publikacja 22.03.2018 00:00
Na mapie Polski pojawia się ostatnio coraz więcej klubów miłośników planszówek. Skąd ten renesans zainteresowania tradycyjnymi grami w czasach, kiedy „wszystko jest w internecie”?
Henryk Przondziono /foto gość
W naleśnikarni Placek na katowickim osiedlu Gwiazdy można miło spędzić popołudnie przy grach planszowych. Do wyboru jest około 70 tytułów.
Czwartek, późne popołudnie. W naleśnikarni na katowickim osiedlu Gwiazdy zbierają się młodzi ludzie. Już za chwilę na stołach pojawią się planszówki. Wybór jest duży, na półkach znajduje się ok. 70 tytułów. Goście są różni i każdy ma inne upodobania. Jedni chcą zarządzać zasobami, grając w „Osadników z Catanu”, inni wolą postapokaliptyczną „Neuroshimę”. Ale wszyscy są zgodni, że najważniejsza jest atmosfera.
Przesyt cyfrowego świata
Marek Wiewiór, kucharz osiedlowego Placka, który animuje czwartkowe spotkania miłośników planszówek, bakcylem grania zaraził się już w szkole podstawowej. – Myślę, że prawie każdy ma wspomnienia z dzieciństwa związane z grami. W tym wszystkim chodzi najbardziej o interakcję z innymi ludźmi, ważny jest też element rywalizacji. Gdy nawet jeden z uczestników nie angażuje się w grę, atmosfera siada.
Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.