Castel del Monte

Lechosław Herz

publikacja 01.08.2009 10:25

Już z oddalenia widziałem, że jest to budowla niezwykła. Im bliżej się znajdowałem, tym bardziej byłem przejęty. Oto miało się spełnić moje marzenie, aby dotknąć tych murów i gładzić dłonią porowaty piaskowiec, z którego ten zamek zbudowano. Wywołać z przeszłości głosy radości i płacze jego mieszkańców sprzed ośmiuset przeszło lat. Oto jest. On sam. Castel del Monte. Zadziwiający zamek.



Zamczysko Castel del Monte

Zamek jest cudem architektury średniowiecznej. Położony na grzbiecie niewysokiego wzgórza, z oddali lśnią blaskiem jego ściany, zbudowane z jasnego piaskowca, otoczone gajem piniowym. Budowla w gruncie rzeczy niewielka, a sprawia wrażenie monumentalnej. Tajemniczy zamek. Zbudowany z geometryczną precyzją ma kształt doskonale regularnego ośmioboku. „Jest to jakaś celtycka przestrzeń, jak ze średniowiecznego poematu – zauważał Jarosław Iwaszkiewicz. - W środku leży ośmioboczny dziedziniec, a nad nim na piętrach sale zamkowe, coraz lżejsze, mimo że z potężnych głazów składane. Z olbrzymimi kominkami i z tymi średniowiecznymi cudnymi siedziskami przy oknach, ławami, które jednocześnie tworzą schowki i framugi, na których łatwo widzi się Tristana i Izoldę grających w szachy”. Wyobraźnia poety takie podsuwa mu obrazy. Zamek jest tak doskonały w swoim kształcie, iż trudno nie zadawać pytań, jakąż to tajemnicę ta matematyczna precyzja kryje?

Co oznacza to powtarzające się „osiem”?
Dla starożytnego Kościoła dzień ósmy był - jak przypomniała Dorothea Forster OSB w „Symbolice świata chrześcijańskiego” - „symbolem nowego stworzenia, wiecznego wieku, istniejącego poza światłem ziemskim podlegającym śmierci i przemijalności”. Nie bez powodu starochrześcijańskim baptysteriom nadawano formę ośmioboczną. Jest osiem błogosławieństw. Osiem oznacza połączenie człowieka z Bogiem. Osiem symbolizuje nieskończoność. Niektórzy dopatrują się w zamku kalendarza astronomicznego, inni astrologicznego. Kto wie? Może? Średniowiecze żyło astrologią, więc - czemuż by nie? Dla mnie Castel del Monte (ach, jakże śpiewnie i jakże pięknie brzmi ta nazwa) kojarzy się raczej z zamkami krzyżowców, stawianymi w Ziemi Świętej.

Zbudował ten zamek cesarz Fryderyk II z germańskiego rodu Hohenstaufów, „stupor mundi et immutator mirabilis” (podziwienie świata i cudowny odnowiciel). Wnuk wielkiego Barbarossy, indywidualność niezwykłego kalibru, zwolennik tolerancji religijnej i krzyżowiec, stający w obronie kolebki chrześcijaństwa, otaczający się różnonarodowościowym tłumem uczonych, ale i haremem nałożnic, miłośnik łowów i autor traktatu o sokolnictwie. Ten, który bardziej niż pośród lasów Germanii lubił przebywać na południowych krańcach swojego ogromnego cesarstwa. Gdy cesarz siadał przy jednym z tych okien, „rozpościerała się przed nim jego umiłowana Apulia, rozległym tarasem opadająca ku morzu, pokryta kwitnącymi ogrodami i polami, pełna stad, usiana zamkami i wieżastymi miastami” - pisał jego imiennik, Ferdynand Gregorovius. Z niezbyt odległego stąd portu w Brindisi cesarz dwukrotnie wypływał na wyprawę krzyżową, ku Jerozolimie.

W roku 1228 odzyskał dla chrześcijan święte miasto. Dopiero po dwudziestu dwóch latach dosięgła go śmierć, lecz - wierny legendom, którym nie przeciwdziałał, a zapewne sam w jakiś sposób je współtworzył - aż do nadejścia Sądu Ostatecznego wciąż żyje w mitach i legendach jako „cesarz końca świata”, ukryty w masywie sycylijskiej Etny.

Fryderyk II przeszedł do historii jako zapewne „pierwszy nowożytny monarcha Europy, który na Sycylii stworzył państwo oparte na porządku prawnym, fachowych urzędnikach i zasadach tolerancji”, jak to trafnie określił Przemysław Trzeciak. Pewnie tęsknota za starymi, dobrymi czasami nakazała wierzyć w to, że nie umarł. Że żyje, tak jak i jego wielki dziad Barbarossa, któremu ludowe opowieści nakazują spać w jaskiniach Turyngii.

W tym wspaniałym apulijskim zamczysku
splatają się i średniowieczne, celtyckie legendy o świętym Graalu, i normańskie dziedzictwo włoskiego Południa, i orientalne tony arabskiej poezji, i echo krzyżowych wypraw. Cała Europa jest przesiąknięta mitami z zamierzchłych czasów. Wielokrotnie na trasach moich wędrówek trafiałem na miejsca mocno ukorzenione tymi mitami. W Bretanii wędrowałem poprzez Huelgoat, potężny stary las rosnący na skałach, między którymi zaglądałem w głąb legendarnej groty króla Artura. Byłem w katalońskim Montserrat, gdzie Parcifal poszukiwał legendarnego Graala. Nad Renem spoglądałem na skałę pięknej Lorelai i nasłuchiwałem, czy nie dotrą do mnie pieśni Cór Renu opłakujących Zygfryda i Brunhildę, czuwających nad utopionym gdzieś koło Wormacji pierścieniem Nibelungów. Lecz usłyszałem tylko muzyczne, potężne akordy z tetralogii Richarda Wagnera.

Po śmierci Fryderyka jego syn z nieprawego łoża, Manfred, niemający tych zdolności co ojciec, przegrał wpierw jako polityk, a wkrótce potem po dziedzictwo Fryderykowe łapczywie sięgnęli inni, nieprzebierający w środkach. Wszystko się skończyło pod Benevento, gdzie w 1266 roku Manfred poniósł sromotną klęskę. Tak się skończyło panowanie szwabskie na Sycylii, w Neapolu i w Apulii. Obyczaj polityczny tamtych czasów nakazywał wymordowanie potomków upadłej dynastii.

Celowali w tym Anglicy
i sporo o tym wiemy, choćby z historycznych dramatów Szekspirowskich. Andegaweńczycy synów Manfreda nie zamordowali. Karol Andegaweński, który sięgnął po tron Fryderyka, to był ludzki pan. Więc nie zamordował synów Manfreda. Zamknął ich w Castel del Monte. Zostali więźniami politycznymi, uwięzionymi w ośmiobocznym zamku na długich trzydzieści z górą lat. Przebywali zapewne w jednej z tych ośmiu wież. W kajdanach. Zapomniani. Ze wszystkim zapomniani. W końcu z dzieci stali się młodzieńcami, z młodzieńców mężczyznami. Aż wreszcie zlitował się Karol Andegaweński, ludzki pan, który ich uwięził. Pozwolił im opuścić zamek. Wsiedli na konie. Wdychali powietrze Apulii. Patrzyli na niebo. Na obłoki. Łowili zapach morza, który przywiewał im w nozdrza wschodni wiatr. Lecz była to tylko ułuda. Zostali przeniesieni do innego zapomnianego przez ludzi zamku. A Castel del Monte nie pozostał nigdy cudowną dla nich budowlą, wzniesioną przez dziadka.

Może go przeklinali? Najpewniej wtedy, gdy słyszeli krzyki sokołów, które zapewne gnieździły się na szczytach wież. I nie był cudowny pejzaż, jakim otoczony był dziadkowy zamek. A my nie wiemy nawet, jak umierali. Nikt tego nigdzie nie zapisał. A jeśli zapisał, nikt tego nie przeczytał, żadnych bowiem na ten temat zapisków nie odnaleziono...

O tym też nie da się zapomnieć, oglądając pełen uroku zamek na wzgórzu, z którego widać apulijskie równiny i niebieskie morze, nad którymi błękitnieje włoskie niebo. A Castel del Monte - pisał Guido Piovene - „gdy przed wiekiem został opuszczony, szukali schronienia w jego komnatach bandyci, uchodźcy polityczni, pasterze ze swoją trzodą. Jego mury budziły strach w okolicy. Gdy go odrestaurowano, utracił ów romantyczny posmak grozy”.

Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:

  • Film
  • Literatura
  • Muzyka
  • Sztuka
  • Zjawiska kulturowe i społeczne
  • Sylwetki