W oparach jazzu

Maciej Kalbarczyk

GN 22/2018 |

publikacja 31.05.2018 13:51

Jako lekarz Krzysztof Komeda mógł całe życie zajmować się pacjentami, wolał jednak leczyć jazzem własną duszę.

Koncert zespołu jazzowego Melomani w Ustroniu Morskim w 1958 r. Krzysztof Komeda przy pianinie. bpt /meg/PAP Koncert zespołu jazzowego Melomani w Ustroniu Morskim w 1958 r. Krzysztof Komeda przy pianinie.

Krytycy zżymali się na to, że pionier nowoczesnego jazzu w Polsce używa zaledwie trzech spośród siedmiu oktaw fortepianu. Twierdzili, że jego improwizacje są nieprzejrzyste i pozbawione logicznej ciągłości. Nikt nie potrafił jednak zanegować faktu, że Krzysztof Trzciński (pseudonim „Komeda”) ma ogromną wyobraźnię muzyczną i dar do komponowania hipnotyzujących melodii. Od dziecka była w nim niesamowita pasja twórcza, która sprawiała, że godzinami przesiadywał przy instrumencie. – Wspominam drobnego, rudego chłopaka, pochylonego nad klawiaturą, który był jakby poza tym wszystkim. Masa dźwięków, które tworzył, była dla mnie niezrozumiała. Wpadał w trans i chwilami grał z zamkniętymi oczyma – mówił o swoim szkolnym koledze Zbigniew Paluszak.

Stał zawsze z boku, spokojny i wyciszony. Nawet żonie i przyjaciołom nie zwierzał się z tego, co działo się w jego wnętrzu. Rzadko pisał listy, nie prowadził dzienników, sporadycznie udzielał wywiadów. Żył wyłącznie muzyką.

Słuch absolutny

Dostępne jest 15% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.