Strach i nadzieja

Ilona Migacz

publikacja 24.06.2009 08:46

Żeby dojść do kaplicy, trzeba lawirować między łóżkami i materacami, ustawionymi na każdym wolnym skrawku podłogi. Na korytarzu głośne oddechy i pokasływania leżących, gwar rozmów i nawoływań bardziej sprawnych. W kaplicy cisza. W półmroku uwagę zwraca czerwone światło przy tabernakulum i duży drewniany krzyż.

Strach i nadzieja Foto: Archiwum schroniska.

Po kilku chwilach zauważam, że krzyż nad ołtarzem to po prostu belki konstrukcyjne ściany; wprost do nich przymocowano figurę Chrystusa. W rogu podświetlony małą lampką obraz Jasnogórskiej. Powoli zanika cisza i spokój. Małe pomieszczenie zapełnia się mężczyznami, wraz z nimi miejsca zajmują młodzi ludzie, studenci. W schronisku dla mężczyzn prowadzonym przez Towarzystwo św. Brata Alberta w podwrocławskim Szczodrem zaczynają się warsztaty ewangelizacyjne, prowadzone przez członków Duszpasterstwa Akademickiego „Dominik”. Mottem dzisiejszego spotkania są słowa „Nie lękajcie się”.

Czego się boję?
Pan Jurek powtarza powoli pytanie prowadzącej spotkanie Kasi. – Boję się samego siebie, czy wytrwam bez picia, czy uda mi się wrócić do pracy, znaleźć choćby najmniejszy, ale własny kąt – mówi. Inni mężczyźni kiwając głowami, potakują. Pan Jurek, od wykonywanego przed laty zawodu nazywany „komandosem”, do schroniska przyszedł tydzień temu. Za nim jednak dłuższe i krótsze pobyty w podobnych placówkach w całej Polsce. To one stały się jego domem, kiedy trzy lata temu zmarła mu żona. Pobyty w schroniskach wyznacza prosty rytm abstynencji i alkoholowego cugu. – Potrafię kilka miesięcy nie pić – mówi otwarcie pan Jurek. – Wystarczy jednak najmniejsze załamanie i zaczynam znowu picie. Na umór.

Felieton księdza Artura Stopki

Dotknąć wykluczonego



Szybko okazuje się, że studenci mimo odmienności losów i doświadczeń przeżywają podobne lęki. – Boję się samotności i odrzucenia przez ludzi – dzieli się obawami Asia, studentka Uniwersytetu Wrocławskiego, wydziału stosunków międzynarodowych. – Boję się, czy wytrwam na drodze wytyczonej przez Jezusa – dodaje.

Przełomowa noc
– To było jedno z odkryć, dokonanych po kilku wizytach w schronisku – wspomina później w rozmowie ze mną Krzysiek, student V roku elektroniki. – Wcześniej myślałem, że bezdomni to świat zupełnie inny od mojego, nie mający ze mną nic wspólnego. Jednak kilka rozmów z nimi wystarczyło, by zrozumieć, że między naszymi przeżyciami, odczuciami, obawami i radościami nie ma wielkich różnic. – Musiałem przyjechać tu kilka razy, by przełamać pierwotną niechęć i obawę przed bezdomnymi – zwierza się Marek, absolwent polonistyki.

– Nie wiem właściwie, czego się bałem, ale bym potrafił podać rękę na powitanie, musiało upłynąć sporo czasu – mówi szczerze. Przełom nastąpił, gdy pewnego razu po spotkaniu zagadał się i nie zdążył na ostatni autobus. – Nie miałem wyjścia, musiałem przenocować w schronisku – wspomina. – Dałem radę – śmieje się sam z siebie. – Nikt mnie nie okradł, nie pobił, wyspałem się. Ta noc pozwoliła mi zobaczyć w bezdomnych zwykłych ludzi, pokiereszowanych przez los, ciężko doświadczonych, ale ludzi, a nie jakieś bezimienne jednostki, na widok których odwraca się głowę.

Dominikanin o. Tomasz Franc potwierdza, że taki był zamysł, gdy sześć lat temu zaczynali spotkania. – Myślałem wtedy, że bezdomnym często z nawyku dajemy chleb lub adres jadłodajni, ale nie widzimy w nich osób, które jak wszyscy pragną szacunku i rozmowy. Jednocześnie okazało się, że Andrzej Ptak, zastępca kierownika schroniska br. Alberta, szukał pomysłu, jak przybliżyć bezdomnym Boga, zwykły świat i żyjących w nim ludzi. Tak powstały warsztaty ewangelizacyjne.

Młodzi siewcy
– Boję się samego siebie – kontynuuje wątek pan Roman. – Co tu dużo mówić, doszedłem do zera. Nie mam siły już walczyć. Jego słowa wywołują konsternację. Jednak najbardziej ożywiają się sami pensjonariusze. – Nie możesz tak mówić, trzeba mieć nadzieję, nie możesz dać się przygnębieniu – strofują pana Romana. Zaczynają opowiadać o swoich zwycięstwach nad słabościami. – O to też nam chodzi – komentuje później Kasia – by uczulić ich na siebie nawzajem, by wzmacniali sami siebie, pomagali sobie. Psycholog i terapeuta będą mieli o wiele trudniejsze zadanie, jeśli ich pracy nie wesprze oddany przyjaciel.

– Każde spotkanie ma myśl przewodnią. Sporym zainteresowaniem cieszyło się to, podczas którego mówiliśmy o nawróceniu – wyjaśnia Kasia. – Za każdym razem staramy się przekazać bezdomnym jakąś małą część wiedzy religijnej. – Rozmawiamy z nimi o Panu Bogu, sprawach wiary i nauce Kościoła, ale odsuwamy od siebie myśl o nawracaniu kogokolwiek – deklaruje jednak Agata, studentka V roku historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego. – Jesteśmy jak siewca, który wyszedł w pole. Rzucił ziarno, ale gdzie ono upadło? Tego do końca nie wiemy. Bardzo cieszy mnie znajomość z panem Januszem, który przychodzi na wszystkie nasze spotkania, regularnie się spowiada. Kiedyś jeden z panów powiedział mi: „wierzę, nie wierzę, sam nie wiem, ale ostatnio cały dzień myślałem o słowach, które usłyszałem na ostatnim spotkaniu z wami”.

– Wielu mieszkańców schroniska nie uczestniczy w warsztatach – przyznaje Kasia. – Zdarza się, że wychodzą w trakcie. Mimo to przyjeżdżamy, bo chcemy być świadectwem wierności Boga, tego, że Bóg jest zawsze przy nich, gotów wysłuchać, wyciągnąć rękę. I bezdomni to doceniają. – Cieszę się na każde spotkanie, czekam na nie – deklaruje pan Janusz. – Nigdy nie miałem czasu dla Boga, teraz czego jak czego, ale czasu mam sporo – opowiada bezdomny, 24-letni Marek. – Poza tym po raz pierwszy zobaczyłem ludzi bezinteresownych, którzy przychodzą po prostu pobyć z nami, pogadać. Zawsze podadzą rękę, z szacunkiem, uśmiechem. Na mieście to lepiej nie przyznawać się, że jest się ze schroniska. Zaraz potraktują jak pijaka i złodzieja, wyrzutka.

– „Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” – odpowiadają studenci na moje pytanie, dlaczego przychodzą do schroniska. – „Spotkanie” to słowo najlepiej określa charakter warsztatów – podsumowuje Andrzej Ptak. – Spotkanie bardziej i mniej doświadczonych przez los, osób żyjących w społeczeństwie i pozostających na jego marginesie, wychowujących się w dobrych, zdrowych rodzinach z wywodzącymi się z rodzin patologicznych. Rozmawiając, poznają się i uczą od siebie nawzajem.

– Spotkania z bezdomnymi otworzyły mnie na inność – potwierdza Kasia. – Mnie oduczyły prostego oceniania: ten jest dobry, a ten zły, ten wart rozmowy, a ten nie – przyznaje Marek i dodaje: – Tutaj naocznie przekonałem się, że w każdym człowieku można znaleźć iskierkę dobra i miłości. – Spotkania z bezdomnymi uczą wagi problemów – uzupełnia Krzysiek. – Rodzina, przyjaciele to wartości bezcenne. Poza tym widok tych ludzi, praktycznie pozbawionych wszystkiego, pomaga w docenieniu tego, co sami posiadamy – dorzuca.

Warsztaty dobiegają końca. Jeszcze przed budynkiem schroniska krótkie rozmowy z pensjonariuszami, dziewczyny ze śmiechem odpowiadają na żarty mężczyzn. – Nie obruszamy się – tłumaczy, śmiejąc się, Agata. – Pan Bóg używa różnych sposobów, by dotrzeć do ludzi.

Studenci wracają do swojego świata. Spieszą się na spotkanie z kumplem, lekcję tańca. – W pewnym sensie zabieramy ich ze sobą – wyjaśnia Kasia. – We wspomnieniach, modlitwach, rozważaniu słów przez nich wypowiedzianych. Wracamy do naszego świata, ale poprzez spotkanie z bezdomnymi odmienionego, bardziej otwartego na innych ludzi.

"Szczodre" schronisko
Schronisko dla mężczyzn w Szczodrem funkcjonuje blisko 25 lat. – Spośród szerokiej rzeszy potrzebujących chcemy zwrócić uwagę na tych, którzy w obiegowym odczuciu sami wybrali swój los, sami sobie są winni; widzimy w nich naszych braci oczekujących pomocy. Tak jak Chrystus, który mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mk 2,17) – deklaruje zastępca kierownika ośrodka Andrzej Ptak i dodaje: – Każda osoba jest przyjmowana z założeniem, że we współpracy z nią podjęty wysiłek będzie trwałym wyprowadzeniem jej z bezdomności. Sprzeciwiamy się poglądowi, że istnieje kategoria bezdomnych z wyboru – ten „wybór” to tylko konsekwencja nieszczęść i słabości, którym człowiek w pewnym momencie nie jest w stanie sprostać, to konsekwencja braku okazanej w porę pomocy.

Istotą działania członków Towarzystwa św. Brata Alberta jest odbudowa godności osób bezdomnych. A pragną czynić to poprzez doświadczanie miłości i wspólnoty. W ośrodku w Szczodrem jednorazowo może znaleźć schronienie do 200 mężczyzn. Placówka nie udziela pomocy osobom wyłącznie z tzw. rejonu. Na pomoc mogą liczyć wszyscy, którzy się o nią zwrócą. Jedynym warunkiem pozostania w noclegowni jest zachowanie trzeźwości, a w przypadku osób uzależnionych – podjęcie leczenia.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne