Niebo w gębie

Wojciech Wencel

publikacja 26.10.2009 20:27

Im mniej się modlę, tym bardziej mój rozsądek głupieje...

Niebo w gębie Foto: jetalone/www.flickr.com

Dlaczego zjedzenie w McDonald’s ryby w bułce zawsze stanowi problem, a w piątki okazuje się praktycznie niemożliwe? Ktokolwiek zamawiał tego dnia popularnego fishmaka, ten wie, że odpowiedź sztucznie uśmiechniętej kasjerki zawsze jest taka sama:

– Na fishmaka trzeba poczekać około 9 minut. Może być cheeseburger. Zwykle w takich chwilach zdrowy rozsądek podpowiada, żebym wyszedł z baru z braku towaru. – Nie daj się wyrolować – argumentuje. – Deficyt fishmaków byłby zrozumiały, gdyby ludzie masowo przestrzegali piątkowego postu. A ponieważ nie przestrzegają, kuchenna załoga powinna spokojnie nadążać z robieniem kanapek.

Dlaczego najatrakcyjniejsze promocje w hipermarketach organizowane są w niedziele? Zdrowy rozsądek i tym razem zachowuje czujność: – Ktoś chce cię zrobić na szaro. Przecież dawno minęły czasy, kiedy trzeba było kusić klientów, żeby wyrównać utargowe proporcje między dniem powszednim a niedzielą. Teraz przez sześć dni sklepy wieją pustką, za to dnia siódmego zamieniają się w ludzkie mrowiska.

O niedzielnych promocjach decyduje więc nie prawo rynku, tylko czarna magia. Dlaczego niemal każde chrześcijańskie święto ma swoją pogańską karykaturę? – Chyba nie jesteś tak naiwny, żeby wierzyć w przypadki – krzywi się zdrowy rozsądek. – Halloween czy Dzień Zakochanych napędzają koniunkturę producentom gadżetów, a przy okazji odciągają ludzi od doświadczeń duchowych. Łatwiej i przyjemniej wzbudzić w sobie strach czy pożądanie, niż mozolnie dochodzić do prawdy, ślęcząc w pustym kościele.

Końskie zdrowie
Jak widać, mój zdrowy rozsądek jest wyjątkowo rozgadany. Wcale nie przypomina głosu wewnętrznego z wiersza Zbigniewa Herberta. Tamten niczego nie doradzał, niczego nie odradzał, nie mówił tak ani nie, był słabo słyszalny i potrafił jedynie sylabizować: „glu glu” albo „ga go gi”. Może dlatego, że pochodził z głębin duszy, a nie z trywialnego umysłu, który przedkłada logikę nad tajemnicę.

A jednak w naszych czasach właśnie rozsądek o końskim zdrowiu przydaje się w sposób szczególny. W średniowiecznej czy sarmackiej Polsce rzeczywistość była dla chrześcijanina przyjazna, bo przenikał ją czytelny system wartości. Ludzi oddzielały od Boga spektakularne grzechy: zabójstwo, kradzież czy zdrada. W tym moralnym kosmosie rozsądek nie miał wiele do gadania, bo główną rolę odgrywało sumienie. Każdy, kto je gwałcił, widział konsekwencje swojego czynu w wymiarze eschatologicznym. Z kolei dziś rzeczywistość jest dla nas wyjątkowo trudna, by nie powiedzieć – upierdliwa. Nie tylko w McDonald’s czy w hipermarkecie spotykają nas kłopotliwe sytuacje, w których musimy wybierać między religijnym nonkonformizmem a drobnym kompromisem z tym światem.

Zamiast – jak nasi przodkowie – ulegać gwałtownym namiętnościom, by potem równie gorąco pokutować, dopuszczamy się letnich grzeszków, stopniowo popadając w konsumpcjonizm.

Oczywiście można bronić się przed taką perspektywą tradycyjnym orężem sumienia, jednak łatwo od tego zwariować, a już na pewno popaść w groteskę. Współczesne pokusy są zbyt lekkie, łatwe i przyjemne, by toczyć z nimi duchową tytanomachię w stylu: „Wolę umrzeć, niż zjeść cheeseburgera w piątek!”. Znacznie skuteczniejszą bronią okazuje się zdrowy rozsądek, który pozwala zachować dystans wobec rzeczywistości bez nadużywania religijnej motywacji.

Diabelska choroba
Są jednak dni, kiedy rozsądek o sto osiemdziesiąt stopni zmienia argumentację. Zamiast ironicznie obnażać podstępy rzeczywistości, mówi: – Daj sobie spokój z teorią spiskową. Wiara wiarą, ale życie jest piękne i masz prawo z niego korzystać. Mięso w piątek, niedziela w parku handlowym, małe Halloween dla dzieci – od tego jeszcze nikt nie umarł. Zresztą nie twoja wina, że tak jest świat urządzony. Ty chciałeś dobrze, ale przecież nie będziesz czekał 9 minut na fishmaka. Podstawa to akceptować rzeczywistość taką, jaka jest.

W jednym z „Listów starego diabła do młodego” Clive’a Staplesa Lewisa znajdziemy opis ingerencji demona Krętacza w tok myślenia pewnego ateisty, który w czytelni British Museum zaczął nagle zastanawiać się nad realnością nieba i piekła. Stary diabeł natychmiast podsunął mu pomysł spożycia drugiego śniadania i wyprowadził go na ulicę.

„Wtłoczyłem mu w głowę niezachwiane przekonanie, że jakiekolwiek dziwaczne myśli mogłyby przyjść do głowy człowiekowi zamkniętemu samotnie wśród książek, to zawsze zdrowa dawka »realnego życia« wystarcza, aby wykazać, że wszelkie »tego rodzaju sprawy« po prostu nie mogą być prawdziwe” – chwali się Krętacz. Najwyraźniej ateista nie miał duchowych narzędzi, by sensownie ukierunkować swój rozsądek. Ale i ja dostrzegam, że im mniej się modlę, tym bardziej mój rozsądek głupieje. Dosłownie – staje się mniej logiczny i inteligentny. Jest już tylko luzakiem, który nawołuje do rzucenia się w wir przyjemności. I trudno w dalszym ciągu nazywać go zdrowym.

Konsumpcjonizm jest duchową chorobą, która rozwija się jak każdy nałóg. Przez lata nieuświadomiony potrafi drążyć skałę kropla po kropli, by w końcu całkowicie zerwać więź łączącą człowieka z Bogiem. Oczywiście, można z nim żyć i nawet czuć się szczęśliwym, pod warunkiem, że składa mu się wciąż nowe ofiary. Dworcowy pijak też czuje się świetnie, jeśli tylko codziennie jest w stanie doprowadzać się do nieprzytomności. Lepiej więc zawczasu zadbać o skuteczne antidotum i wytrwać w modlitewnej wspólnocie. A wtedy z rozsądkiem nie powinno być problemów. Zanim kasjerka zdąży zadać rytualne pytanie: – Kolafantasprajt?, my będziemy już siedzieć w sąsiedniej restauracji i wcinać zupę rybną. Polecam. Niebo w gębie!

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Malarstwo
  • Architektura
  • Zjawiska
  • Sylwetki