Pęknięte miasto

Marcin Jakimowicz

GN 34/2018 |

publikacja 23.08.2018 00:00

Miasto straciło na chwilę oddech i dopiero od dwóch dekad uczy się znów oddychać oboma płucami. Nie spodziewałem się, że zrobi na mnie tak ogromne wrażenie.

Znajomi, którzy odwiedzali Görlitz przed dwoma dekadami, dziś przecierają oczy ze zdumienia. Cacko, perła! ROMAN KOSZOWSKI /foto gość Znajomi, którzy odwiedzali Görlitz przed dwoma dekadami, dziś przecierają oczy ze zdumienia. Cacko, perła!

Ruszyliśmy do granic (na szczęście nie wytrzymałości), by sprawdzić, czy hasło „Polska jest jak obwarzanek – to, co dobre, jest na obrzeżach” ma wciąż rację bytu. Doskonale wiemy, jak zmieniły się granice od czasu, gdy Józef Piłsudski wypowiadał tę słynną dewizę, dostosowaliśmy się więc do dzisiejszych miejsc pogranicza. Wybraliśmy krainy na krańcu mapy, na styku. Przestrzenie, w których mieszają się języki, narodowości, kultury, wyznania. Urzekające pięknem krainy, gdzie Wschód spotyka Zachód, Bizancjum – Rzym, a Tomasz z Akwinu – Mikołaja Cudotwórcę. Tygiel kultur i religii. Miasteczka, w których po brukowanych uliczkach spacerowali ramię w ramię Polacy, Litwini, Niemcy, Żydzi, Cyganie, staroobrzędowcy. Na zakończenie wakacyjnego cyklu, który zatytułowaliśmy „Na skraju Polski”, zapraszamy do Zgorzelca/Görlitz, miasta pękniętego na pół.

Pęknięte na pół miasto przegląda się w rzece. Strona polska z zazdrością zerka na odrestaurowane niemieckie kamienice. Kaczki (die enten) kompletnie nie przejmują się podziałami narodowościowymi. Krążą od brzegu do brzegu. Zajadają i polski, i niemiecki chleb.

Kilkadziesiąt dni temu w czasie mundialu w knajpkach po naszej stronie rzeki (tańsze piwo!) kibice topili swe smutki. Najpierw zdruzgotani grą swej jedenastki Niemcy, potem Polacy.

Go west!

Dotąd zawsze ciągnęło mnie na wschód, w miejsca, gdzie Rzym spotyka Bizancjum, a pustelnik Serafin z Sarowa Faustynę Kowalską. Tym razem wybrałem odwrotny kierunek. Zbliżał się najgorętszy dzień upalnego lata. Miałem przekonać się na własnej skórze, czy nazwa Zgorzelec naprawdę pochodzi od słowa gorzeć, płonąć (gorěti).

140 km za Wrocławiem wysiedliśmy przy bulwarze nad Nysą. Zbliżał się wieczór, upał zelżał, a knajpki wypełniły się głośnym tłumkiem zerkającym na pilnujące porządku gigantyczne wieże kościoła Piotra i Pawła. „Śliczne, výborné, schöne” – słychać było znad talerzy.

Przejście przez graniczne mosty na Słowacji czy w Czechach jest niemal niezauważalne. Most na Nysie Łużyckiej łączy dwa światy. Tu Goethe spotyka Słowackiego, Wagner – Chopina, spätzle – pierogi, nieszpory – luterańskie hymny adwentowe, a rewolucyjne mistyczne intuicje Jakuba Böhmego – teologię Akwinaty.

Miasto sukienników i kupców stanęło na dwóch niezwykle ważnych szlakach: Via Regia i znaczonej muszelkami drodze do Santiago. Dziś Görlitz przeżywa drugą młodość. – NRD wyraźnie mu nie służyło. Starówka była w opłakanym stanie. Pojawiły się nawet plany jej wyburzenia – opowiada Renata Burdosz, rzecznik Urzędu Miasta Zgorzelca. Zna miasto jak własną kieszeń i może opowiadać o nim, z błyskiem w oku, godzinami. Urodziła się tu, na 15 lat wyemigrowała do stolicy, ale wróciła. Jej mama pracowała przez lata po niemieckiej stronie. To tutejsza klasyka gatunku.

Zmartwychwstanie

Znajomi, którzy odwiedzali Görlitz przed dwoma dekadami, dziś przecierają oczy ze zdumienia. Cacko, perła – cmokają z zachwytu. Odrestaurowano aż 3500 zabytków (największa liczba w całych Niemczech), a w rankingach na najpiękniejsze miasto naszych zachodnich sąsiadów Görlitz zdobywa czołowe lokaty. – Nic dziwnego. Jeden z darczyńców co roku przekazywał na jego renowację milion euro – słyszę z nutką zazdrości po polskiej stronie rzeki. Po zjednoczeniu Niemiec aż 15 tys. mieszkańców (jedna czwarta miasta) wyjechało do byłego RFN. Zniszczone kamienice można było wówczas kupić za bezcen. Dziś po stronie niemieckiej miasta mieszka około 3 tys. Polaków.

„Po czeskiej stronie znalazł się dworzec kolejowy, po polskiej zabytkowa starówka, zamek, teatr, szkoły i kościoły. Po dwóch stronach rzeki pozostały rozdzielone politycznymi decyzjami rodziny” – pisałem przed miesiącem o Cieszynie. Tu zastajemy odwrotną sytuację: w 1945 r. po stronie niemieckiej pozostała najpiękniejsza część miasta, zapierająca dech w piersiach starówka, po polskiej przedmieścia. W Zgorzelcu zobaczymy imponujący, przypominający Reichstag, Miejski Dom Kultury (Halę Chwały otwarł w 1902 r. sam cesarz Wilhelm II), klimatyczne bulwary i starannie odnowiony dom, w którym przez 11 lat mieszkał Jakub Böhme. Ten genialny szewc, mistyk, protestancki teolog, który jako pierwszy pisał nie po łacinie, a po niemiecku, przez sobie współczesnych uważany był za rewolucjonistę i szarlatana. Jego śmiałe tezy budziły opór materii, a on sam został przez miejskich rajców wygnany z miasta. Dziś jego kamienicą przy Przedmieściu Nyskim opiekuje się Muzeum Łużyckie. Pod wpływem szewca tworzyli m.in. Angelus Silesius, Schelling, Hegel i Adam Mickiewicz. Jego dom odwiedził przed 12 laty zafascynowany gnostykiem amerykański aktor Nicolas Cage.

Filmowcy zadomowili się tu zresztą na dobre. Za rzeką kręcono „Bękarty wojny” Quentina Tarantino (reżyser trafił tu po raz pierwszy przed dekadą i zakochał się w mieście), „Lektora” Stephena Daldry’ego, „Złodziejkę książek” Briana Percivala, „W 80 dni dookoła świata” z Jackiem Chanem czy obsypany Oscarami „Grand Budapest Hotel”.

Bez granic

Maszerujemy na drugą stronę rzeki. Do czasów wojny spinało ją siedem mostów. W czasie wojny oddziały SS wysadziły wszystkie mosty na Nysie Łużyckiej, ale samo miasto ocalało i uniknęło bombardowań, które pobliski Lipsk zamieniły w morze ruin. Dziś mostem kolejowym zawiadują Niemcy, a drogowym Polacy.

W kawiarniach słychać przede wszystkim niemiecki. Polscy turyści przeliczają „nasze” na euro i łamią sobie języki, czytając nazwy potraw serwowanych w klimatycznych knajpkach: petersilienkartoffelcreme, bananenquarkspitzen.

Przez cztery godziny spacerujemy po miastach. Mieście?

W lipcu 1950 r. premierzy Józef Cyrankiewicz i Otto Grotewohl podpisali tzw. układ zgorzelecki, wytyczający granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, a niemal pół wieku później burmistrzowie miast sygnowali umowę założycielską Europa-Miasto Zgorzelec/Görlitz.

– Czy to sztuczny twór? Według mnie – nie. Uczymy się siebie nawzajem – opowiada Renata Burdosz. – Świetnie układa się współpraca historyczna, sami burmistrzowie doskonale się z sobą dogadują. Dwukrotnie w ciągu roku odbywa się wspólne posiedzenie obu rad miejskich. Prowadzimy wiele wspólnych inicjatyw, święto miasta rozpoczyna się na moście, a potem bawimy się i tu, i tam. Bez granic. Wspólna jest również Ekumeniczna Droga Krzyżowa. Rusza ulicami Zgorzelca i Görlitz w czasie Wielkiego Postu trasą udeptaną przez pątników przez wieki.

Twardy orzech do zgryzienia

Ruszamy i my! Zza uchylonych drzwi Jesus Bäckerei, czyli Piekarni Jezusa, kusi obłędny zapach świeżych drożdżówek. Wściekle prażące słońce skutecznie wymiotło z kolorowych uliczek mieszkańców. Szukamy ochłody w potężnych gotyckich kościołach (św. św. Piotra i Pawła, św. Mikołaja), wśród kamiennych nagrobków na starym cmentarzu (jednym z najpiękniejszych, jakie widziałem) i w… sklepie z ozdobami choinkowymi. Strzegą go dwa potężne dziadki do orzechów.

Na kwadrans zmieniamy sierpień na grudzień. Zima pełną gębą! Boże Narodzenie przy 36 st. Celsjusza? Bardzo podoba nam się ten pomysł. Wokół tysiące drewnianych cacek. Szopki, ozdoby choinkowe, rękodzieło z okolic, feeria barw. Atrakcja dla dużych i małych. Tutejsze przysmaki? Jabłka. Pieczone (na Boże Narodzenie z żurawiną) lub oblane twardą lukrową skorupą. Można sobie na nich połamać zęby. Już wiem, dlaczego jednym z symboli miasta są dziadki do orzechów.

Słynna Via Dolorosa rozpoczyna się przy gigantycznym kościele św. św. Piotra i Pawła. Wspinamy się w stronę grobu Pańskiego, wiernej repliki jerozolimskiego grobowca. Wiecie, że Jezus umierał wśród jabłoni? W sadzie pośród dojrzewających w słońcu owoców?

Kalwaria ma ponad 500 lat i jest kopią jerozolimskiej. To dzieło Georga Emmericha, którego aż sześciokrotnie wybierano na burmistrza Görlitz.

– Historia powstania kalwarii jest gotowym scenariuszem na… filmowe romansidło – uśmiecha się pani Renata. – Emmerich zainteresował się Benigną Horschel, córką radnego i dowódcy wojsk. A zainteresował się nią na tyle mocno, że ta… zaszła w ciążę. Czterdziestoletni kawaler za Chiny nie chciał się żenić, więc w mieście wybuchła afera. Ostatecznie rodzina wysłała go na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Ta długa i męcząca podróż skutecznie pozwoliła zapomnieć o amorach. Był to czas, gdy w Europie powstawały, jak grzyby po deszczu, kalwarie. Emmerich wrócił do domu, po czym raz jeszcze ruszył do Ziemi Świętej. Tym razem z architektami, mierniczymi. Wrócił i nad Nysą zbudował wierną kopię Chrystusowego grobu. Jerozolimską bazylikę, którą nawiedziło trzęsienie ziemi, odbudowano nieproporcjonalnie, więc jeśli ktoś chce zobaczyć, jak powinien wyglądać oryginał, powinien przyjechać do nas – śmieje się przewodniczka.

Na językach

Miasto założone zostało już w X w., a prawa miejsce uzyskało w 1303 r.

Oglądamy śliczne rynki: górny i dolny. Czas na zabawę w głuchy telefon. Wystarczy z jednej strony łuku nad bramą kamienicy halowej nr 22 szepnąć słówko, a rozmówca stojący z drugiej strony słyszy je doskonale. Łuk szeptów (Flüsterbogen) działa jak bezprzewodowy telefon.

W kościołach za zrobienie zdjęć trzeba zapłacić 1,5 euro. – To nie są pieniądze wyrzucone w błoto – opowiada Renata Burdosz. – Datki przeznaczone są na renowację świątyń. Naprawdę widzę, jak pięknieją w oczach.

Spora część Niemców dopiero po latach uznała, że ich domy po drugiej stronie rzeki zajęli również wypędzeni. Ci, którzy w popłochu pakowali manatki i z kresowych wiosek przenosili się na zachód. Mieszkańcy Zgorzelca długo nie mogli zapuścić tu korzeni. Bali się, że wrócą niemieccy właściciele, i nie remontowali kamienic (identyczną narrację słyszałem w Wałbrzychu i w Świdnicy).

Wielokulturowość wpisana jest w DNA miasta, które przez wieki przechodziło z rąk do rąk. Osiadła tu nie tylko „Polska zza Buga” (obowiązkowa kutia na wigilijnym stole), ale i pokaźna kolonia greckich uchodźców, którzy po wojnie domowej szukali w Polsce schronienia. Korzenie zapuściło tu aż 14 tys. z nich. Nic dziwnego, że do dziś w mieście odbywa się festiwal greckiej piosenki.

Dzieci nie mają wątpliwości. Wybierają kierunek: „Nasze zoo” (nazwa jest niezwykle symboliczna). Chcą podglądać zwyczaje pół tysiąca mieszkających tu zwierząt.

Za czasów komuny mieszkańcy Zgorzelca byli ciekawi niedostępnej dla nich części niemieckiej. Gdy granica na chwilę „topniała”, ruszali na turystyczne wypady i zakupy. Dziś z Niemiec najczęściej przywozi się kosmetyki i chemię. Zachód Polski jest wciąż niedoceniony i nieodkryty przez tabuny turystów.

Nie spodziewałem się, że to jedno z najważniejszych miast śląskiego pogranicza zrobi na mnie tak ogromne wrażenie. Gotyckie kupieckie kamienice i szemrzące fontanny. Gotyk na dotyk, drobny bruk barwnych uliczek, pastelowe kamieniczki i wypełnione wieczorami kawiarnie. Koniecznie muszę tu wrócić.•

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.