Groza

Mateusz Hofman

publikacja 19.03.2010 09:12

Co najmniej jedna scena z tego filmu to kanon historii kina. Któż nie zna nalotu na wietnamską wioskę w takt uwertury do „Walkirii” Wagnera? Częścią wspomnianego kanonu jest jednak oczywiście cały film.

Groza

Wiele jest legend narosłych wokół – zwłaszcza – okresu zdjęciowego „Czasu Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Tajfun zniszczył scenografię. Martina Sheena, grający główną rolę, miał zawał serca. Marlon Brando przyjechał na plan zbyt gruby jak na komandosa, a do tej formacji należy odtwarzany przez niego pułkownik Kurtz, dlatego właśnie przez cały czas fotografowany jest w półcieniu. Sprzęt, którego przy realizacji filmu używano, po zakończeniu zdjęć był tak zniszczony i skorodowany, że postanowiono zostawić go na Filipinach (gdzie film kręcono) i utopić w rzece. Wyszło taniej niż transportować go z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Firma należąca do reżysera – American Zoetrope - z długów jakie powstały przez ten film wyszła dopiero po realizacji „Draculi”.

Ciekawe na ile na planie, na bieżąco rodziła się i zmieniała wizualna koncepcja tego filmu, a na ile trzymano się założonego planu. Ciekawe pytanie, na które pewnie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. A przecież wizualnie ten film jest majstersztykiem. Od pierwszego obrazu – bombardowania napalmem dżungli – do ostatniej sceny, w której kapitan Willard zabija Kurtza, zmontowanej równolegle z zarzynaniem wołu (pewnie jedyny w historii kina przypadek świadomego, artystycznego wykorzystania stworzonej przez Siergieja Eisensteina teorii „montażu atrakcji”). Jest to arcydzieło zdjęć, oświetlenia i montażu.

Nie na tym jednak wyczerpuje się geniusz tego filmu.

Zarzuca się temu obrazowi, że jest niczym więcej jak erudycyjnym popisem reżysera. Jest nim. Tylko czy to jest zarzut? Na pewno warto byłoby wiedzieć dlaczego Marlon Brando czyta akurat „Wydrążonych ludzi” Thomasa Stearnsa Eliota, ale i bez tej wiedzy film robi przecież piorunujące wrażenie. Mało w historii kina tak wielopiętrowych, zbudowanych z kilku elementów dzieła filmowego metafor, jak wspomniany nalot na wietnamska wioskę.

Jak już wspomniałem muzyka, którą słyszymy to uwertura do opery „Walikiria” Ryszarda Wagnera (jedna z części tetralogii „Pierścień Nibelunga”). Nosi ona tytuł „Cwał Walkirii”. Poza tym, że mamy do czynienia z oddziałem kawalerii powietrznej, więc cwał jest jak najbardziej na miejscu, aby właściwie scenę tę zrozumieć należy odnieść się do mitologii nordyckiej. Walkirie są w niej pomniejszymi boginiami – posłańcami Odyna, zapowiadającymi jego przyjście. Tak i tu muzyka zapowiada zstąpienie boga – pułkownika Kilgore’a.

Zwykło się pisać, że jest ten film podróżą w głąb szaleństwa wojny. Im dalej załoga łodzi płynie w górę rzeki tym obłęd ów, mieszanina okrucieństwa, surrealizmu (występ króliczków „Playboya), narkotyków i aberracji mylonej z geniuszem (pułkownik Kurtz i fotoreporter) narasta, aż w końcu trzeba ją uciąć (co nabiera dosłownego wymiaru).

Ale to nie wszystko. Jest to także opowieść o uzurpowaniu sobie przez człowieka boskich praw i przywilejów. Pułkownik Kilgore decyduje o cierpieniu lub uldze wietnamskiego żołnierza (gdy poda – lub nie – rannemu wodę). Kurtz ma swoje królestwo, w którym jest traktowany jak bóstwo. Ma decydujące o wszystkim słowo. Operacja usunięcia go nie na darmo ma kryptonim „Wszechmogący”. Także kapitan Willard może użyć wszelkich dostępnych mu środków do likwidacji niebezpiecznego wojskowego. Zabicie komandosa można odczytywać jako zabicie Boga, którego miejsca człowiek jednak nie chce zająć. Odchodzi. Zostaje tylko groza (jak przed samą śmiercią mówi zamordowany).

W 2003 roku Francis Ford Coppola zdecydował się wrócić do swojego arcydzieła. Do wersji, którą wszyscy znali dołączono wszystkie sceny, które zostały z filmu usunięte podczas montażu. Pracowano na oryginalnej kopii więc wersja nosząca tytuł „Czas Apokalipsy. Powrót” jest jedyną aktualnie istniejącą wersją filmu (nie licząc kopii, które każdy z nas może posiadać). Film stał się rzecz jasna dłuższy, może nawet za długi (ma 202 minuty). W dodanym materiale po prawdzie mamy do czynienia głownie z publicystyką.

Jak już wspomniałem wielkość tego obrazu budzi spory. Nie wszyscy zgadzają się z opinią i rangą arcydzieła jaką się temu filmowi nadaje. Ocena taka ma przeciwników. Ale czy nie jest to jeszcze jeden dowód właśnie na wagę dzieła? Czyż nie dlatego ciągle jest żywe, że ciągle jest dyskutowane i nie pozostawia obojętnym?