Kobiety są fajniejsze

Agata Puścikowska

publikacja 05.03.2009 14:06

Spotkania dla kobiet po stracie. Gdy dwadzieścia lat poświęciło się mężowi i dzieciom, a on nagle odszedł do młodszej, świat się kończy. Gdy narzeczony, który „kochał nad życie”, nagle „przestaje kochać”, nie chce się żyć. Bo rozstanie, zdrada, bolą zawsze. Ale z bólu można i trzeba się podnieść.

Kobiety są fajniejsze Foto: Jakub Szymczuk:

Łączą je ukończone studia z filozofii, niespełnione marzenia o studiach psychologicznych, to, że lubią pomagać ludziom, a na co dzień – wspólna praca w poważnej instytucji. I łączy je jeszcze podobna, trudna przeszłość: obie były żonami, obie doświadczyły traumy porzucenia, rozwodu. Wiedzą, jak to boli, i wiedzą, że… ból kiedyś mija. A życie toczy się dalej, i może być piękne. Ewa Nowosielska i Małgorzata Rajca nie tylko doświadczyły tego we własnym życiu, ale również pomagają porzuconym kobietom wyjść na prostą.

– Kończyłyśmy studia podyplomowe z relacji interpersonalnych, przez rok chodziłyśmy też na kurs mediacji rodzinnych na Uniwersytecie kard. Stefana Wyszyńskiego – opowiadają. – Jeden z wykładowców współpracował z jezuicką fundacją „INIGO”, która świadczy potrzebującym pomoc psychologiczną. Zostałyśmy zaproszone do fundacji…

Nie jesteś sama!
W ramach „INIGO”, która ma swoją siedzibę przy kościele św. Andrzeja Boboli na ul. Rakowieckiej, panie Ewa i Małgorzata stworzyły grupę wsparcia dla kobiet po rozstaniach.
– Kobiety porzucone, zdradzone to duża grupa społeczna – mówi Ewa Nowosielska. – Niestety, mocno zaniedbana. Mają wiele świeckich propozycji pomocy, często płatnych, ale mało ośrodków związanych z Kościołem. A przecież wiele porzuconych żon to katoliczki, które swój dramat chciałyby przeżywać razem z ich Kościołem. A potem – zgodnie z nauką społeczną Kościoła, chciałyby wyjść na prostą.

Na kameralne (i bezpłatne!) spotkania do salki na Rakowieckiej przychodzi około dziesięciu kobiet. Są w różnym wieku, z przeróżnym bagażem doświadczeń. Są wśród nich panie dwudziestoparoletnie, są sześćdziesięcioparolatki. Są osoby mniej lub bardziej wykształcone. Panie pracujące zawodowo i pracujące wyłącznie w domu. Jedne właśnie przechodzą dramat rozwodu, inne już od kilku lat próbują sobie z rozstaniem poradzić.

– Tak naprawdę łączy je poczucie straty, poczucie braku perspektyw, nieumiejętność zadbania o siebie – mówią zgodnie Nowosielska i Rajca. – Kobiety, które zostały porzucone, czują się…winne. Myślą: „a może gdybym była inna, lepsza, mądrzejsza, on by nie zdradził, nie odszedł”? Rozdrapują sytuację, cierpią, analizują. Zapominają zupełnie o sobie, czasem wpadają w depresję. W momencie porzucenia, straty ukochanej osoby, wszystkie reagują podobnie. Najpierw są pewne: „spotkało mnie największe nieszczęście na świecie. Jestem najbardziej na świecie skrzywdzona”. A potem okazuje się, że takie rzeczy się dzieją; że straszne słowa już zostały nieraz wypowiedziane; że nie jestem jedyną skrzywdzoną na świecie. Że jest to jakiś niechlubny współczesny standard. Ale z takiego stanu można się podnieść.

Kobiety trafiają na spotkania w różny sposób. Jedne usłyszały wiadomość w mediach, inne dowiedziały się w kościele. Jeszcze innym informację przekazała koleżanka.
– Trafiają do nas również panie, które zdecydowały się na terapię u psychoterapeutów z „INIGO”. A terapeuta – skierował je do nas – mówią Ewa i Małgorzata. – Czasem jest odwrotnie: gdy zauważamy, że konkretna pani potrzebuje pomocy psychologa, proponujemy jej terapię.

Problem z „dochodzącymi”
– Największym problemem jest to, że tylko kilka pań na spotkania przychodzi regularnie. Pozostałe panie co tydzień się zmieniają: nie wracają, na ich miejsca przychodzą nowe – mówi Małgorzata Rajca. – Trudno powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Czy jedno spotkanie pozwoliło im stanąć na nogi? Niestety, w efekcie troszkę drepczemy w miejscu, bo widząc nowe twarze, trzeba wszystko zaczynać od początku. Trudno o ciągłość, o atmosferę zaufania na spotkaniach, gdy z jednej strony są osoby, które już się poznały, poznały swoje historie, a z drugiej – nieznane twarze.

– Myślimy więc o grupie zamkniętej – dodaje Ewa Nowosielska. – Właśnie dla pań przychodzących na spotkania stale. Może uda się też zrobić spotkania dla kobiet w żałobie – po śmierci męża?

Kobiety są… fajniejsze
Na spotkaniach nie podaje się teorii i cudownych recept, jak wyjść na prostą. Kobiety po prostu rozmawiają. Dzielą się swoimi historiami, przeżyciami. Wspierają się. Siadają w kółku, żeby nikt się za nikim nie chował. Mogą mówić o sobie, ale nikt ich nie zmusza.
– Rozmawiamy, czasem ktoś płacze, słuchamy swoich historii, rodzi się dyskusja – mówi Ewa Nowosielska. – Ale potem chcemy pokazywać drogę, światło w tunelu. Bo po stracie jest czas na żałobę i rozpacz, ale jest i czas na ukojenie, uspokojenie. A potem – trzeba odzyskać siebie, iść dalej. Nie można żyć przeszłością, zastanawiać się, „on wróci – nie wróci”? To nie od nas zależy.

– Dzięki takiej wymianie doświadczeń jedne panie czerpią od drugich. Te na początku drogi, widzą, że można żyć dalej, że jeśli jednej porzuconej udało się podnieść, druga też da radę – opowiadają Ewa i Małgorzata. – Panie wyciągają wnioski: koleżanka poradziła sobie z samotnością i pustką, i ja sobie poradzę…

Dlaczego grupa wsparcia tylko dla kobiet? Mężczyźni nie doświadczają straty?
– Owszem, doświadczają. Ale po pierwsze dużo więcej jest porzuconych kobiet, po drugie – mieszanie płci na takich zajęciach nie dałoby dobrego rezultatu – mówi E. Nowosielska. – To są konkretne emocje, konkretne widzenie świata i sytuacji. Mężczyźni widzą i czują inaczej. Według mnie wspólne spotkania nie miałyby sensu.

– I uczymy kobiety jeszcze jednej, ważnej rzeczy: szczęśliwa matka da dzieciom dobry wstęp do dorosłego życia – uważa Małgorzata Rajca. – Obawiam się, że matka sfrustrowana, nieszczęśliwa, zgorzkniała nie będzie tego potrafiła. Dlatego staramy się pokazać, że trzeba polubić siebie, zadbać o siebie – choćby idąc bez poczucia winy do fryzjera. Kobiety po stracie muszą wiedzieć: „jestem ważna, mam prawo do zadowolenia, szczęśliwego życia”. One muszą wiedzieć, że nie żyją dla kogoś. Przede wszystkim żyją dla siebie.
Kobiety zdradzone na początku zieją nienawiścią do wszystkich mężczyzn. Ale… to mija. A przynajmniej powinno minąć.

– Każda z nas przechodziła ten etap – śmieją się Ewa i Małgorzata. – Potem już racjonalnie patrzy się na mężczyzn. My akurat nie mamy awersji. Lubimy panów. Ale… kobiety i tak są fajniejsze.

Więcej informacji na: www.inigo.org