Nareszcie!

publikacja 22.04.2009 08:19

Już nie musi przedstawiać się jako dziecko swoich rodziców, nie musi być postrzegana przez pryzmat gościnnych występów z tym i owym. Mika Urbaniak przemówiła – a raczej pięknie zaśpiewała – wreszcie własnym głosem, na solowym debiucie zatytułowanym „Closer”.

Nareszcie! Mika Urbaniak. Foto: Ania Głuszko/Sony Music

Być dzieckiem sławnych rodziców to obciążenie czy atut?
Zależy, jak się do tego podchodzi. Kiedy przyjechałam do Polski, odczuwałam to jako wielkie obciążenie. Czułam, że czegokolwiek bym w muzyce nie zrobiła, pozostanę ich cieniem, nigdy nie osiągnę porównywalnego sukcesu. Podobnie było w życiu prywatnym. Poznawałam kogoś na imprezie, rozmawialiśmy, ale kiedy dowiadywali się, kim jestem, zaczynali pytać o rodziców. A ja chciałam, żeby ich uwaga skupiona była na mnie! To był taki dziecinny bunt, próba pokazania, że ja też chcę zaistnieć, też jestem ważna. Ale im bardziej jestem dojrzała, tym bardziej doceniam to, co mam. Możemy w domu porozmawiać o muzyce, mogę się rodziców poradzić, zarówno w sprawach artystycznych, jak i biznesowych. Oni wiedzą, jaki to styl życia, jak to wszystko wygląda za kulisami – to ogromny plus.

Dzieciom idoli nie jest łatwo, bo wszyscy, mniej lub bardziej świadomie, oczekują od nich kontynuacji dzieła rodziców. Jak to, co robisz z muzyką, ma się do twórczości Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak? Czy artystycznie również jesteś ich córką?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… Moi rodzice są bardzo uczuciowi, bardzo wrażliwi, podchodzą do muzyki sercem, a nie umysłem. Myślę, że odziedziczyłam po nich tę wrażliwość, miłość do muzyki i przekonanie, że emocje są najważniejsze. Z drugiej strony, lubię poczucie bezpieczeństwa. Oni zawsze ryzykowali, ja robię to niechętnie. Wolę poruszać się w obszarach, w których czuję się komfortowo, chociaż wiem, że to mnie trochę krępuje, jako artystkę. Chciałabym umieć podejmować ryzyko, radzić sobie, kiedy ktoś rzuca mnie na głęboką wodę. Od mamy przejęłam również poczucie, że muzyka to zabawa, że trzeba z niej czerpać przyjemność.

Kiedy uświadomiłaś sobie, że wychowujesz się w dość nietypowym domu?
Miałam sześć lat. Poszłam do szkoły i od razu zdałam sobie sprawę z tego, że jesteśmy kompletnie inną rodziną. Nie tylko dlatego, że jesteśmy z Polski, że to inna kultura. Codzienne życie w naszym domu niewiele miało wspólnego z tym wszystkim, co działo się w innych rodzinach.

Kiedy przyjechałaś do Polski?
Miałam 21 lat. Ponad osiem lat temu…

Skąd pomysł, by sprowadzić się tu na stałe?
To był przypadek. W tamtym czasie naprawdę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Przerwałam szkołę, znalazłam sobie normalną pracę. Mama, która ciągle podróżowała pomiędzy Warszawą, a Nowym Jorkiem, zaproponowała, żebym przyjechała z nią i spróbowała, jak tutaj się mieszka. Nie zamierzałam zostać długo. Co roku myślałam, że zaraz wrócę do Nowego Jorku, ale nie zrobiłam tego. Wcześniej, kiedy jeszcze byłam na studiach, ojciec dzwonił do mnie i namawiał na przyjazd do Polski, tłumacząc, że będę mieć tu więcej możliwości. I pewnie miał rację. W tamtym czasie pracował nad projektem, w którym mogłam wziąć udział, a ja – pomimo że bardzo pragnęłam tworzyć muzykę w grupie ludzi – kompletnie nie wiedziałam od czego zacząć. Z moim charakterem dość trudno było mi się jednak także odnaleźć w Ameryce, wśród ludzi, którzy nawet jeśli mają niewiele talentu, to są niesamowicie odważni, zdeterminowani i szalenie w siebie wierzą. W Nowym Jorku niemal każdy chce być artystą i błyskawicznie udowadniać wszystkim siłę swojego talentu. We mnie takiej chęci nie było, nie chciałam się przepychać, chciałam moje doświadczenia budować powoli i w sposób przemyślany. Byłam kiedyś w Stanach na konferencji muzycznej, na której było chyba z 300 osób, a wszyscy przedstawiali się, że są niesamowitymi muzykami, po czym na przykład… bardzo słabo śpiewali. Ja mam zupełnie odwrotnie. Nigdy w siebie zanadto nie wierzyłam, brakowało mi pewności, nie umiałam się „sprzedawać”, pokazywać na siłę. Nie miałam ambicji stawania się od razu gwiazdą światowego formatu, chciałam podejść do tego naturalnie i bez presji. Odkrywać muzykę we mnie, dopieszczać ją w ciszy i spokoju, bez niepotrzebnego napięcia i stresu. Ale wśród rekinów taka pokora i skromność niekoniecznie są atutem i czasem może się okazać, że nagle znajdujesz się w miejscu, w którym zupełnie nie chciałaś być. Każdy jednak potrzebuje trochę wsparcia z zewnątrz. Odrobiny pomocy, by do końca uwierzyć w to, co się tworzy. Ale z taką postawą byłoby mi w Ameryce znacznie trudniej… Skąd ta niepewność? Powinnaś być zwierzęciem scenicznym, powinnaś to mieć w genach.
Mój ojciec zaczął grać, gdy miał cztery lata. Dzisiaj jest na takimi niesamowitym poziomie technicznym… Mama zresztą też. Myślałam więc, że to, co robię, nie wystarczy, bo daleko mi jeszcze do ich poziomu.

Przymierzałaś zbyt duże buty?
Dokładnie tak.

A rodzice nie próbowali cię jakoś ośmielić?
Oczywiście, zawsze mnie wspierali. Powtarzali, że powinnam być sobą, bawić się muzyką, dużo koncertować, wierzyć w siebie i nie podchodzić do własnej twórczości zbyt krytycznie. Namawiali mnie na przykład do tego, żebym jak najszybciej wydała pierwszą płytę, żebym od razu mogła zająć się następną, i następną, i następną… Nawet kiedy zdarzało mi się zafałszować, ojciec mówił, że złe nuty są piękne, że część uroku pewnych wokalistów polega właśnie na śpiewaniu obok. Erykah Badu prawie cały czas śpiewa pod dźwiękiem i taka odwrotność perfekcjonizmu ma swój urok.

Nie wszystkie rady rodziców wzięłaś sobie do serca, a już na pewno nie zastosowałaś się do zalecenia, żeby jak najszybciej wydać debiutancki album.
Kiedy miałam 19 lat nagrałam demówkę, z ojcem i Michałem Sękiem. Pojechaliśmy do Sony i od razu dostałam kontrakt. Bałam się jednak, że muzyczny biznes mnie porwie, że wpadnę w jakieś straszne nałogi i że to wszystko mnie wykończy. Bałam się, że będę słuchać wszystkich rad – tak mam się ubierać, tak śpiewać, a to i to robić… Czułam, że jestem na to jeszcze zbyt delikatna i wycofywałam się. Chciałam, żeby moje doświadczenie z muzyką zaczęło się od mniejszych kroków, na płytę było za wcześnie. Potem długo nie wiedziałam z kim nagrywać, albo ciągle zmieniałam zdanie. Dochodziły jeszcze różne sytuacje osobiste. Na przykład zakochiwałam się w kimś, kto miał ze mną pracować, a potem zrywaliśmy ze sobą i mój producent znikał. (śmiech) Śmiejemy się, że na premierę zamówimy ogromny tort z napisem: „Nareszcie”.

Nie wierzę, że 10 lat temu chciałaś nagrać taką samą płytę, jak dzisiaj. Jak to ewoluowało?
Wszystko zależało od tego, z kim akurat pisałam muzykę. Kiedyś chciałam nagrać płytę jazzową, później myślałam o materiale mrocznym i elektronicznym, była też opcja hiphopowa. W kwietniu ubiegłego roku nawiązałam współpracę z Troy’em i zaczynaliśmy praktycznie od zera. Wybrał dwie piosenki z tych, które napisałam wcześniej, ale poza tym, wszystko było świeże.

Skąd wytrzasnęłaś Troy’a Millera, producenta płyty?
Troy jest przede wszystkim perkusistą. Dwa lata temu przyjechał do Polski na trasę z moim ojcem. Śpiewałam na tych koncertach, więc mieliśmy okazję się poznać. Opowiedziałam mu, że od dawna mam kontrakt, rozmawialiśmy o muzyce. Później pisał do mnie, pytał czy już byłam w wytwórni, czy prace nad płytą idą naprzód. Kiedy współpraca z muzykami na miejscu nie doszła finalnie do skutku, zaczęłam jeszcze raz myśleć o kimś, kto pomógłby mi jako producent muzyczny, ktoś kto odciążyłby mnie w doborze muzyków i całym procesie powstawania płyty. Postanowiłam spróbować z kimś z zewnątrz, z innego kraju, z innym podejściem. Zadzwoniłam więc do Troy’a i zapytałam, czy nie chciałby się zająć produkcją mojej płyty. Nie słyszałam tego, co produkował wcześniej, ale po tym jak grał i jaką jest osobą, uwierzyłam, że na pewno coś z tego wyjdzie.

Dlaczego album, nad którym pracowałaś z Janem Smoczyńskim, Krzysztofem Pacanem i Robertem Cichym nie został ukończony?
Okazało się, że mieliśmy na tyle odległe od siebie wizje muzyczne, że postanowiliśmy zakończyć współpracę, a ja zaczęłam od nowa prace nad płytą .

Czemu nie zdecydowałaś się zaprosić do współpracy przy debiucie Andrzeja Smolika? Śpiewałaś na wszystkich jego płytach jako gość, teraz role mogłyby się odwrócić.
Wszyscy mnie do tego namawiali: siostra, mama… Wszyscy mówili, że to byłoby najfajniejsze, bo on mnie zna i rozumie. Długo się zastanawiałam i byłam bardzo blisko podjęcia tej decyzji. Postanowiłam jednak zrobić coś nowego, zaryzykować, nauczyć się czegoś od innego producenta. Cenię Andrzeja i szanuję. On chce robić dobrą muzykę, umie wydobyć z artysty to, co piękne. Mam jednak wrażenie, że zawsze mogę wrócić do współpracy z nim, że Smolik mi nie ucieknie. (śmiech)

Wróćmy do „Closer”. Jakich reakcji się spodziewasz?
Ludzie mogą powiedzieć, że jest trochę słodko, ale też bardzo melodyjnie i z fajnymi aranżacjami. (śmiech) Mogą się dziwić, że nie rapuję. Mogą się dziwić, że mało w tym jazzu, bo ze względu na rodziców kojarzona jestem z jazzem. Będzie zaskoczenie, ale mam nadzieję, że pozytywne. Płyta jest bardzo dobrze zrobiona, dopieszczona, słucha się jej przyjemnie. Mam nadzieję, że „Closer” zaimponuje wszystkim jakością i że wyraźnie będzie słychać, że szukam swojej własnej drogi.

A co tekstami? Są dla ciebie ważne, czy piszesz je tylko dlatego, że musisz, bo coś zaśpiewać trzeba?
Zdarzało się i tak. (śmiech). Ale niektóre z tych tekstów są dla mnie ważne, na przykład historia dziewczyny i chłopaka, którzy rozstają się, bo nie mogą z sobą wytrzymać, ale wciąż są w sobie zakochani. Lubię teksty, które są prawdziwe, trochę śmieszne i niosą pozytywne przesłanie. Na „Closer” sporo śpiewam o nadziei, o miłości, o pięknie. Ale napisałam też tekst o samodzielności, o wyborach życiowych. Piszę o tym, co jest dla mnie najważniejsze.

Wrosłaś już na dobre w Warszawę? Tu jest twój dom?
Dobrze się tutaj czuję. Ale zobaczymy, co będzie dalej. Może płyta zaniesie mnie z powrotem do Nowego Jorku? Who knows?

***

Closer Miki Urbaniak to album, na który długo musieliśmy czekać. Z utęsknieniem wyglądali go nawet ci, którzy o tym nie wiedzieli… za to chętnie posłuchaliby czegoś więcej z udziałem tej świetnej wokalistki, której głos znali doskonale z płyt Andrzeja Smolika oraz wspólnych nagrań i koncertów z Grzegorzem Markowskim, Mieczysławem Szcześniakiem, O.S.T.R.-ym, Liroy’em i wieloma innymi. Oto wreszcie nadszedł czas, by Mika wyszła z cienia i przemówiła – a raczej pięknie zaśpiewała – własnym głosem i na własny rachunek.

„Closer” rodził się w bólach. Artystka podpisała kontrakt płytowy w wieku 19 lat i niemal natychmiast zabrała się do pracy, ale… Zmieniali się jej współpracownicy, zmieniały studia nagraniowe, artystyczne wizje przychodziły i odchodziły. Raz miał to być jazz, to znów okolice hip-hopu, albo mroczna, transowa elektronika. Na czym stanęło? Trudno powiedzieć. „Closer” to po prostu dojrzała płyta dojrzałej wokalistki. Artystki i kobiety, która wie, czego chce i wie, jak swój cel osiągnąć. To szlachetny pop, o światowym brzmieniu i indywidualnym charakterze. W czasach, kiedy byle kto nagrywa płyty byle szybciej i z byle kim, debiut na takim poziomie jest wydarzeniem niezwykłym. Ale też Mika zwykła nie jest… Czego nie nauczyła się w swym rodzimym Nowym Jorku i wśród przyjaciół w Warszawie, to odziedziczyła po rodzicach, czyli jednej z najznakomitszych i najbardziej oryginalnych par w historii polskiej muzyki rozrywkowej – Urszuli Dudziak i Michale Urbaniaku.

Producentem płyty jest Troy Miller, który akompaniował na trasie Michałowi Urbaniakowi, znany również ze współpracy m.in. z Amy Winehouse, Markiem Ronsonem i Ronem Ayersem. Choć Troy znany jest głównie jako wyśmienity perkusista, na „Closer” zagrał niemal wszystkich instrumentach, a nawet zaśpiewał chórki w dwóch utworach. On również zaprosił do swojego domowego studia – Sand House w Londynie - zaprzyjaźnionych muzyków, którzy nadali płycie charakteru i światowego szlifu. Na gitarze zagrał Femi Temowo (m.in. The Roots, Amy Winehouse, Urbanator), na basie Carl Stanbridge (m.in. Ms Dynamite, Joss Stone, Jason Donovan), a programowaniem zajął się Tim Oliver. Nad aranżacją instrumentów smyczkowych czuwał Krzysztof Herdzin. Mika mogła również liczyć na pomoc rodziny – w jednym z utworów solo na skrzypcach zagrał Michał, a w innym gościnnie zaśpiewała siostra wokalistki, Kasia.

Jest jeszcze tytuł płyty, czyli „Bliżej”. Jakkolwiek artystka nie będzie go objaśniała w wywiadach, każdemu wielbicielowi dobrej muzyki musi się on skojarzyć z jednym – Mika Urbaniak nigdy nie była bliżej wielkiej, światowej kariery!

***

Mika Urbaniak - wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów, raperka. Od 11 roku życia pisze własne piosenki, jako 14 latka zadebiutowała na scenie, rok później ukazała się pierwsza piosenka z jej gościnnym udziałem. Mika była dotąd bohaterką drugiego planu. Przez media długo postrzegana jako córka swoich rodziców, gigantów jazzu – Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka. W branży muzycznej ceniona za świetny głos i doskonały flow, a co za tym idzie zapraszana do współpracy przez największe osobowości polskiej sceny. Jej głos znamy więc doskonale z solowych płyt Andrzeja Smolika (tak, „Who Told You” – to właśnie Mika!) oraz gościnnych nagrań i występów na płytach innych artystów.