Dziecek pełny plac - felieton z cyklu "Jo, Ślązok"

Marek Szołtysek

publikacja 23.01.2009 07:47

Decyzje o narodzinach dzieci często odsuwane są na nieokreśloną przyszłość. Dzieje się tak z powodu trudności finansowych, lokalowych, z lęku przed utratą pracy, czy wreszcie z wygody, bo wiadomo, że z małymi dziećmi jest dużo roboty, a ze starszymi jeszcze więcej.

Dziecek pełny plac - felieton z cyklu "Jo, Ślązok"

Zasadniczo jednak małżonkowie chcą mieć dzieci, ale... jeszcze nie teraz! Gdyby więc dzieci rodziły się tylko z zaplanowanej woli rodziców, gatunek ludzki wymarłby już na długo przed powstaniem piramid. Na szczęście Ponboczek tak to wykombinował przy stworzeniu świata, że jak ludzie się kochają, to rodzą się dzieci.

Śląska kultura wiele na ten temat ma nam do podpowiedzenia. Jest nawet taki ausdruk, czyli powiedzenie: „Dziecek sie mo niy tela, wiela sie chce, ale dziecek sie chce tela – wiela sie mo!”. Z tego też powodu dawniejsze śląskie rodziny były bardzo liczne, a każde dziecko było przyjmowane jak Ponboczkowy podarunek. A zresztą nauka chrześcijańska nie daje nam tu wyboru, więc lepiej tak to rozumieć, niż błąkać się po diabelskich zapłociach. Nie znaczy to jednak wcale, że życie było czy jest proste albo wygodne. Wielodzietna rodzina mo dycki pieronym ciynżkie życie! Sądzę też, że niezliczone rzesze rodziców wielodzietnych rodzin zapełniają teraz niebo, bo sobie na nie tu, na ziemi, zapracowali.

Oczywiście że Ponboczek nikomu nie nakazuje mieć dużo dzieci. No i nie wszyscy je mają! Jednym nie starcza zdrowia, miłości, chęci, inni odpowiednio skutecznie współgrają z naturą i miesięcznymi cyklami płodności, a jeszcze inni majstrują na roztomajte inne sposoby. Tak jest dzisiaj, ale tak też było dawniej. O sposobach radzenia sobie w małżeńskich sprawach Ślązoczki szkoliły się wzajemnie w czasie szkubków, czyli darcia pierza. Omawiały tam też złożoną naturę miłości, co znalazło wyraz w jednej ze śląskich pieśniczek.

Oto fragment: „Jak chcesz chłopa uspokoić / Musisz wiedzieć, co mu zrobić: / Przykryj go pierzyną, / Aż go złości ominą! /.../”. O tych skomplikowanych małżeńskich sprawach mówi też „Katalog magii” z XIII wieku, napisany w Rudach koło Rybnika przez mnicha Rudolfa. Czytamy tam o praktykach magicznych, mających zabezpieczyć kobiety przed rodzeniem dzieci. Oto fragmenty tłumaczenia z łaciny: „Gdy siedzą albo leżą, kładą pod siebie kilka palców. Wierzą mianowicie, że tyle lat nie zajdą w ciążę, ile palców pod siebie położyły. (...) Kwiatem rzucają na drzewo czarnego bzu i mówią – ty rodź dzieci za mnie, a ja będę kwitła za ciebie (...)”.

Niektórych denerwuje wychwalanie dawnej śląskiej kultury, tradycji rodzinnych czy wielodzietności. Jednak patrząc na sprawę miłości małżeńskiej i dzietności z perspektywy historycznej, widzimy tutaj wyraźnie, że nie było idealnie, ale zasadniczo śląska kultura i zasady wiary chrześcijańskiej jechały po jednych glajzach, czyli tymi samymi torami. Co zrobić, aby dalej tak było?