Gniazdo w katedrze

Przemysław Kucharczak, zdjęcia Roman Koszowski

publikacja 22.12.2009 10:13

Tytuł prymasa znów, jak w poprzednim tysiącu lat, jest związany z najważniejszym kościołem w Polsce. Kościołem, który w zaskakujący sposób dzieli losy państwa nad Wisłą: pięknieje zawsze w chwilach chwały Rzeczpospolitej, a popada w ruinę w dniach polskiej klęski.

Czy to nie jest w jakiś sposób symboliczne, że najważniejszy polski kościół stoi nie w pełnej zgiełku, stołecznej Warszawie, albo w olśniewającym turystów Krakowie? Stoi na tak zwanej prowincji. To archikatedra na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie.
 



Wnętrze katedry Wniebowzięcia NMP i św. Wojciecha


Kościotrup z kielichem
W kilku miejscach tej wspaniałej świątyni jest upamiętniony energiczny prymas Maciej Łubieński, który przebudował katedrę w XVII wieku. Na jednym z pięknych obrazów występuje jako starzec Symeon. Ogromnych rozmiarów herb tego prymasa wisi też wysoko na fasadzie katedry, między wieżami.

Proboszcz i kustosz archikatedry ks. kanonik Jan Kasprowicz sprowadza nas do podziemi, do drewnianego sarkofagu prymasa Macieja Łubieńskiego. – Byłem przy otwarciu tego sarkofagu. W środku jest trumna z opryskanym woskiem okienkiem na wysokości twarzy. Poświeciliśmy tam 200-watową żarówką – relacjonuje proboszcz. – Zobaczyliśmy kościotrupa, zmumifikowanego, ze skórą. Trzymał w rękach kielich, a właściwie tylko stopę i nodus (kolumienkę) tego kielicha, bo czara, przeżarta przez rdzę, oderwała się i upadła. Niesamowity widok, mówię wam. Niezwykle dużo mówi o przemijaniu – opowiada.





Prymas Henryk Muszyński


W tych podziemiach leży 43 prymasów Polski. Obok siebie leżą ostatni prymas przed upadkiem I Rzeczpospolitej, Ignacy Krasicki, któremu później Prusacy zabraniali używania tytułu prymasa, oraz pierwszy prymas po zaborach Edmund Dalbor. Jest tu też ciało jednego z najwybitniejszych prawników w polskich dziejach, kanclerza Królestwa i prymasa Jana Łaskiego.

Tu klęczał Chrobry
Chodzimy wciąż po podziemiach. Tysiąc lat temu to właśnie tu był poziom powierzchni ziemi, prawie dwa metry niżej niż dzisiaj. Nagle ksiądz Jan Kasprowicz zatrzymuje się przed wystającą nad posadzkę zupełnie niepozorną konstrukcją z głazów. – To jest pierwszy grób świętego Wojciecha. Dokładnie w miejscu, w którym teraz stoję, cesarz Otton III włożył na skronie Bolesława Chrobrego cesarską koronę – mówi.





Uznawana za cudowną figurka Jezusa


Ksiądz Jan opowiada o słynnym zjeździe gnieźnieńskim, o którym każdego z nas uczono jeszcze w szkole podstawowej. Ten zjazd odbył się właśnie tu, przed grobem świętego Wojciecha, dokładnie tysiąc i dziewięć lat temu.

Młody, dwudziestoletni cesarz Otton III miał wizję. Chciał budować wspólną, uniwersalistyczną Europę, w której równe prawa mieli mieć Słowianie, rządzeni przez naszego Bolesława Chrobrego. Przyjechał do Gniezna na grób swojego przyjaciela, świętego Wojciecha, którego zabili pogańscy Prusowie.

– Bolesław Chrobry klęczał o, w tym miejscu, które wyróżniliśmy na posadzce innym kolorem płytek. Wspierał się na włóczni świętego Maurycego, którą podarował mu cesarz Otton III. Mogło to wyglądać tak jak na obrazie Jana Matejki, na którym Bolesława koronują jednocześnie cesarz i pierwszy polski arcybiskup, brat świętego Wojciecha, Radzym-Gaudenty – mówi z błyskiem w oku proboszcz.
Na tym samym zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku legat papieski ogłosił powstanie pierwszego polskiego arcybiskupstwa.
 



Symeon z twarzą XVII-wiecznego prymasa Łubieńskiego


Komiks średniowieczny
Od tamtej chwili dzieje tego kościoła zrosły się z dziejami Polski. Kiedy państwo było słabe, sąsiedzi rabowali gnieźnieńską katedrę, jak Czesi w 1038 roku, Krzyżacy w 1331 roku czy Szwedzi w czasie potopu. Sami Polacy też raz katedrę fatalnie potraktowali. W latach 30. XI wieku podnieśli bunt i zaczęli masowo wracać do pogaństwa. Katedra w Gnieźnie została opuszczona przez ludzi do tego stopnia, że legowiska założyły w niej dzikie zwierzęta. Dla państwa był to czas potwornego chaosu i powrotu barbarzyństwa.

Kiedy ten najważniejszy polski kościół spalili w XIV wieku krzyżaccy zakonnicy, Polacy wznieśli nową katedrę: jeszcze większą, w tej gotyckiej formie, która przetrwała do dzisiaj. Użyli nowych cegieł, ale też kamienia, pozostałego po gruzach poprzedniej katedry.
 



Fragment Drzwi Gnieźnieńskich – łeb lwa, całun z ciałem Wojciecha i głowa świętego zatknięta na włóczni


Jedną z najpiękniejszych pamiątek po poprzedniej, zburzonej przez Krzyżaków katedrze w stylu romańskim, są odlane z brązu Drzwi Gnieźnieńskie. To średniowieczny komiks. Przedstawia życie św. Wojciecha. Można go czytać chronologicznie, od narodzin Wojciecha po wykupienie jego zwłok przez Bolesława Chrobrego, czyli od dołu do góry na lewym skrzydle drzwi, i od góry w dół na prawym skrzydle. Ale „obrazki” tego komiksu wiążą się też ze sobą, kiedy czytamy je po prostu z lewej do prawej. – Zobaczcie, tu św. Wojciech, który właśnie studiuje we Włoszech, czuwa samotnie przed kaplicą męczenników.

Możemy się domyślać, że jego koledzy są w tawernie, a on noc spędza tu – pokazuje ks. Jan Kasprowicz. – A teraz przenieście wzrok na prawe skrzydło drzwi. Tu też jest ciało męczennika, ale jest nim już właśnie św. Wojciech, zabity przez Prusów. Jego głowa jest zatknięta obok na włóczni. I też ktoś tu przy męczenniku czuwa, ale jest to rajski ptak. A z ziemi wyrosła przez noc jakaś nowa roślina, która jest symbolem nowego życia. Aby mogła wyrosnąć, ziarno musiało najpierw obumrzeć w ziemi – wyjaśnia nam z pasją proboszcz. – To zupełnie jak w życiu św. Wojciecha! Nic mu się w życiu nie układało, zawsze przegrywał, zawsze szedł pod górkę. Dopiero jego relikwie przyniosły niesamowite owoce dla chrześcijaństwa w Polsce – dodaje.
 



Pierwszy grób św. Wojciecha. Tu Otton III nałożył koronę Chrobremu – pokazuje ks. Kasprowicz


Ludzie średniowiecza mogli odczytywać z tego komiksu, jakim są Drzwi Gnieźnieńskie, o wiele więcej znaczeń. Przy scenach czuwania św. Wojciecha są np. zamontowane wielkie uchwyty w kształcie lwich łbów. Nawiązują do ostrzeżenia z listu św. Piotra: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć”.

Sowieci strzelają
Niezwykła jest historia niewielkiego krzyża w jednej z bocznych kaplic. W czasie potopu szwedzkiego do katedry przyjechali dowodzący Polakami regimentarz Stefan Czarniecki i marszałek Jerzy Lubomirski. Prosili o pomoc, bo przegrywali w Wielkopolsce bitwy. – Z figurki Pana Jezusa zaczęły wtedy spływać krople krwi – mówi ks. Jan Kasprowicz. – Wśród świadków tego wydarzenia był znany wówczas poeta Wespazjan Kochowski – dodaje.





Ks. Jan Kasprowicz przed rysunkiem poprzedniej, romańskiej katedry


Tragiczny los dotknął katedrę gnieźnieńską podczas II wojny światowej. Najpierw Niemcy urządzili w niej salę koncertową. Niszczyli i kradli wyposażenie, w prezbiterium zawiesili flagę z swastyką i portret Hitlera. Później, 23 stycznia 1945 roku, czyli dwa dni po „wyzwoleniu”, Sowieci stojący na Rynku wycelowali w katedrę działa czołgowe. Oficer wydał rozkaz i na świątynię poleciały pociski zapalające. – Sowieci twierdzili, że na wieży są jeszcze niemieccy radiotelegrafiści...

Mieszkańcy Gniezna próbowali gasić katedrę, ale ktoś, prawdopodobnie znów Sowieci, kilka razy przecinał im węże strażackie, tłoczące wodę z pobliskiego jeziora. Świątynia płonęła przez kilka dni – mówi ks. Kasprowicz. – Jeden z pocisków Sowieci wycelowali w taki sposób, żeby zawalić sklepienie. Pocisk przedziurawił jednak najpierw wiszącą na zewnątrz figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem. To osłabiło siłę pocisku i prawdopodobnie dlatego część sklepienia ocalała – dodaje.
 



Maryja w nowym ołtarzu w archikatedrze, nawiązującym do ołtarza cesarza Ottona III


Wojciech się budzi
Tragedią dla katedry były też kradzieże. Do ostatniej doszło w 1986 roku. Młodzi złodzieje weszli przez okno. Siekierą odrąbali srebrne, misternie wyrzeźbione główki aniołów i skrzydła polskich orłów z barokowej, XVII-wiecznej konfesji św. Wojciecha. Postać świętego Wojciecha utraciła krzyż, ręce, nogi i głowę. Korpus rzeźby Wojciecha nie zmieścił się złodziejom do torby turystycznej, więc zakopali go w stercie piachu pod kościołem. – Znalazły go tam dzieci, które wyszły ze Mszy za potrzebą. Jedno z dzieci czekało na braciszka i z nudów kopało nogą w piasku, aż coś zabłyszczało – wspomina ks. Kasprowicz. – To był straszny widok, ta szyja figury cała w wiórach po ciosach siekiery – dodaje.

Złodzieje przetopili bezcenny zabytek. Uzyskali z niego 38,5 kg srebra. Przetopili go w brudnych doniczkach, więc gdy wpadli w ręce milicji, trzeba było odzyskane srebro kilka razy poddawać procesowi oczyszczania. Zniszczone rzeźby zrekonstruowano z tego samego srebra, a potem zmontowano z oryginalnym korpusem św. Wojciecha. Dzisiaj święty znów wygląda, jakby wstawał ze snu. Jedną rękę opiera o Ewangeliarz, a drugą ściska krzyż pastorału.
 



Archikatedra od strony rynku w Gnieźnie


Ta konfesja jest dumą nowego prymasa, arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka Muszyńskiego. – Z tyłu konfesji wisi taka ikona: święty Wojciech jako patron jednoczącego się Kościoła – mówi „Gościowi” ksiądz prymas. – To święty sprzed podziału Kościoła, on był kiedyś w Mszale Kościoła wschodniego. On nas łączy – mówi z pasją. Opowiada, że na tej ikonie, która szczególnie do niego przemawia, św. Wojciech ma tylko Ewangelię i krzyż. – Wojciech zrezygnował z władzy świeckiej i zapłacił za to śmiercią. Dzisiaj, tak jak on, nawracamy tylko prawdą Ewangelii – mówi prymas Muszyński. – Święty Wojciech był w Polsce tylko tranzytem, najwyżej przez miesiąc. A dzięki wierze w Zmartwychwstanie żyje z nami od tysiąca lat – dodaje.