Tytus wiecznie młody

Szymon Babuchowski

publikacja 14.07.2018 06:00

Choć Papcio Chmiel skończył niedawno 95 lat, jego bohaterowie w ogóle się nie starzeją. Komiksy o Tytusie, Romku i A’Tomku niezmiennie cieszą się popularnością, o czym świadczą ich nieustanne wznowienia.

Henryk Jerzy Chmielewski ze stworzonym przez siebie Tytusem. Zbigniew Furman /FOTONOVA/esat news Henryk Jerzy Chmielewski ze stworzonym przez siebie Tytusem.

Tytus de Zoo był moim bohaterem przez całą podstawówkę. Gonitwa po kioskach w poszukiwaniu „Świata Młodych”, kolekcjonowanie komiksowych zeszytów, handel wymienny na klatkach schodowych – były doświadczeniem pokoleniowym niemal wszystkich dzieciaków urodzonych w latach 70. ubiegłego wieku. A przecież nie tylko one zarażone zostały tytusomanią. Tytus narodził się bowiem już pod koniec lat 50., „kultowy” pozostawał do końca PRL-u, a i dziś musi być na niego spory popyt, skoro na półkach księgarskich co rusz pojawiają się wznowienia kolejnych zeszytów.

Podwójne narodziny

Pierwsza księga przygód Tytusa ukazała się w 1966 r., ale wszystko zaczęło się 9 lat wcześniej na łamach „Świata Młodych”. To tam najpierw trafiały komiksy o sympatycznym szympansie. Co ciekawe, w pierwotnej wersji Tytus wcale nie powstał z plamy tuszu, jak to zostało potem ujęte w „regularnej” serii książeczek, ale był zwierzątkiem doświadczalnym, spotkanym przez Romka i A’Tomka na pokładzie statku kosmicznego. Na początku naszego stulecia mogliśmy sobie przypomnieć te przygody, ukazała się bowiem wówczas „Księga Zero”, zbierająca rozproszone obrazkowe historyjki sprzed książkowej premiery. Przeglądając ją, łatwo zauważyć, że wiele pomysłów autor rozwinął później w wydaniach zeszytowych.

Wraz z publikacją pierwszej księgi zaczął się prawdziwy szał. Nakłady niektórych ksiąg osiągnęły łącznie nawet 750 tys. egzemplarzy. Zdobycie zeszytów w PRL-u graniczyło czasem z cudem, chyba że miało się znajomą panią w kiosku, która odłożyła nam komiks pod ladę. Kwitnął też rynek wtórny, np. za moich dziecięcych czasów najtrudniej było zdobyć księgę IV.

Czasy się zmieniały i Tytus wraz z kolegami trochę ewoluował. Bohaterowie zrzucili harcerskie ubranka, zmieniały się też ich fryzury, ale usposobienie pozostawało podobne przez wszystkie księgi. Nadpobudliwy, pełen zwariowanych pomysłów Tytus, przemądrzały lizus Romek i kujon A’Tomek, który podczas pracy wolał „dyktować tempo”, nie byli bynajmniej ideałami. Mieli jednak w sobie coś z trzech muszkieterów, którzy w razie niebezpieczeństwa zawsze staną ramię w ramię – „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. I być może to powoduje, że mamy do nich tyle sympatii.

Świat bez granic

A jednak dzisiejsza popularność tytusowej serii daje do myślenia. Bo przecież wydawać by się mogło, że te najbardziej klasyczne zeszyty „Tytusa” (czyli mniej więcej do XVIII księgi) osadzone są mocno w PRL-owskiej rzeczywistości i tylko w niej będą zrozumiałe. Kpiny z socjalistycznej nowomowy („Stabilność nowych bodźców ekonomicznych efektywnie stymuluje”), biurokracji (Wyspa Papierolubków z pieczątkami zamiast włosów na głowach) czy wręcz z całego systemu („O, przeszliśmy już feudalizm i kapitalizm, a teraz mamy socjalizm i w soboty nie pracujemy” – w nowszych wydaniach socjalizm i kapitalizm zamieniono jedynie miejscami) raczej nie zostaną odczytane przez większość dzisiejszych małolatów. Wprawdzie wznawianie komiksów w ich pierwotnej szacie graficznej wydaje się ukłonem w stronę starszych czytelników, jednak trudno wyobrazić sobie, by cały nakład miał być przeznaczony dla sentymentalnych czterdziesto- czy pięćdziesięciolatków. Czym więc Tytus, Romek i A’Tomek mogą przyciągać dzisiejszych młodych?

Z pewnością atutem tych komiksów nie jest staranna kreska. Postaci Chmielewskiego charakteryzowała niedbałość, bliska karykaturze, bo też świat ukazany w jego opowieściach był karykaturalny, groteskowy. Niepowtarzalną atmosferę tworzyło w nim połączenie przyziemności z niezwykłością. Bohaterowie żyli w konkretnych czasach i realiach geograficznych, ale w każdej chwili mogli przenieść się w inny czas, odwiedzić miejsce bardzo egzotyczne albo całkowicie wymyślone, jak np. Wyspy Nonsensu. Mogli wskoczyć do obrazu albo udać się w podróż kolejnym wehikułem przypominającym wannę, żelazko czy maszynkę do mielenia mięsa. Surrealistyczna wyobraźnia Papcia Chmiela sprawiała, że w tym świecie nie istniały żadne granice. Panował w nim za to duch nieustającej przygody, bliski młodym ludziom w każdym pokoleniu. I pod tym względem komiksy o Tytusie i jego kompanach pozostają ponadczasowe.

Papcio klasyk

Niewątpliwym walorem tej serii jest też humor. W warstwie rysunkowej polega on często na wyolbrzymieniu sięgającym granic absurdu (np. pokazanie warstw farby, która po wielu podejściach do malowania tego samego pokoju przestaje się w nim mieścić, albo przedstawienie dynastii Jedzosławów, w której każdy kolejny król jest grubszy od poprzedniego). Przede wszystkim jednak w „Tytusie, Romku i A’Tomku” rządzi humor słowny. Komiksy są wręcz kopalnią zabawnych cytatów, które fani powtarzają do dziś. „Sie mi bo zgubiło »s« na koszulce”, „– Czytałeś Norwida? – A kto go napisał?” albo „Rzuciłem palenie. Ojciec podbierał mi fajki” – to tylko niektóre z „klasycznych” fragmentów. Ale są też w „Tytusach” zdania poważniejsze, które brzmią jak gotowy aforyzm, np. sentencja „Życie ludzkie jest ważniejsze niż czyjeś małe interesy”, zacytowana później w piosence zespołu Armia.

Mniej udane są natomiast próby łączenia humoru z dydaktyzmem. I nie chodzi tu wcale tylko o to, że dawny uczestnik powstania warszawskiego ulegał czasami władzy, umieszczając w swoich komiksach elementy propagandowe, jak np. wojskowy temat księgi IV czy zakończenie księgi V sceną karnawału przyjaźni w radzieckim obozie pionierów. Również tam, gdzie Tytus zajmuje się ochroną zabytków lub występuje w roli obrońcy przyrody, robi się czasem zbyt sztywno i łopatologicznie. Choć uczciwie muszę przyznać, że schemat stylów w architekturze zamieszczony w księdze XI pozostał mi w głowie do dziś. Także w wymyślaniu coraz to nowych sprawności, które musiał zdobywać sympatyczny szympans w każdym z zeszytów komiksowej serii, Papcio Chmiel wykazywał się dużą kreatywnością. No, może do pewnego momentu, bo księgi, w których Tytus odwiedza mrowisko albo poznaje manowce zażywania „bzikotyków”, delikatnie mówiąc, nie należą do udanych. Zresztą niemal wszystko, co powstało w tej serii po 1989 r., wydaje się znacznie słabsze od jej pierwszych zeszytów. Papcio jednak „wiedział, kiedy ze sceny zejść” – ze względu na pogarszający się stan zdrowia ostatnią, XXXI księgę wydał w 2008 r. i ogłosił, że więcej komiksów nie będzie (później ukazywały się tylko wydania okazjonalne). To, co narysował, w zupełności jednak wystarczy, by zaliczyć jego twórczość do klasyki polskiego komiksu. •