Zabytki przemysłu, czyli cynk na wagę złota

Piotr Sacha

publikacja 23.01.2009 08:16

– Od lat słyszymy od władz, że nasz projekt to „niezwykle cenna inicjatywa”. Dlaczego więc wciąż nikt nie interesuje się ratowaniem ostatnich śladów przemysłu cynkowego? – pytają członkowie Stowarzyszenia na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku.

Zabytki przemysłu, czyli cynk na wagę złota

Dokładnie 31 stycznia kończy się okres ostatnich wypowiedzeń w Hucie Metali Nieżelaznych „Szopienice” SA. W lutym pozostanie tu już tylko 20 pracowników odpowiedzialnych za likwidację zakładu, na terenie którego znajdują się m.in. budynki i urządzenia wpisane do rejestru zabytków. Historia hutnictwa w tym miejscu liczy 175 lat.

Grupa emerytowanych pracowników próbuje ocalić ją od zapomnienia, prowadząc Izbę Tradycji Hutniczej. Jak mówią, taka izba to jednak tylko rozwiązanie tymczasowe. Dlatego kilka lat temu założyli Stowarzyszenie na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku. – Jeśli właściciel zakładu zrezygnowałby z ochrony zabytkowych budynków, wystarczy kilka dni, żeby złomiarze zrównali je z ziemią – stwierdzają.

Gdy metal oddycha
- Takie muzeum to nie tylko upamiętnienie dawnej technologii i techniki, ale także etosu pracy i życia siedmiu pokoleń mieszkańców Katowic – podkreśla Andrzej Bożek, z którym wchodzimy do budynku walcowni. Jego zdaniem właśnie to miejsce mogłoby w przyszłości pełnić funkcje muzealne. Opiekował się nim do samego końca, czyli do 2002 roku, gdy wstrzymano proces produkcji cynku.

Wciąż nie brakuje zwiedzających olbrzymią halę. Największe wrażenie robią zwykle cztery zespoły walcownicze, czyli maszyny parowe z 1903 r. i walcarki. Na listę zabytków trafiły rok po zamknięciu walcowni. Jedną z maszyn napędzano silnikiem elektrycznym. - Wystarczy doprowadzić prąd, by w każdej chwili ją uruchomić – zapewnia Andrzej Bożek i dalej snuje wizję przyszłego muzeum. – Z łatwością można odtworzyć odgłos maszyn parowych i stukot walcarek. Posiadamy zarówno takie nagrania, filmy, jak i zdjęcia z lat dwudziestych przedstawiające ludzi podczas pracy. Stoją boso, podczas gdy temperatura walcowania wynosiła 200 stopni. Jeśli można powiedzieć, że metal żyje, to tutaj mocno czuło się to życie. Współczesne techniki wizualne na pewno rozbudzą wyobraźnię i przywrócą dawny klimat tego miejsca – zapewnia.

Andrzej Karasiewicz, sekretarz Stowarzyszenia na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku wskazuje na żeliwne płyty w podłodze. To łakomy kąsek dla złodziei. – Sześć płyt waży blisko tonę. Wyciągnięcie ich to dla złomiarzy zaledwie kilka minut roboty. Zdarzało się, że odzyskiwaliśmy skradzione przedmioty ze złomowiska. Na razie działa alarm, są patrole. Ale gdyby kiedyś zabrakło tej ochrony, złodzieje splądrują wszystko – stwierdza Andrzej Karasiewicz.

Ruina
Idąc dalej, napotykamy kilkanaście mufli, czyli ceramicznych pieców, w których wytwarzano cynk tzw. śląską metodą. Takich mufli było 1536. Członkowie stowarzyszenia garstkę pozostałych przynieśli do walcowni z hali pieców destylacyjnych Huty Uthemann, a właściwie z gruzów, jakie po niej pozostały. Ten najbardziej cenny z grupy zabytków zniknął z powierzchni trzy lata temu. Wcześniej, blisko 30 lat stał nieużytkowany. Gdy zabrakło odpowiedniej ochrony, pojawili się złodzieje. Bronisław Kabat chodząc do prażalni, gdzie pracował, codziennie mijał halę pieców. – Przyjeżdżali nieraz z ciężkim sprzętem, z koparkami. Systematycznie rozkradali ten budynek aż popadł w ruinę – opowiada.

Halę wykreślono z rejestru zabytków w ubiegłym roku. Podobny los spotkał zresztą inne obiekty Uthemanna – budynek muflarni, budynek magazynu blendy i kolejkę wąskotorową. Pod ochroną wojewódzkiego konserwatora zabytków pozostają jeszcze cechownia, wieża ciśnień i portiernia. Ich los zależy teraz w dużej mierze od likwidatora zakładu.
 

Zegar jeszcze bije
Tereny dawnego Uthemanna od Walcowni dzieli spora odległość. Na miejscu oglądamy przysypane śniegiem gruzy hali i fragment szkieletu wywrotnicy kolejki wąskotorowej. Obok stoi wieża ciśnień. Przed nią modernistyczny budynek dawnej dyrekcji. Ochroniarz wpisuje w klawiaturze odpowiedni kod, wyłączając urządzenie alarmowe. Gerard Sacherski, wiceprezes Stowarzyszenia na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku opowiada o miejscu, w którym blisko 50 lat temu rozpoczynał staż w hucie.

Na parterze budynku dyrekcji mieściła się cechownia. – Tu stał ołtarz. Pamiętam, że będąc jeszcze na stażu, ustawiałem przy nim kwiaty i polerowałem ze starszym kolegą lichtarze, żeby wszystko pięknie lśniło na św. Floriana. A przechodzili tędy dyrektorzy. Ten widok doprowadzał ich do szału – wspomina Gerard Sacherski. – Zachowało się kilka świętych obrazów z tamtego okresu. Chciałbym je zawiesić tutaj na ścianie – dodaje.

Wchodzimy na kolejne piętra budynku, w którym przez ostatnie lata siedzibę miała straż pożarna. Na szczycie można zobaczyć żelbetowe konstrukcje kryte gontem. – Odwiedzili nas kiedyś studenci architektury. Jak zobaczyli ten żelbet, szeroko otworzyli ze zdumienia usta. Na początku ubiegłego stulecia to była zupełna nowość – mówi przewodnik. Jeszcze wyżej znajduje się mechanizm zabytkowego zegara na wieży. Zegar, który jest oczkiem w głowie pana Gerarda, chodzi i bije do dziś.

Z zegarowej wieży oglądać można pejzaż dzielnicy. Nieopodal stąd kręcono odcinek serialu o Szopienicach, w którym młodzież jeździła na quadach. – To piękny, księżycowy teren, który świetnie nadaje się na motodrom, skatepark czy pole golfowe. Poza tym już w latach 70. pojawił się projekt utworzeniu na tym terenie skansenu przemysłowego. Problemem jest znalezienie inwestora – stwierdza Gerard Sacherski.

Decyzja w zawieszeniu
Na terenie huty, jak twierdzą członkowie stowarzyszenia, znajduje się jeszcze wiele cennych urządzeń, które należałoby wpisać do rejestru zabytków. Emerytowani hutnicy obawiają się, że poszczególne maszyny mogą niebawem stąd zniknąć. Nie brakuje kolekcjonerów zainteresowanych ich kupnem. - Nas interesuje tak samo maszyna, jak i cynk – zapala się Ginter Siupka, członek stowarzyszenia. W jego rodzinie praca w hucie to tradycja kilku pokoleń. – Nie wolno tych maszyn odrywać od miejsca, w którym funkcjonowały – dodaje.

Decyzja o likwidacji szopienickiej huty zapadła 26 września. Wciąż jednak nie wiadomo, jaki los spotka zabytkowe budynki znajdujące się w jej terenie. - Decyzją Sądu Rejonowego w Katowicach zostały wstrzymane wszelkie czynności zmierzające do likwidacji huty. W związku z tym na razie nie może być mowy o sprzedaży działek, nieruchomości czy sprzętu. Trudno przewidzieć, kiedy zostanie zamknięte postępowanie przed sądem i jaka decyzja zapadnie. Kolejna rozprawa przewidziana jest na 29 stycznia – informuje Michał Kujawski, rzecznik prasowy HMN „Szopienice” SA. Jak dodaje rzecznik, pomimo trudnej sytuacji finansowej huta wciąż prowadzi ochronę zabytkowych obiektów. - Zamontowany został dodatkowy monitoring, współpracujemy też z komendą policji w Katowicach. Jednocześnie nie podejmuje się obecnie żadnych decyzji związanych z przyszłością tych budynków.

Dlaczego warto?
Od wielu lat stowarzyszenie prowadzi korespondencję z urzędnikami na poziomie województwa i miasta, prosząc o wsparcie dla idei muzeum hutnictwa cynku. Dlaczego warto upamiętnić właśnie przemysł cynkowy? Pomysłodawcy podają zwykle trzy argumenty. „Po pierwsze cynk był największą ekonomiczną przyczyną rozwoju śląskiej aglomeracji w pierwszym jej okresie. Po drugie chodzi o przekazanie etosu pracy kilku pokoleń katowiczan. Po trzecie trzeba zachować pamięć o dawnych technologiach pozyskiwania cynku”.

Ostatni raz delegacja z Urzędu Miasta Katowice wizytowała zabytki huty 9 stycznia. Był tam obecny miejski konserwator zabytków Bolesław Błachuta. Jak mówi, nie zapadły jeszcze żadne decyzje dotyczące ewentualnego wsparcia miasta dla projektu muzeum. – Wydaje się, że najlepszym sposobem uratowania tych zabytków rzeczywiście byłoby utworzenie muzeum hutnictwa. Trzeba zdawać sobie jednak sprawę z rozmiarów problemu, przed którym stoimy. Niemniej rozmowy ze Stowarzyszeniem na Rzecz Powstania Muzeum Hutnictwa Cynku będą kontynuowane. Wierzę, że wypracujemy wspólne rozwiązanie – zapewnia Bolesław Błachuta.

Wśród przeszkód wymienia m.in. niekorzystną lokalizację obiektów oddalonych od siebie, a zarazem od centrum Katowic. Jak dodaje, miasto nie może samodzielnie dźwigać kolejnego ciężaru, biorąc pod uwagę zaangażowanie w powstanie muzeum na terenie kopalni „Katowice”. Co na to członkowie stowarzyszenia? Jak mówią, sytuację taką przeżywali już wielokrotnie. – Znów nie padają żadne konkrety – kwitują.

Co środę
spotykają się w swojej Izbie Tradycji Hutniczej, mieszczącej się w budynku byłego laboratorium. Od lat gromadzą tu eksponaty dokumentujące historię huty. Członkowie stowarzyszenia służą też wszystkim zainteresowanym jako przewodnicy po obiektach zabytkowych. Z błyskiem w oku opowiadają o „śląskiej metodzie wytopu cynku” opracowanej w szopienickim zakładzie, która przez długi okres była jedynym znanym sposobem produkcji cynku.
Był rok 1798, gdy Jan Ruberg w wyniku wielu prób w hucie szkła w Wesołej uzyskał partię cynku w postaci metalicznej. Kilka lat później uruchomił piec destylacyjny, pierwszy tego rodzaju w Europie. Dziś trudno wskazać, gdzie dokładnie znajdowało się tamto miejsce. Wiadomo tylko, że stoi tam osiedle mieszkaniowe. – To ostatni moment na to, aby zrobić coś, by podobny los nie spotkał wciąż jeszcze istniejących śladów produkcji cynku na Śląsku – apelują byli pracownicy likwidowanego zakładu.

***

Śląska metoda wytopu cynku
To proces otrzymywania cynku w piecach destylacyjnych o muflach leżących. Ceramiczne mufle początkowo wykonywane były ręcznie, miały przekrój okrągły lub owalny z otworem z jednej strony, do którego ładowano koncentrat cynku oraz reduktor w postaci węgla lub koksiku. Mufle usytuowane były w przestrzeni grzewczej pieca. Po podgrzaniu wsadu do temperatury o. 1100 stopni Celcjusza następował proces redukcji tlenku cynku, a wydobywające się na zewnątrz mufli pary cynku, przechodząc przez dostawiane nadstawki, ulegały schładzaniu i skraplały się na cynk metaliczny. Na wyloty nadstawek nakładano blaszane balony, w których osadzały się w postaci pyłu cynkowego pozostałości nieskroplonej pary cynku. Ostatnie takie piece zlikwidowano w 1974 r. w Lipinach, w 1976 r. w Szopienicach i w 1980 r. w Wełnowcu.

Na podstawie: Jakub Sozański, Z kart historii przemysłu cynkowego na Górnym Śląsku