Made in Jutrzenka

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 12.08.2009 15:00

Dom Dziecka w Bardzie - jest taki świat, który można zrozumieć tylko dzięki doświadczeniu, bo wiedza teoretyczna z konieczności upraszcza.

Od kilku tygodni mieszkańcy powiatu ząbkowickiego są niepokojeni doniesieniami lokalnej gazety o rzekomych nadużyciach w domu dziecka prowadzonym przez siostry marianki. Nie chcę polemizować z rewelacjami ogłoszonymi przez lokalną prasę. Autorki tych informacji są, moim zdaniem, rozgoryczonymi kobietami, dla których osobista porażka w pracy z dziećmi jest na tyle dotkliwa, że nie stać ich obiektywizm.

Podręcznikowa teoria
Z powodu nieodpowiedniej atmosfery wychowawczej w rodzinie, niewłaściwego stosunku rodziców do dziecka, braku opieki nad dzieckiem i zaniedbań wychowawczych dziecko czasami trafia do placówki opiekuńczej. Nie wierzę, że sądy rodzinne pochopnie wydają decyzję o umieszczeniu dziecka w domu dziecka. Właściwie to mam nawet za złe ustawodawcom, że niektóre procedury skazują dziecko na życie w rodzinie biologicznej albo na przedłużające się oczekiwanie na adopcję. I nikt nie wątpi, że rodzinne domy dziecka to najlepsza forma opieki. Kłopot w tym, że chętnych do rodzicielstwa zastępczego jest jak na lekarstwo. Co więcej, nawet zajadli krytycy instytucjonalnych placówek sami rodzin zastępczych nie zakładają.

Co się dzieje, że rodzina przestaje być domem, czyli miejscem, gdzie rządzi prawo miłości? Autorzy podręczników do resocjalizacji podpowiadają, że trudna sytuacja rodziny jest konsekwencją jej rozpadu (rozwód, zawieranie nowych nieformalnych związków), patologią i dysfunkcjonalnością (alkoholizm, demoralizacja, przestępczość, prostytucja, rozkład moralny, zaburzenia więzi emocjonalnych), niskim poziomem kulturalnym rodziców, ich niezaradnością życiową i nieudolnością pedagogiczną, trudnościami materialnymi (brak mieszkania, brak środków do życia) oraz sytuacjami losowymi (choroba lub śmierć rodziców, ich wyjazd za granicę).

Dysfunkcyjna rodzina wpływa na każdego jej członka, ale przede wszystkim na dzieci. Psychologowie wyodrębniają dwa rodzaje zaburzeń u dzieci z takich rodzin: zaburzenia w zachowaniu (m.in. gwałtowność, nieposłuszeństwo, niszczycielstwo, skłonność do bijatyk, nadpobudliwość, lekkomyślność, niechęć do szkoły, nieumiejętność współpracy) oraz problemy z osobowością (m.in. brak pewności siebie, poczucie niższości, skłonność do martwienia się, niezdolność do radości, depresja, nadwrażliwość, powściągliwość, rezerwa, marzenia, napięcia, lęki, ucieczki).

W placówce praca z wychowankiem i dla wychowanka ma pomóc dziecku w rozwiązaniu problemów osobowościowych i w nadrobieniu zaległości w budowaniu normalnych relacji społecznych. Tutaj standardy zwykłej rodziny biologicznej już nie wystarczają. Pewnie dlatego 40 dzieci zajmuje się 30-osobowy personel. Autorki ząbkowickich publikacji nie liczą się z tym zupełnie. Manipulują czytelnikami i dopuszczają się krzywdzących uproszczeń. Zatem niech prawda o tym domu broni się sama. Oto trzy historie wychowanków marianek.

Zapomniałam twarzy matki
Urocza młoda kobieta, coraz bardziej świadoma swoich walorów – Gabrysia. Ma 16 lat. Od 9. roku życia przebywa w bardzkim domu dziecka. Swojego ojca nie zna. Porzucił matkę i córkę. Jej matka oddała ją do placówki, gdy dziewczynka uległa wypadkowi. Kobieta nie była w stanie zająć się chorym dzieckiem. - Nie miałyśmy potem kontaktu – wspomina. – Dlatego tutaj jest mój dom. Tutaj nauczyłam się życia – podkreśla. Początki w nowym środowisku nigdy nie są łatwe. – Pierwszy okres to czas buntu, szczególnie przeciwko zasadom placówki. U matki nie było żadnych obowiązków, nie było zasad i kryteriów. Wszystko było puszczone na żywioł, bo nikt się mną nie zajmował – wyznaje. – Tutaj nauczyłam się samodzielności, zaradności, samoopanowania, dyscypliny wewnętrznej – wylicza.

Był czas, kiedy w Bardzie pracowało więcej sióstr zakonnych. – Pamiętam to. Przede wszystkim dlatego, że wtedy więcej mówiliśmy o Panu Bogu i był większy nacisk na wychowanie religijne – wspomina nastolatka. Dzisiaj żadna marianka nie zajmuje się bezpośrednio dziećmi. Jedna jest dyrektorką, druga księgową, trzecia intendentką, czwarta szefową kuchni. Pytam o dom. – Mam tylko ten – odpowiada. – Twarzy matki już nie pamiętam. Nie tęsknię za tamtym życiem, bo wiem, że na pewno nie miałabym tam lepiej. Rodzina? No cóż, tutaj mam raczej koleżanki i przyjaciółki. Rodzinę założę sama – kończy. – Przyjdzie na to czas.

Bez dobrych wspomnień
Gdy zobaczył mój aparat fotograficzny, oczy zaczęły mu błyszczeć zaciekawieniem. Przez kilkadziesiąt minut rozmawialiśmy o robieniu zdjęć. Romek ma zacięcie fotoreporterskie, dlatego Nikon D300 z obiektywem 70-200 mm stał się dla mnie przepustką do jego wspomnień. Jest w domu dziecka już 9 lat. Swojego rodzinnego domu nie chce pamiętać.

– Nie ma do czego wracać – wyjaśnia. – Tam nikt się o mnie nie troszczył, nikt się ze mną nie liczył. Nie mam żadnych dobrych wspomnień z dzieciństwa – deklaruje. Nie chce idealizować placówki. Mówi wprost o trudnym okresie przystosowania się do jej standardów. – Byłem bardzo roztrzepany, wszędzie mnie było pełno, agresywny i emocjonalnie nieprzewidywalny dałem popalić wychowawcom – przyznaje. – Potem jednak przyszedł czas używania rozumu. Docierało do mnie coraz bardziej, że ten dom jest moją jedyną szansą na normalność.

Romek nie czuje się poza murami placówki człowiekiem drugiej kategorii. Dla jego znajomych adres zamieszkania nie ma żadnego znaczenia. Z tymi, dla których byłby ważny, nie warto się zadawać. Sens życia? – Zdobyć wykształcenie, założyć rodzinę, której dam poczucie bezpieczeństwa – dzieli się ambicjami. Dobry ojciec? – To facet, który zna swoje dziecko i swój dom. Umie racjonalnie gospodarować finansami, zna swoją pozycję w społeczeństwie, stawia wymagania, które stymulują rozwój dzieci – wylicza. Miłość? – Jasne że tak, bez niej ani rusz. Ojcowska uczy dziecko, czym jest dobro, a czym zło, i jak wybierać to pierwsze – definiuje. Czułość? Zaskoczenie. Szesnastolatek milknie. Po chwili poddaje się. Jeszcze nie wie. Na szczęście ma jeszcze sporo czasu, by nauczyć się okazywania miłości. Przez czułość, której sam nigdy nie doświadczył.

Jej uśmiech ma w sobie tyle uroku, że potrafi rozbroić każde serce. I te oczy. Pewnie dlatego Ewa ma taki dobry kontakt z chłopcami, z którymi poprzednia wychowawczyni kompletnie nie potrafiła dojść do porozumienia. Jest jeszcze jedno. Najważniejsze. Ta 26-letnia kobieta, żona i matka dwójki dzieci, od 12. roku życia była wychowanką placówki, w której pracuje. – To rzeczywiście dwa światy – wyznaje, odnosząc się do niecodziennego faktu powrotu do domu dziecka, ale w zgoła innym charakterze. – To, kim dzisiaj jestem, zawdzięczam temu domowi. Jestem sygnowana: Made in Jutrzenka – dodaje humorystycznie, odnosząc się do nazwy bardzkiego domu dziecka.

– Tutaj moje człowieczeństwo stało się dla kogoś na tyle ważne, by oddać mu czas, pieniądze, talenty i serce – zauważa. – Wracam tu i zastanawiam się, jak bardzo moje życie zależy od mojej historii. Wynik? Jestem matką, która chciałaby rozpieścić swoje dzieci, ale wtedy doświadczenie placówki podpowiada umiarkowanie i powściągliwość, szczególnie w wymiarze materialnym. Jestem wychowawczynią, która za bardzo chce być koleżanką, bo tego mi tutaj brakowało. Znam jednak ograniczenia ról, jakie pełnimy, dlatego muszę nad tym zapanować – mówi.

Dwa światy
– Dzisiaj wiem, nauczyło mnie tego najpierw życie, a potem studia, że młodym ruszającym w dorosłość z domu dziecka nie jest łatwo. Szczególnie mężczyznom. Bo matkami zostajemy bardzo naturalnie, jesteśmy tak stworzone, by życie dawać i o nie się troszczyć. Jednak ojcem trzeba się stawać. O to trzeba walczyć. Wzorzec własnego, dobrego ojca bardzo mocno w tym pomaga. Brak wzorca obciążą pustką i dezorientacją – ocenia.

Dostać skrzydła
Te historie dedykuję wszystkim, którzy przeczytali ząbkowickie artykuły o bardzkim domu dziecka. Proszę także Czytelników, by podzielili się nimi z tymi, którzy po nasz tygodnik nie sięgają. Nie możemy być bierni wobec niesprawiedliwości, jaką uczyniono nie tylko mariankom, ale także dzieciom z „Jutrzenki”. Na koniec raz jeszcze Ewa: – Ten dom uratował mi życie. Tutaj dostałam skrzydła akceptacji, troski i serdeczności, by móc samodzielnie wzbijać się ku swoim marzeniom o zwykłym życiu żony i matki.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo