"Trochę chciałabym wrócić"

Mira Fiutak

publikacja 21.08.2009 14:24

Ośrodek dla cudzoziemców. Ich codzienność toczy się w zawieszeniu. Pomiędzy tam, gdzie już nie chcą wrócić, a tutaj, gdzie jeszcze nie wiadomo, czy znajdą dom.

"Trochę chciałabym wrócić" Madina zamieszkała w bytomskim ośrodku po tym, jak z mężem i synkiem zostali deportowani z Austrii. Foto: Mira Fiutak

Vakhid z rodziną mieszka dziś w Bytomiu. Przyjechał z Achuan Martan położonego na granicy z Inguszetią, 45 kilometrów od Groznego. U siebie był kierowcą autobusu, tutaj – jak mówi – chociaż nie jest fachowcem budowlanym, jako pomocnik może przyjąć każdą pracę na budowie. Na razie mieszkają w Ośrodku dla Cudzoziemców. O wyjeździe ze swojego kraju myśleli już w czasie pierwszej wojny czeczeńskiej, ale nie udało się. W końcu zebrali pieniądze, w przeliczeniu na złotówki około 2,5 tysiąca, i półtora roku temu zdecydowali się opuścić Czeczenię. Z całej rodziny tylko oni wyjechali. – W telewizji słyszymy, że teraz tam spokój, ale to nieprawda. Tam nigdy nie ma spokoju. Pół roku pokój, trzy lata wojny, pół roku pokój i wojna. Zejdziesz z drogi – mina, wejdziesz do lasu – to samo.

Tam niebezpiecznie w czasie wojny i w czasie pokoju – mówi Vakhid. Trzy razy udało mu się ujść z życiem, kiedy mina wybuchała pod kołami samochodu. Oboje z żoną byli ranni. – Już się przyzwyczaiłam, teraz chcę tu żyć, ale na początku było trudno. Nie znaliśmy niczego, a wszystko inne – kultura, zwyczaje… Ale tak trzeba było, ze względu na męża, dla jego bezpieczeństwa – mówi Albina, która jest nauczycielką biologii i chemii. Martwi się o rodzinę, która została w Czeczenii, czy ten wyjazd im nie zaszkodził.

Z czeczeńską gościnnością od razu zaprasza na herbatę i przeprasza za słabą znajomość polskiego, dopiero się uczy na kursie w ośrodku: – Polski na szczęście podobny do rosyjskiego. Przyjechali z dwiema córkami. Starsza razem z trzydziestką innych dzieci z ośrodka chodzi do szkoły. Uczą się w Zespole Szkół nr 37 w Bytomiu. Młodsza we wrześniu pójdzie do pierwszej klasy. Synek urodził się już w Polsce, dali mu na imię Adam.

W wielokulturowym Bytomiu
Ośrodek dla Cudzoziemców powstał w Bytomiu w marcu ubiegłego roku. W tej chwili mieszka w nim około 140 osób, ponad 90 procent z nich deklaruje narodowość czeczeńską, ale są również Dagestańczycy, Osetyńczycy, Ingusze, kilka osób z Mongolii, Uzbekistanu i Sri Lanki. Poza tym około stu osób korzystających z tzw. świadczeń indywidualnych mieszka poza ośrodkiem. Wszyscy czekają na przyznanie im statusu uchodźcy. Ustawowo procedura trwa pół roku. ­– Ale tutaj każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie i czas oczekiwania zależy od tego, na ile prawnie jest skomplikowany – wyjaśnia Mirosław Kądziołka, kierownik Ośrodka dla Cudzoziemców w Bytomiu. – Dlatego przeciętnie może to trwać około 9 miesięcy, roku. W tym czasie zapewniamy tym osobom pełną obsługę formalno-prawną i socjalną.

Cudzoziemcy kierowani są najpierw do ośrodka recepcyjnego Urzędu do spraw Cudzoziemców w Podkowie Leśnej-Dębaku, a stamtąd do jednego z 19 ośrodków znajdujących się na terenie całego kraju. – Liczba osób ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy z roku na rok spada. W 2007 roku było ich ponad 10 tysięcy, w ubiegłym – około 8,5 tysiąca, a w pierwszym półroczu tego roku ponad 2 tysiące. Polska traktowana jest trochę jako kraj tranzytowy w drodze do Austrii. Ośrodki dla cudzoziemców zapewniają opiekę i pomoc w całej procedurze uzyskania statusu uchodźcy, ale jednocześnie pełnią funkcję preintegracyjną. Otwarcie bytomskiego ośrodka spotkało się z dobrym przyjęciem ze strony mieszkańców, być może dlatego, że to od dawna wielokulturowe miasto – mówi Ewa Piechota z Urzędu do spraw Cudzoziemców w Warszawie.

Logiczny ciąg urzędowych formalności
Przez zawiłości prawne przeprowadza cudzoziemców Centrum Pomocy Prawnej z Krakowa. W ich imieniu prowadzi korespondencję, pilnuje terminów i kieruje całą procedurą. Pracownicy bytomskiego ośrodka natomiast pomagają w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości. Na wstępie każdy z nowych mieszkańców otrzymuje pakiet informacyjny przygotowany w języku rosyjskim. Znajdą w nich podstawowe wiadomości dotyczące historii, geografii czy gospodarki Polski. Dowiedzą się o swoich prawach, obowiązkach, znajdą przykłady pism urzędowych czy listę organizacji, gdzie mogą zwrócić się o pomoc. Uzyskają informacje, gdzie załatwić NIP i PESEL, a także nauczą się np. korzystać z karty bankomatowej.

– To jest logiczny ciąg, w którym krok po kroku towarzyszymy tym osobom. Wprowadzamy w nasze przepisy prawne. Co nie jest dla nich łatwe, bo trzeba pamiętać, że przyjechały z kraju przez wojnę obróconego w ruinę, gdzie nikt nie przestrzega prawa – mówi Mirosław Kądziołka. – Sami też wzajemnie się wspierają. Często pochodzą z jednego regionu czy miejscowości, a na Zakaukaziu klany rodzinne to struktura, która sobie pomaga i znana jest z gościnności.

Nieprzydatne dyplomy uczelni
Wśród mieszkańców bytomskiego ośrodka są osoby świetnie wykształcone z dyplomami kilku uczelni i takie, które potrafią się tylko podpisać, bo ich czas kształcenia przypadł na wojnę. – Niestety, nic na to nie poradzimy, że status cudzoziemca, uchodźcy wiąże się często z poczuciem psychicznego zdeprecjonowania. Cóż z tego, że ktoś ma dyplomy dwóch porządnych uczelni i biegłą znajomość francuskiego i angielskiego, skoro nie włada polskim. Nikt go nie zatrudni – ocenia sytuację jednego z mieszkańców kierownik ośrodka. Czasem w rozmowach wracają do wojny, pokazują zdjęcia w telefonach komórkowych. – Nie ma w tych opowiadaniach martyrologii, tylko suche fakty. Mówią o tym, co przeżyli. Jest wieś, następuje ostrzał. A kiedy kurz opada, wsi już nie ma. I musimy pamiętać, że te przeżycia ciągle w nich tkwią.

Zanim stają się Europejczykami, dość szybko po przyjeździe europeizują się ich stroje. Muzułmanki czasem zakładają spodnie, częściej zdejmują tylko chustki. Wiele mieszkanek ośrodka nosi je na głowie, choćby w postaci szerokiej opaski. Tak jak Madina, która schowała kasztanowo zafarbowane włosy pod czerwoną chustką. Do Bytomia trafiła po deportacji z Austrii, razem z mężem i synkiem, który się tam urodził. – Pobyt w Polsce już załatwiony, tylko pojechać do Warszawy i odebrać dokumenty – mówi. – A mieszkać będziemy tam, gdzie pomogą.

Chciałbym wrócić do Czeczenii
W Bytomiu mieszka też Fatima Lyumieva. Nie w ośrodku, ale w mieszkaniu w centrum miasta. – Ochrona uzupełniająca – mówi językiem urzędowym, określając swoją sytuację. To inna forma zezwolenia na pobyt w Polsce, dająca prawo do legalnego zamieszkania i pracy. Po uzyskaniu statusu uchodźcy lub innej formy ochrony, jeszcze przez ponad dwa miesiące cudzoziemiec jest pod opieką Urzędu do spraw Cudzoziemców. Później indywidualnym programem integracyjnym obejmuje go MOPR. Fatima martwi się, co będzie, kiedy minie ten czas ochronny.

Do Polski razem z mężem i piątką dzieci przyjechała w lutym 2007 roku. Z Groznego, gdzie mieszkali. Pracowała w piekarni, mąż nie pracował nigdzie.­ – Nie było czasu na pracę, bo ciągle wojna. On walczył, a my zarabialiśmy na chleb. Najgorzej było u nas, w Groznym. Nie ma rodziny, żeby ktoś nie zginął. W pierwszej wojnie zginął mój brat. Naprawdę dużo wycierpieliśmy. Każdemu dostało się od wojny, dzieciom też – opowiada. Najpierw trafili do ośrodka w Białymstoku, później za radą znajomych przenieśli się na Śląsk.

Dzieci chodzą tu do szkoły i świetnie mówią już po polsku, dlatego czasem pomagają w porozumiewaniu się dorosłym. Wrosły w środowisko, łatwiej im niż rodzicom dostosować się do nowej rzeczywistości. Ale Dżambułat, który skończył właśnie pierwszą klasę podstawówki, pytany o Czeczenię, mówi, że chciałby wrócić, bo tam zostali babcia i dziadek. Podobnie młodsza Elmira: – W Polsce mi się podoba, ale trochę też chciałabym wrócić. Czternastoletni Żebir mówi wprost: – W Czeczenii było lepiej.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki
  • Rodzina i społeczeństwo