Więcej jazzu!

Szymon Babuchowski

publikacja 10.06.2009 13:58

Czy mamy w Polsce do czynienia z renesansem popularności jazzu?

Więcej jazzu! Norah Jones. Foto: Wikipedia.

Dopiero co skończył się Śląski Festiwal Jazzowy, a już Bydgoszcz ruszyła ze swoim Smooth Festivalem. Równolegle w Zabrzu odbywał się XV JAZ Festiwal Muzyki Improwizowanej, a na Zamku Książąt Pomorskich od kwietnia do lipca słuchać można znakomitych jazzmanów w ramach Szczecin Music Fest. Namnożyło się nam festiwali jazzowych między Odrą i Bugiem.

– Myślę, że jazz zawsze był w Polsce popularny, tylko dawniej dotyczyło to mniejszych grup – twierdzi znany prezenter Marek Niedźwiecki, organizator Smooth Festivalu. – Mamy w końcu u nas długą tradycję związaną z Jazz Jamboree. Kiedy rozmawiałem z takimi muzykami jak Pat Metheny czy Al Di Meola, zawsze mówili, że fantastycznie im się u nas gra. Teraz przyszedł do nas z Ameryki trend uładzonego smooth jazzu, z którym wielu rasowych jazzmanów nie chce się kojarzyć. Ukuli nawet złośliwy termin „elevator music”, który ma oznaczać muzykę do słuchania w windzie. Jednak sam fakt, że ludzie sięgają po inną muzykę niż ta, która króluje w radiostacjach, jest optymistyczny. Świadczy o tym, że są już zmęczeni papką i szukają, czegoś, co ich uspokoi.

To trzeba poczuć
O takiej potrzebie przekonuje też istnienie stacji radiowych, które nastawione są na granie jazzu i pokrewnych gatunków muzycznych. Pół roku temu część z nich włączyła się do sieci Chilli Zet. Ale nie czarujmy się, nie są to stacje dla mas. – Badania wskazują, że najbardziej nielubianym przez radiosłuchaczy gatunkiem jest właśnie jazz – mówi Grzegorz Kuciera, wiceprezes Stowarzyszenia Muzycznego Jazzowa Asocjacja Zabrze, które organizuje JAZ Festiwal. – To muzyka typowo koncertowa. Ktoś, kto nie słyszał nigdy jazzu na koncercie, od razu wyłącza radio. Żeby polubić jazz, trzeba najpierw poczuć tę klubową atmosferę. Czasem ktoś przyjdzie przypadkowo na koncert i dziwi się: to jest jazz? To mi się podoba!

Muzyka jest jedna
Mimo że festiwale jazzowe mają wierną publiczność, płyty sprzedają się dość kiepsko. Są co prawda wyjątki: Diana Krall czy Norah Jones trafiają na okładki kolorowych czasopism, jednak czy ich twórczość można jeszcze nazwać jazzem? – Grają z nimi zawodowcy, świetni muzycy, ale to produkty typowo komercyjne, nie wnoszące niczego nowego – twierdzi Grzegorz Zawadzki, perkusista improwizator. – Twórcom bardziej awangardowym trudno jest się przebić.

Tymczasem każda ze składanek Marka Niedźwieckiego „Smooth Jazz Cafe”, a było ich dziesięć, sprzedała się w ponad 15 tysiącach egzemplarzy. Oczywiście, zwolennicy bardziej ambitnych odmian jazzu będą kręcić nosem, ale trudno obrażać się na rzeczywistość. – Osobiście nie przepadam za takim łagodnym jazzem – wyznaje Grzegorz Kuciera. – Mimo to cieszę się, że ludzie w ogóle chcą słuchać czegoś innego. Bardzo często dzięki temu otwierają się przed nimi nowe drzwiczki i zaczynają poznawać bogactwo świata jazzu.

Bo tak naprawdę siła jazzu tkwi w jego różnorodności: od całkowitej improwizacji po obrzeża popu. Coraz częściej mamy też do czynienia z łączeniem gatunków, które kiedyś wydawały się odległe. Jazz miesza się tak z chilloutową elektroniką, jak i z muzyką ethno czy world music. Są projekty łączące jazz z klasyką, czego przykładem może być współpraca Juliana Gembalskiego z trio Włodka Pawlika. I – z drugiej strony – są artyści pop, którzy inspirują się jazzem, jak Ania Dąbrowska czy ostatnio nawet Kasia Nosowska. – Miles Davis też grywał kawałki popowe, a aranże dla Michaela Jacksona robił Quincy Jones – uśmiecha się Grzegorz Kuciera. – Tak naprawdę muzyka jest jedna.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne