczej nazwać rozmyślaniem czy medytacją, lub nawet użyć odważniejszego określenia – kontemplacją filozoficzną. Niekoniecznie musi to być „rozmyślanie zorganizowane”, kiedy specjalnie wydzielamy na nie czas z innych zajęć i stosujemy jakieś metody wewnętrznego skupienia. Może to być namysł rozciągnięty w czasie, gdy na przykład podczas lektury uderzy nas jakaś myśl i potem powracamy do niej przy różnych okazjach. Czasem można rozmyślać między wierszami jakiejś lektury, na chwilę przerywając czytanie, choćby po to, aby przyswoić sobie jakąś myśl lub połączyć ją z treścią poprzednich zdań. I wtedy dobrze przeczytać sobie ten fragment tekstu jeszcze raz.

Jest też specjalny rodzaj „wirtualnego myślenia”, kiedy jakiś problem lub jakaś myśl pojawiła się już kilka razy w polu mojej świadomości, potem była już celowo przywoływana, aż wreszcie utrwaliła się tak bardzo, że nawet gdy o niej nie myślę, ona jakoś trwa w mojej świadomości, by w zupełnie nieoczekiwanej chwili wypłynąć na powierzchnię i, na przykład, olśnić swoją oczywistością. Takie „medytacje” możemy czynić nie tylko oddając się lekturze z zamiłowania, lecz także, dajmy na to, przygotowując się do egzaminu. Co więcej, ten rodzaj uczenia szczególnie polecam przyszłym filozofom. Treść przetrawiona w myśli łatwiej zapada w pamięć, niekiedy wręcz zastępuje trud zapamiętywania.

Medytacja w naturalny sposób związana jest z lekturą. Nie zawsze mamy umysł tak twórczy, by medytować bez pomocy tekstu. Myśl trzeba zapładniać nowymi treściami. Oczywiście nie wystarczy je sobie tylko przyswajać (choć i to niekiedy może być pożyteczne); należy je uzupełniać własną refleksją, przetwarzać we własną myślową substancję. Niekiedy jednak wątek lektury musi przeważyć nad wątkiem rozmyślania. Zawód filozofa jest nie do pomyślenia bez systematycznej lektury. Dobry filozof nie rozstaje się z lekturą, ona jest jego codziennym pożywieniem. Nie będę tu pisać o doborze lektury, to sprawa bardzo osobista. Wspomnę tylko, że – z grubsza rzecz biorąc – lektury dzielą się na obowiązkowe i dla własnej przyjemności. Oczywiście, dobrze jest, gdy te dwie klasy się pokrywają, ale nie często to ma miejsce. Trzeba jednak i w lekturach obowiązkowych znajdywać coś dla siebie. Nie tylko dlatego, że trzeba to przeczytać do egzaminu, do przygotowania wykładu, czy jako źródło do pracy naukowej. Nawet nudna lektura może stać się odskocznią do ciekawych myśli lub początkiem twórczego dialogu z autorem. Ale oczywiście lektura dla przyjemności, dla pasji, dla tego, że trudno się od niej oderwać, jest tym, co najbardziej wzbogaca. Do takich lektur, które kiedyś porwały, trzeba potem co jakiś czas powracać. Być może za drugim lub trzecim razem nie doznamy takiego intelektualnego uniesienia, ale na pewno odkryjemy w nich jakieś myśli, które przedtem uszły uwadze.

Jakąś lekturę trzeba mieć pod ręką. Na nocnej szafce przy łóżku lub w torbie podróżnej w pociągu lub autobusie. „Nie rozstawać się z książką” – to dobra zasada. Nigdy nie wiadomo, kiedy sytuacja zmusi nas do „wytracania czasu”. Spóźniony pociąg, odwołany lot, nieprzewidziane „okienko” w wykładach. Książka wyciągnięta z teczki nie tylko dotrzyma towarzystwa, ale także skutecznie skróci czas oczekiwania.

Muszę się tu okazać tradycjonalistą: Internet nie zastąpi książki. Owszem, bez Internetu dziś już trudno się obejść: gdy potrzebujemy szybkiej wiadomości, gdy musimy sprawdzić jakiś odsyłacz do literatury... Internet doskonale spełnia rolę podręcznej encyklopedii i tego, co Amerykanie nazywają „reference book”, ale nie jest w stanie zastąpić książki. Informacje zawarte w Internecie, choć niekiedy wyczerpujące, są na ogół płytkie, jakby pospieszne, zamiast nawiązywać intymny kontakt z czytelnikiem, zdają się mu mówić: „kup mnie”. Gdy poprawiam studenckie prace seminaryjne, zawsze zgaduję, czy dana praca została napisana w oparciu o informacje z Internetu, czy w oparciu o tradycyjną literaturę. Ilekroć porównywałem moje podejrzenia z bibliografią umieszczoną na końcu pracy, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się stwierdzić pomyłki.

W trakcie medytacji i lektury nie da się – i nie należy – unikać refleksji nad sobą. Filozofia i życie muszą spotkać się w tym, kto filozofuje. Filozofia może stać się sposobem na życie tylko pod warunkiem tego spotkania. Jednym z większych złudzeń, jakie grozi w tej dziedzinie, jest wyobrażenie, że filozofia może być źródłem nieustannych „natchnień”, przenikających nasze życie, jakimś rodzajem wzniosłej ekstazy. Owszem, przemyślenia filozoficzne powinny wzbogacać nasze życie wewnętrzne, ale nie spełnią swojego zadania jako „sposobu na życie”, jeśli nie dostarczą nam kryteriów do oceny swojego postępowania i jakichś, bodaj najogólniejszych, wskazówek, jak należy postępować w przyszłości. Być może dla wielu z nas będzie zaskoczeniem informacja, że rachunek sumienia, tak bardzo zalecany przez chrześcijańską ascezę, został przejęty przez wczesnych chrześcijan od filozofów greckich. Jak pisze Hadot, rachunek sumienia „zalecali pitagorejczycy, epikurejczycy, stoicy, zwłaszcza Seneka i Epiktet, i inni jeszcze filozofowie, tacy jak Plutarch czy Galen” .

Jest rzeczą zrozumiałą, że na ocenie dotychczasowego postępowania i planowania przyszłości nie można poprzestać. Pracę myśli trzeba wcielać w życie. Życie filozoficzne – to, być może, brzmi nieco sztucznie, ale to na pewno coś, do czego warto dążyć. Oczywiście, życie i filozofia zawsze są zapętlone, jedno warunkuje drugie, ale w pewnym sensie filozofia winna – przynajmniej o pół kroku – wyprzedzać życie. W takim sensie mianowicie, że to filozofia winna dostarczać kryteriów postępowania, a nie usprawiedliwiać tylko nasze, nie zawsze pochwały godne, postępki. Jeżeli to ostatnie ma miejsce, filozofia nie jest sposobem na życie, lecz sposobem na hipokryzję.

Ale i w tej dziedzinie trzeba wystrzegać się jednostronności. Nie można całej swojej uwagi koncentrować tylko na sobie albo na jakichś abstrakcyjnych problemach. Przesada pod tym względem grozi patologiami. A patologie są tym groźniejsze, że granica między zaangażowaniem a ślepotą na wszystko inne jest dość płynna. Tu właśnie ma źródło stereotyp filozofa, który błędnym wzrokiem nie dostrzega najbardziej elementarnych spraw. Dlatego trzeba patrzeć na otaczający świat szeroko otwartymi oczami. I kochać szczegóły. Idzie nie tylko o to, by widząc las, nie przeoczyć drzew, lecz by umieć zachwycać się urodą pojedynczego liścia.

Filozofia – jak wszystkie inne nauki, a może nawet trochę bardziej – jest sprawą społeczną. Solipsyzm oznacza śmierć filozofii. Właśnie dlatego w filozofii rola rozmowy jest tak ważna. Dzieła jednego z największych mistrzów, Platona, mają formę dialogu, podstawowa metoda filozofowania w średniowieczu sprowadzała się do dysputy, a w filozofii nowożytnej najczęstszym rodzajem literackim są polemiki. Popper wręcz za kryterium racjonalności uznał otwartość na dyskusję. Podobnie jak falsyfikowalność (możliwość obalenia przez eksperyment) jest kryterium naukowości w naukach eksperymentalnych, „dyskutowalność” decyduje o racjonalnym lub nieracjonalnym charakterze danej koncepcji filozoficznej.

Ważnym „ćwiczeniem filozoficznym” są więc dyskusje lub po prostu rozmowy. Są różne rozmowy: dla przyjemności, dla wykazania rozmówcy, że jest ignorantem, żeby go przekonać, żeby się czegoś od niego nauczyć, lub żeby się wspólnie razem z nim czegoś nauczyć. „Ćwiczeniem filozoficznym” są rozmowy twórcze, a więc prowadzone nie po to, żeby komuś „przyłożyć”, ale aby wykazać komuś, że jest w błędzie.

W rozmowie nie jest najważniejsze mówienie, lecz słuchanie. I to słuchanie nie polegające tylko na tym, że na pewien czas przestaje się mówić. Słuchać to znaczy rozumieć co ten drugi mówi. Rozeznanie drugiego jest bardzo trudną sztuką. Trzeba się postawić w sytuacji rozmówcy, na pewien czas przyjąć jego punkt widzenia i wczuć się w jego intencję. Nie muszę się z nim zgadzać, ale mogę się z nim nie zgodzić dopiero wtedy, gdy dokładnie zrozumiem, co ma na myśli i dlaczego ma na myśli.

Dopiero potem należy mówić. Mówić tak, by rozmówcy ułatwić rozumienie. A więc jasno i bez wielomówstwa. Potok słów i powtarzanie tego samego w różnych wersjach utrudnia i zamazuje sens. Słuchacz przyjmuje skierowane do niego treści jakby porcjami (sprawdźmy to na własnym przykładzie jako słuchacza). Poszczególne „porcje” (jednostki treściowe) winny oczywiście łączyć się z poprzedzającymi „porcjami”, ale winny też stanowić logiczną, łatwą do uchwycenia (a więc nie za długą) całość. Właśnie dlatego pisany tekst dzieli się na akapity. Rozmawiać też trzeba akapitami.

Rozmowa jest trudną sztuką, ale przy pewnej dozie wysiłku może stać się wielką lekcją, a także niekiedy ogromną przyjemnością. Istnieje jeszcze jedna cecha filozofii, która winna odgrywać w naszym życiu kluczową rolę. Nazwałbym ją „przejrzystością filozofii”. Co przez to rozumiem? Jednym z podstawowych postulatów filozoficznego myślenia jest: stosować przejrzyste rozumowania. Przejrzyste – to znaczy przede wszystkim logicznie poprawne. Ale jak dobrze wiadomo, stosując logiczne ciągi dedukcji, lecz wychodząc ze złych przesłanek, można dojść do absurdalnych wniosków.

A więc elementem „przejrzystości” musi też być odpowiednie dobieranie wyjściowych przesłanek. To jest chyba najtrudniejszym punktem całego przedsięwzięcia. W wyborze przesłanek trzeba się kierować poczuciem realizmu, samokrytycyzmem i intelektualną uczciwością. Zapuszczanie się w jakąkolwiek próbę definiowania tych trzech własności zaprowadziłoby nas na manowce słownej żonglerki. Długo i rzetelnie uprawiana filozofia i ćwiczenie się we wprowadzaniu w życie jej zasad powinno nas przybliżyć do ideału przejrzystości myślenia i życia.

Myślenie wielu ludzi jest poplątane (nieprzejrzyste). Nawet najbardziej logicznie myślącym ludziom zdarzają się okresy poplątanego myślenia. A za myśleniem idzie życie. Dlatego życie tak często bywa poplątane. Filozofia może być sposobem na życie tylko wtedy, gdy jest w stanie przyczynić się do jego rozplątywania, to znaczy czynienia go bardziej przejrzystym.

*


Hadot w swojej książce o filozofii jako ćwiczeniu duchowym pisze: „W oczach Platona wszelkie ćwiczenie dialektyczne właśnie dlatego, że jest poddaniem się rozkazom Logosu, ćwiczeniem czystej myśli, odwodzi duszę od tego, co materialne i pozwala jej zwrócić się ku Dobru” . Przekład tej myśli Platona na język religijny jest oczywisty, ale można ją także spróbować przełożyć na język świecki. W dążeniu do filozoficznej przejrzystości można bowiem dopatrzyć się próby poddania się tej racjonalności, której elementy dostrzegamy w najgłębszych warstwach swojej osobowości i w najgłębszym nerwie konstrukcji świata.

***
Powyższy tekst jest fragmentem książki księdza Michała Hellera "Jak być uczonym", wydanej nakładem Znaku.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne