Nauka z mamą i w domu

Ks. Sławomir Czalej

publikacja 06.08.2009 14:00

Pomysł nie tylko protestancki. – Zwolennikom edukacji domowej w Polsce nie chodzi o udowodnienie, że szkoła jest zła. Wychodzą raczej z założenia, że konstytucja nie powinna nadawać, tylko strzec wolności w edukacji.

Nauka z mamą i w domu Foto: Ks. Sławomir Czalej

Mówię „strzec”, ponieważ wychowanie potomstwa zgodnie z własnym światopoglądem nie jest czymś nadawanym przez uchwały międzynarodowe, lecz naturalnym prawem każdego człowieka – mówi Paweł Bartosik, pastor kościoła ewangelicko-reformowanego w Gdańsku. Zorganizowana przez Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” w Gdańsku konferencja informacyjna o nauczaniu domowym odkryła przed jej słuchaczami prawie nieznany świat, a zarazem możliwość nauczania dzieci w domach.

Chociaż ustawa „O systemie oświaty” z 1991 r. dopuszcza taką ewentualność, to korzysta z niej w Polsce ok. 40 rodzin. Być może dlatego, że jesteśmy wychowani przymusowo w szkołach państwowych, a więc w systemie, którego korzenie tkwią w czasach Bismarcka, i do głowy nam nie przychodzi, że może być inaczej.

Czasy przed- i ponakazowe
Pojęcie przymusu szkolnego pojawiło się w europejskiej myśli prawniczej i edukacyjnej dopiero na przełomie XVII i XVIII w. – Ten moment nie jest przypadkowy, ponieważ oświeceniowi luminarze postawili sobie za cel stworzenie „nowego człowieka”, oderwanego od przesądów i kierującego się racjonalizmem – mówi dr Maksymilian Stanulewicz, adiunkt na Katedrze Ustroju Państw na UAM w Poznaniu. Zdaniem dr. Stanilewicza za takim rozwiązaniem sprawy przymusu edukacyjnego przemawiały przede wszystkim względy polityczno-ustrojowe, zwłaszcza państw Rzeszy (Prusy, Austria, Bawaria). – Chodziło o całkowity wpływ państwa na proces edukacyjny, a więc i program, by mieć później obywatela, któremu od najmłodszych lat wpajano przywiązanie do narodu, religii, lojalności wobec państwa i dynastii. W tak rozumianym „patriotyzmie państwowym”, u źródeł którego leżą początki przymusu szkolnego, doszukiwać się można genezy przynajmniej jednego z dwóch wielkich totalitaryzmów XX w. – mówi.

Odrodzenie nauczania domowego miało miejsce w USA pod koniec lat 70., gdzie w tamtym czasie w instytucjonalnych szkołach kształciło się 99 proc. dzieci w wieku szkolnym i to głównie w środowiskach protestanckich. Rodzice zaniepokojeni treściami lekcji, wzrastającą agresją, a przede wszystkim postępującą utratą kontroli nad dziećmi, postanowili wrócić do form nauczania, które w wielu krajach na świecie stanowiły główną formę nauczania aż do 2 poł. XIX w! Obecnie edukacja domowa w Ameryce to domena nie tylko protestancka. Angażuje ona ludzi o różnym pochodzeniu, statusie i poglądach religijnych, również agnostyków i ateistów. Szacuje się, że w roku szkolnym 2005/2006 od 1,9 do 2,4 mln dzieci pobierało naukę w domu. Ta forma edukacji zyskuje dzisiaj na znaczeniu również w innych krajach, takich jak Japonia, Węgry, Kanada, ale i Polska. „Homeschooling” ciągle jest zakazany m.in. na Białorusi, Korei Północnej, Libii czy też w dzisiejszych, demokratycznych Niemczech.

– Hitlerowskie Niemcy nie dopuszczały możliwości kształcenia dzieci poza systemem, nakładając kary na rodziny. Dzisiaj również państwo niemieckie za próbę edukacji domowej odbiera rodzicom ich prawa rodzicielskie, kierując dzieci do rodzin zastępczych. W skrajnych wypadkach zamykane są one nawet w zakładach psychiatrycznych – podkreśla pastor Bartosik. Znana jest historia rodziny Romeike (z kwietnia br.), na którą nałożono grzywnę w wysokości 7500 euro za absencję dzieci w szkole. Państwo Romeike postanowili opuścić kraj i poprosili o azyl polityczny (sic!) w USA. Pozostając w Niemczech, mogliby pójść nawet do więzienia, a ich dzieci zostałyby skierowane do rodzin zastępczych.

Dom dla geniuszy?
By przekonać przeciwników nauczania domowego, jego zwolennicy sypią nazwiskami, które raczej z nieudacznikami życiowymi kojarzyć się absolutnie nie mogą: Tomasz Edison, Henry Ford, czy też współcześnie Bill Gates albo Ted Turner. – Jeśli weźmiemy pod uwagę klasę, to ile czasu nauczycielka jest w stanie poświęcić poszczególnym dzieciom w czasie jednej lekcji? – pyta retorycznie Anna Piotrowska z Gdyni, która razem z mężem uczy dzieci w domu. Zdaniem Piotrowskich nie ma też mowy o izolacjonizmie. Ich dzieci mają dobry kontakt z rówieśnikami, ponadto uczęszczają na wiele zajęć organizowanych przez szkoły czy przez dom kultury w Gdyni. – Co ważne, to nasze dzieci (Konrad – 9 lat i Annika – 6 lat) mają też bardzo dobry kontakt z dziećmi starszymi i młodszymi – podkreśla Piotrowska.

Lekcje w ciągu dnia zajmują około 3–4 godzin i zaczynają się zaraz po śniadaniu. Program obowiązujący to oczywiście podręczniki szkolne, chociaż rodzice-nauczyciele nie ograniczają się jedynie do nich. Internet, wycieczki, gry edukacyjne czy pewne programy telewizyjne stanowią ważną część nauczania. Dziecko musi bowiem zdawać w szkole okresowe egzaminy i udowodnić, że obowiązujący materiał został przyswojony. Żeby rodzice mogli rozpocząć nauczanie w domu, konieczny jest kontakt z dyrektorem szkoły, który będzie nadzorował proces nauczania. Chociaż nie każdy jest temu przychylny, a czasem zdarza się wręcz wrogie nastawienie, to w czasach, kiedy wybór szkoły jest dobrowolny, rodzice wiedzą, kto wyrazi zgodę na coś takiego.

– Mimo wszystko każdy się uczy, dyrektor też, dlatego coraz więcej jest sympatyków tej formy nauczania – zaznacza Anna. Z drugiej strony nauczyciele, sami wychowani w szkołach państwowych, nie wyobrażają sobie, że inaczej może oznaczać równie dobrze, wobec czego starają się odwieść rodziców od pomysłu. – Jak wy możecie zrobić to lepiej niż my?! – pytają czasami nauczycielki, respektując jednak prawo do nauczania w Polsce przez rodziców – mówi Nancy, Amerykanka, mieszkająca od wielu lat na Pomorzu, żona i matka pięciorga dzieci. Chociaż nauczanie jest ułatwione, kiedy jedna strona, zwykle żona, nie pracuje zawodowo poza domem, to jednak jest ono możliwe również wtedy, kiedy pracują oboje z rodziców. I pewnie rzecz najważniejsza: dzieci doskonale sobie radzą z pisaniem, liczeniem i odpowiadaniem na pytania egzaminujących ich później w szkołach nauczycieli. – Nie inaczej było podczas wojny, kiedy uczono się na tajnych kompletach – podkreśla pastor Bartosik. Przyszłość domowego nauczania
W czasie nagrywania materiału do artykułu zwróciłem uwagę, że dzieci z obu rodzin zachowywały się tak, jakby ich w ogóle nie było. – Zapewniam księdza, że gdyby tu były dzieci czy z podstawówki czy z gimnazjum, to tak spokojnie by nie było – śmieje się Anna. To spostrzeżenie wydaje się potwierdzać list, który w 2001 r. do znanego w całych Stanach Zjednoczonych pedagoga Johna Taylora Gatto skierowała matka Brandona. Pisała w nim, że chłopiec miewał na przemian stany hiperaktywności i apatii. Każdego dnia pytał, czy jutro będzie szkoła. Po jednomyślnej decyzji pedagogów i lekarza psychiatry chłopiec został poddany leczeniu farmakologicznemu i terapii. Bez skutku, aż do czasu, kiedy matka wzięła sprawy edukacji w swoje ręce. „Skończyły się ataki płaczu i nadpobudliwości. Teraz Brandon kwitnie. Już nie płacze, lecz uczy się pilnie” – napisała.

Piszącemu ten artykuł polska szkoła nie wydaje się aż tak dramatycznym i demoralizującym miejscem, jak to być może ma miejsce w innych krajach, nawet patrząc z perspektywy swojego dzieciństwa w czasach PRL-u. Polska rodzina i polscy nauczyciele nadal w znaczącej większości dobrze zdają swój egzamin wychowawczy. Oczywiście w nauczaniu kościelnym istnieje jasny zapis, że „nie można kwestionować przyrodzonego i naturalnego prawa rodziców i rodziny do edukacji dzieci” – co podkreślił ks. dr Grzegorz Harasimiak, adwokat przy Sądzie Metropolitalnym Szczecińsko-Kamieńskim, a zarazem adiunkt na Katedrze Prawa Materialnego Uniwersytetu Szczecińskiego.

– W skali systemu polskiej oświaty nie jest to zjawisko marginalne. Nauczanie domowe należy rozbić na dwa nurty. Z jednej strony jest to nauczanie indywidualne na podstawie opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej, wtedy konkretni nauczyciele przychodzą do domu ucznia – mówi Zdzisław Szudrowicz, Pomorski Kurator Oświaty. Drugi nurt to nauczanie przez rodziców. – Jeżeli dyrektor szkoły stwierdzi, że rodzice nie zapewnią odpowiedniego poziomu nauczania, wtedy ma prawo odmówić – zauważa kurator. Jego zdaniem o problemach związanych z nauczaniem domowym raczej się nie słyszy, a więc raczej ich nie ma. – Liczba nauczających w domach zapewne będzie wzrastać, choć nadal pozostanie ono raczej marginalną formą edukacji. Pomimo wszystkich mankamentów uważam, że szkoła zapewnia lepsze warunki nauczania – podkreśla.

Na moje pytanie, czy rodzice uczą w domu również religii, mąż Nancy, Wiesław odpowiada: czytam z dzieckiem Pismo Święte i rozmawiamy o tym, w jaki sposób można je stosować w życiu. Czy wobec zagrożeń ideologicznych, związanych także z procesem globalizacji, nauczanie domowe uchroni nasze dzieci przed niebezpieczeństwami? Czas jak zwykle pokaże.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo