Czytajcie Drehera

ks. Jerzy Szymik

publikacja 24.11.2018 06:00

Osią naszego życia jest albo Chrystus, albo nasze ja i związane z nim wszelkie bałwochwalstwo. Nie ma żadnego kompromisu.

Osią naszego życia jest albo Chrystus, albo nasze ja i związane z nim wszelkie bałwochwalstwo HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość Osią naszego życia jest albo Chrystus, albo nasze ja i związane z nim wszelkie bałwochwalstwo
Nie ma żadnego kompromisu

W roku 2012 ówczesny Ojciec Święty stwierdził, że Zachód ogarnął kryzys duchowy najpoważniejszy od upadku cesarstwa rzymskiego pod koniec V wieku.

Na Zachodzie światełko chrześcijaństwa ledwie się tli. W Niemczech zaczęło już blednąć nawet wspomnienie po dawnym kraju chrześcijańskim. Tam nie tylko wrogo nastawieni do Kościoła sekularyści ciężko pracują, by usunąć wiarę z życia publicznego. Gorsze jest to, że pomagają im w tym chrześcijanie i dokładają wszelkich starań, by doprowadzić do samozniszczenia.

Konserwatywni ewangelicy i ortodoksyjni katolicy mają ze sobą o wiele więcej wspólnego niż z liberałami ze swoich denominacji. Wierzący studenci odczuwają bardziej niż wcześniejsze pokolenia silną presję społeczną, by porzucić chrześcijańską ortodoksję. Gdzie mają szukać nadziei? Nasi uczeni w piśmie, sędziowie, książęta i skrybowie są zajęci niszczeniem wiary, rodziny, płci, a nawet samego pojęcia człowieczeństwa. Nasi rodzimi barbarzyńcy zamienili skóry i dzidy na garnitury od najlepszych projektantów i na smartfony.

Chrześcijański pogląd na seksualną komplementarność małżeństwa jest traktowany jak obrzydliwe uprzedzenie, które coraz częściej zasługuje na karę. Odkąd oskarżyciele-geje zaczęli ciągać po sądach kwiaciarzy, cukierników i fotografów, wiemy, że niektórzy ortodoksyjni chrześcijanie stracą swoje firmy i źródła utrzymania, o ile nie zechcą uznać nowej, świeckiej ortodoksji. Niedługo w większości firm nie będzie można się zatrudnić bez potwierdzenia poparcia dla dogmatu seksualnej różnorodności. Zbliża się dzień, kiedy to, co już się przydarzyło chrześcijańskim piekarzom, cukiernikom, kwiaciarzom i fotografom ślubnym, znacznie się nasili, a wielu z nas nie jest gotowych cierpieć biedę dla naszej wiary. Wszystko sprowadza się do tego, czy wierzący są gotowi cierpieć za wiarę. Zbliża się godzina próby.

Dzieci nie mają żadnej szansy w starciu ze światem, jeśli mama i tata nie zajmą zdecydowanego stanowiska i nie będą gotowi zaakceptować sytuacji, w której ich rygorystyczność zyska im opinię dziwaków u ich przyjaciół. Nic nie da rozwadnianie lub bagatelizowanie biblijnych prawd o seksualności w imię zatrzymania w Kościele milenialsów. Kiedy wierzący przestają wyznawać w podejściu do płciowości poglądy ortodoksyjne, często zrywają z chrześcijaństwem. Wyrzeczenie się autonomii seksualnej i zmysłowości kultury pogańskiej oraz przekierowanie instynktu erotycznego na wiarę było nieodłączną cechą kultury chrześcijańskiej.

Wojna kulturowa, która zaczęła się w latach 60. od rewolucji seksualnej, właśnie się zakończyła – klęską chrześcijańskich konserwatystów. Lewica kulturowa, główny nurt kultury, nie zamierza po wygranej wojnie żyć w pokoju. Coraz bardziej napiera, z brutalną, bezwzględną nieustępliwością, pomaga jej w tym brak świadomości chrześcijan, którzy nie rozumieją, co się wokół nich dzieje. Nie łudźcie się. Człowiek religijny rodził się, żeby zostać zbawiony. Człowiek psychologiczny rodzi się, aby być zadowolonym. Człowiek psychologiczny zdecydowanie wygrał i teraz panuje w naszej kulturze – w tym w większości Kościołów – z taką pewnością siebie jak kiedyś Ostrogoci, Wizygoci, Wandalowie oraz inne ludy barbarzyńskie, które wzięły sobie na własność resztki cesarstwa zachodniorzymskiego.

Chrześcijanom nigdy nie wolno zapierać się swojej wiary, ale to nie oznacza, że są zobowiązani zawsze i w każdej sprawie dążyć do konfrontacji. Nie próbujemy odwrócić siedmiuset lat historii, co, jak wiadomo, nie jest możliwe. Nie staramy się też ocalić Zachodu. Próbujemy jedynie zbudować życie chrześcijańskie, które stanie się wyspą świętości i stałości wobec powodzi płynnej nowoczesności. Nie staramy się stworzyć raju na ziemi. Szukamy po prostu sposobu zachowania silnej wiary w czasie wielkiej próby. Obudzić Kościół i zachęcić go do działania. Niech gromadzi siły, póki jeszcze czas. Jeśli chcemy przetrwać, musimy wrócić do korzeni naszej wiary. Nauczyć się od nowa nawyków serca dawno zapomnianych przez wierzących na Zachodzie. Radykalnie odmienić nasze życie. Mówiąc krótko, musimy się stać Kościołem i bez względu na cenę nie godzić się na żadne kompromisy. Osią naszego życia jest albo Chrystus, albo nasze ja i związane z nim wszelkie bałwochwalstwo. Nie ma żadnego kompromisu. Niech nic nie będzie ważniejsze od Chrystusa, pisał św. Benedykt.

Żadne z powyższych zdań nie jest moje. Wszystkie są cytatami z książki „Opcja Benedykta” Roda Drehera. Mój jest ich wybór, zestawienie, kolejność. Mam sporo zastrzeżeń do tej książki: jest zbyt amerykańska (jak na polski smak); napisana przez protestanta, który przeszedł na katolicyzm, by potem konwertować na prawosławie; proponująca recepty, których część jest nie do zrealizowania w realnym świecie. Ale zawiera kapitalne passusy i przenikliwe diagnozy; daje do myślenia, inspiruje, zachęca do pobożności. Nie jest mdła. Polecam: tłum. M. Samborska, Wydawnictwo AA, Kraków 2018. Fascynująca lektura.

„New York Times” uznał ją za „najważniejszą religijną książkę dekady”. Aż dziw bierze. •