Zabójcze leczenie

Franciszek Kucharczak

publikacja 15.08.2009 15:28

To działa - cieszą się pacjenci „uzdrowicieli”. - Niestety, działa - przyznają ratujący ich potem egzorcyści.

Zabójcze leczenie Dlaczego ludzie tak łatwo ufają człowiekowi, o którym wiedzą tylko tyle, że powołuje się na jakąś nieokreśloną moc? Fot. Pap/Caf/Filip Miller

Dalaj Lama otwiera 29 lipca klinikę medycyny tybetańskiej w Warszawie. Telewizja pokazuje panów w kitlach, nazywając ich lekarzami i chwaląc ich kwalifikacje. Na ekranie widać wahadełko, którym „lekarz” kiwa nad pacjentem. Powszechna radość i akceptacja. Tymczasem Kodeks Etyki Lekarskiej w art. 57 mówi: „Lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub niezweryfikowanymi naukowo”. Wahadełko i inne elementy tzw. medycyny naturalnej nie są zweryfikowane naukowo. I są szkodliwe.

180 zł co kwadrans
„Filipiński healer Albert Celino” – głosi napis na drzwiach hotelowego pokoju w rybnickiej dzielnicy Kamień. „Healer” brzmi lepiej niż uzdrowiciel. No i ta egzotyka. „Filipińscy healerzy są słynni na cały świat za sprawą operacji bez skalpela” – informuje ulotka rozdawana w pokoju rejestratorki. Wizyta kosztuje 180 złotych (następne już „tylko” 150), a chętnych pełno. Za wychodzącymi od „healera” ciągnie się smuga miętowego zapachu. To pewnie pozostałość masażu, stosowanego „przy użyciu sprowadzonych z Filipin balsamów”. Bo healer, jak dowiedzieć się można z ulotki, stosuje różne zabiegi „w polu energetycznym pacjenta, a operacje związane z wejściem w ciało są uzależnione od schorzenia i od stanu pacjenta – o tym decyduje sam Albert Celino podczas transu”. Pytanie, dlaczego ludzie tak ochoczo dają dostęp do siebie komuś, o kim nie wiedzą nic, poza tym, że powołuje się na jakąś nieokreśloną „moc”? – Każdy chce się leczyć – wzdycha pan z tatuażem. – Wszystko jedno co to jest, byle pomogło – ucina żylasty mężczyzna w szortach. – Dlaczego temu ufam? – zastanawia się jedna z kobiet. – Bo wielu ludzi mówi, że to działa – odpowiada niepewnie.

Wielu korzysta z usług pana Celino po raz pierwszy. Ale niektórzy mają już na koncie całą kolekcję „uzdrowicieli”. Sympatyczna kobieta po czterdziestce mówi, że jeden był skuteczny. – Miałam guza na piersi. Po wizytach u niego ten guz mi tak skacze, teraz jest na drugiej piersi i na macicy. Tak mnie uzdrowił – uśmiecha się gorzko. Akurat ta pani się rozmyśliła – z powodu ceny. Inni czekają. Wizyta trwa 10–15 minut. „Nie potrafię określić, od czego zależy czas trwania zabiegu” – pisze w ulotce pan Celino. „Moc, która nami kieruje, podpowie, co mamy czynić, jak i ile czasu” – czytamy dalej. Dowiadujemy się, że „healer” za każdym razem „wypowiada słowa modlitwy o zdrowie pacjenta”, jednak nie wiadomo, co to za modlitwa. A zapytać pana Celino nie wolno. – Ten pan nie może rozmawiać z dziennikarzami, na to trzeba mieć zgodę szefa firmy z Łodzi – tłumaczy rejestratorka. Firma to Centrum Terapii Naturalnej Echo.

Moc w służbie firmy
– Dlaczego nie wolno rozmawiać z „healerem”? – pytam przez telefon prezesa firmy Jerzego Pierzchalskiego. Prezes wyjaśnia, że takie rozmowy kończyły się niekorzystnym wizerunkiem firmy w mediach. Gotów jest jednak osobiście odpowiedzieć na pytania. Dowiaduję się, że „moc” pana Celino jest wrodzona. „Jedni to nazywają mocą boską, inni energią, każdy tak, jak mu wygodniej”. A skąd pan Celino wie, czy nie da klientowi tej mocy za dużo albo za mało, skoro jej nie kontroluje? – To, czy nie kontroluje, to jest rzecz względna.

Pan Celino jest w stanie to wyczuć, czy zabieg powinien się zakończyć, czy nie – słyszę. Pytam o reklamowaną na stronie internetowej firmy usługę „rady dotyczące Twojej przyszłości”. – Państwo jakieś wróżbiarstwo uprawiają? – dociekam.

– Nie. Uprawiamy cyfrologię i numerologię – pada odpowiedź. Rozmówca zgadza się, że jest to odwołanie się do jakiejś inteligencji, której nie znamy. Bagatelizuje zarzut, że pacjenci firmy mogą być przez to narażani na ingerencję sił, co do których nie wiadomo, gdzie jest ich mózg. Przechodzi do porządku nad uwagą, że z wieloma klientami takich uzdrowicieli zmagają się potem egzorcyści. Unika też odpowiedzi na pytanie, czy nie boi się, że te siły wystawią mu kiedyś rachunek. Mówi tylko, że „wielokrotnie się nad tym zastanawiał”. – Byłem świadkiem wielu spotkań, gdy ludzie wiele pomocy otrzymywali – kwituje.

Nie mogę nic zrobić
Sylwia z Lędzin dziś jest mężatką i matką. Gdy była jeszcze nastolatką, miała problemy z nerkami. Jej matka uznała, że córka musi skorzystać z pomocy znanego uzdrowiciela z Pszczyny. Dziewczyna nie chciała. Czuła niepokój. Przymuszona poszła tam z matką. – Przed wyjściem założyłam szkaplerz i cały czas bardzo się modliłam – wspomina. W poczekalni zauważyła na ścianie krzyż. – To przyciągało wielu klientów – mówi. Ale w gabinecie krzyża nie było. Był za to uprzejmy bioenergoterapeuta. Zaczął standardowo, „czarując” wyciągniętymi rękami. – Nagle odepchnął mnie i zaczął przeklinać. Powiedział, że niczego nie może zrobić – opowiada Sylwia.

Robactwo na zdradzie
U ks. Michała Wolińskiego, egzorcysty archidiecezji katowickiej, drzwi się nie zamykają, telefon niemal nie milknie. Narasta liczba cierpiących duchowo, którzy szukają pomocy u kapłana. – Dziewięć na dziesięć takich osób to ofiary bioenergoterapii – mówi. Przyznaje, że skutkiem korzystania z usług „uzdrowicieli” może być realna poprawa fizycznego stanu zdrowia, ale potem zaczynają się problemy psychiczne i duchowe. – Gdyby to było jak z żelazkiem, byłoby świetnie. Człowiek dotknie i się sparzy. Ale tu, niestety, skutki wychodzą po latach i nieraz ciągną się w pokolenia. Wyprowadzam żonę bioenergoterapeuty, która chciała tylko pomagać mu w jego pracy. Jest opętana. Przy pierwszym spotkaniu męski głos powiedział mi jej ustami: „Nic mi nie zrobisz, ja i tak zamknę ją na oddziale psychiatrycznym” – wspomina.

Opowiadam o Sylwii z Lędzin. – Tak, to charakterystyczne. Właśnie ten bioenergoterapeuta wypraszał ludzi, którzy modlili się podczas seansu. Znane są też inne podobne wypadki – potwierdza ks. Woliński. – Pan Celino też się modli – zauważam. – Tak, ale do kogo? Jest rzeczywistość Boga i złych duchów. Nie ma czegoś pośrodku. Gdy chrześcijanie korzystają z nieznanych sił, zdradzają Boga. A ci chrześcijanie korzystający z „medycyny tybetańskiej”? – pytam. – To jest porażające. Filozofia Wschodu jest przesiąknięta religijnością. Tam wszystko odnosi się do rzeczywistości nadprzyrodzonych. Hindusowi czy buddyście to nie zaszkodzi, bo on nie zdradza Chrystusa, ale dla chrześcijanina to jest zabójcze – zapewnia egzorcysta.

A że ludzie wchodzą w to nieraz nieświadomie? – Kierowca, który zasypia za kierownicą, też robi to nieświadomie, a konsekwencje poniesie! Może tam nie być winy, ale będą skutki. Ja z tymi skutkami mam ciągle do czynienia. Jeszcze 10 lat temu bym w to nie uwierzył – zamyśla się ks. Michał. – Dlaczego, choć przybywa egzorcystów, liczba ich „klientów” nie maleje? – zastanawiam się. – Bo kiedyś bioenergoterapia i okultyzm to był margines. Teraz to jest samo jądro życia społecznego. Kanały tematyczne w telewizji, kolorowe magazyny poświęcone wróżbiarstwu, tarociści jako autorytety. Nigdzie okultyzm tak się nie szerzy, jak na postchrześcijaństwie. Podobnie nigdzie robactwo tak się nie lęgnie, jak na osobach, które się rozkładają – mówi z naciskiem ks. Woliński i dodaje: – Kto angażuje się w bioenergoterapię, ryzykuje wszystkim.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo