publikacja 13.09.2018 00:00
Dom przy ulicy Rozbrat, jak można się domyślać – w Warszawie, w tomiku „Atropina” Artura Sinkowskiego staje się tyglem do wytapiania słowa, miejscem odprawiania poetyckich guseł.
Adrian Sinkowski "Atropina". Biblioteka Toposu, Sopot 2018 ss. 72
Jednym z wierszy otwierających zbiorek jest właśnie „Rozbrat”, przywołujący ulicę, przy której mieszkała Babcia autora.
Babcia, według mnie, powinna być pisana wielką literą, bo w tym tomiku to jej imię własne. Podkreślające, że jest protoplastką nie tylko rodu, ale i wyobraźni Sinkowskiego. Niczym nie ujarzmionej, próbującej ze słów budować surrealistyczne, ale gościnne dla czytelnika pałace.
Opowieść o życiu, którego sens poeta odnajduje właśnie w obecności Babci, zaczyna się od przypomnienia chwili, kiedy dostał od niej dropsa o smaku malinowym. To taka proustowska magdalenka, pozwalająca na fantastyczną podróż w czasie. Ten czas jest zarazem przeszły, jak i teraźniejszy, bo w lirycznej narracji poety wszystko się jakoś łączy, odnajduje porozumienie, którego istnienia nie moglibyśmy wcześniej przeczuć.
W kuchni babci „plecie się słowo i ze słowa/ uplata się kałamarz, papier, warkocz, kufer./ Zza stołu sączy się cień: tyle, co wszystko i tyle// samo, co nic” („Rozbrat”).
Piszący wie, że tylko wtedy, kiedy wejdzie w babciny krąg, uda mu się rozwiązać sprawy z żoną, dziećmi, ale przede wszystkim z językiem. Miłość Babci promieniuje na poezję i widać to w każdej linijce.
„Nie byłaś go pewna, smak, tak jak słowa, jest, a za chwilę go nie ma” – pisze Sinkowski w wierszu „Ujazdów”. A my wiemy, że w tym tomiku słowa smakują.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.