O potrzebie uśmiechu

Witold Kociński

publikacja 29.01.2009 11:10

Wielki pokój w paryskim mieszkaniu oblepiony paskudną tapetą, a w nim pełno drzwi do innych pomieszczeń, za którymi znikają bądź w nich się pojawiają bohaterowie komedii Edwarda Taylora „Stosunki na szczycie”, której premierę przygotował Teatr Zagłębia w Sosnowcu. Znacie to? Znacie i to w szczegółach!

O potrzebie uśmiechu

Nie tylko scenografia jest zbyt znajoma, ale i treść sztuki doskonale znamy, chociaż nigdy wcześniej jej nie widzieliśmy. Absolutnie żadna niespodzianka w teatrze na nas nie czeka. Jeżeli na drugim planie kręci się piękna, niezbyt rozgarnięta blondynka, którą nie dziwi przewijający się przez jej mieszkanie tłum dziwnych postaci, a oryginalnie poubieranych dyplomatów bierze za hydraulików, to bardziej smuci niż bawi – oczywiście jeśli staramy się myśleć. Ale w Teatrze Zagłębia kombinować nie wolno, wszak mamy karnawał – śmiejmy się zatem.

Jeżeli przetrzymamy wyjątkowo nudną pierwszą odsłonę, czeka nas supernagroda. Sztuczydło nabiera tempa i rumieńców. Na widowni jest coraz weselej – zabrakło jedynie… szampana.
Czegoś niezwykłego dokonali sosnowieccy aktorzy. Ważne jest i to, że reżyser (Paweł Pitera) im nie przeszkadzał. To był popis – na przekór wszystkiemu – profesjonalizmu, no i aktorzy przedstawienie uratowali, ba zamienili klęskę w sukces! I jak ich nie lubić?

Powtórzę po raz setny „kochajmy teatr przede wszystkim – a artystów nade wszystko!”. Nie wyobrażam sobie owych „Stosunków…” gdzie indziej – nie podjąłbym ryzyka obejrzenia ich w innym teatrze. Tekst często zbliża się do granicy dobrego smaku – puszczenie zbyt dużego oka do widowni mogłoby zamienić śmiech w zażenowanie. W Sosnowcu tak się nie dzieje.

Muszę wymienić wszystkich bohaterów zabawnego wieczoru. Zbigniew Leraczyk (sir Clive Partridge) i Wojciech Leśniak (Jacques Berri) – po prostu miodzio, Ewa Kopczyńska (Luoise Muller) jak dobre wino z latami nabiera smaku, Ryszarda Celińska (lady Gillian Partridge) zasłużenie sytuuje się w aktorskiej ekstraklasie, przesympatyczna młodzież: Przemysław Kania (Simon Prout) i Agnieszka Bieńkowska (Astrid), do tego jeszcze Artur Hauke (Ernest Kibble) jako zbytnio gamoniowaty cwaniaczek.

Kiedyś Teatr Zagłębia ze swoim wielkim repertuarem i wspaniałymi inscenizacjami na wiele lat zamienił się w prawdziwą świątynię sztuki. Przyjeżdżali do Sosnowca na głośne spektakle „Kordian”, „Operetka” czy „Iwona księżniczka Burgunda” teatromani nie tylko z województwa śląskiego. Mówiło się o nich dobrze w całym kraju. Potem niespodziewanie nastąpił czas totalnego dołowania. Wydawałoby się, że gorzej być już nie może.

Niestety – bywało. Jeśli odradzanie się teatru ma prowadzić przez lekki, miły i łatwy repertuar, to ja nie mam nic przeciwko temu. W ponurych czasach uśmiech jest na wagę złota. Brakuje nam w naszym regionie teatru bulwarowego z prawdziwego zdarzenia – może warto tę lukę wypełnić.