publikacja 19.07.2018 00:00
O nawracaniu się, show-biznesie i potrzebie wybierania niższych tonów mówi Józef Skrzek.
Roman Koszowski /Foto Gość Józef Skrzek - multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor
Barbara Gruszka-Zych: Z tego, co wiem, lubisz kobiety.
Józef Skrzek: Od zawsze jestem niesiony przez kobiety. Jako pierworodny byłem ulubieńcem mamy. Kupowała mi kolorowe stroje, uczyła piosenek. Na rodzinnych spotkaniach mama i wszystkie ciocie prosiły: „Józinek, zaśpiewaj coś”. No to śpiewałem śląskie piosenki.
Mama jest dla Ciebie kimś wyjątkowym.
Przez lata była najbliższą mi osobą, najlepszym przyjacielem w każdym momencie życia. Kiedy się ożeniłem, to się zmieniło. Miałem już wtedy dwie ważne kobiety – mamę i Alinę. To były miłości uzupełniające się. Jestem pełen podziwu dla mojej żony, dziewczyny z Wybrzeża, która w nastroju morskich zachodów słońca poszła za miłością, za takim Ślązokiem jak ja. To było niesamowite, że od początku czuliśmy, że to wielka miłość i musimy być razem. W czasie naszych różnych małżeńskich trudności żona okazała się bardzo oddana. Czułem, że zawsze pójdzie za mną w ogień. To ma znaczenie pierwszorzędne, jeśli chodzi o rozumienie sakramentu małżeństwa. Jeśli kobieta, z którą idziesz przez życie, jest pewna i masz do niej całkowite zaufanie, to ty w pewnym momencie musisz się stać prawdziwym facetem. Ja to zawdzięczam właśnie Alinie.
Wasze córki mogą zaśpiewać Twój przebój „z miłości jestem”.
Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.